Po mistrzowskim w wykonaniu Jasona Doyle'a sezonie 2017, w którym reprezentant Australii zdobył złoty medal IMŚ, trzy kolejne lata nie były dla niego już tak udane. W generalnej klasyfikacji Grand Prix zajmował kolejno 7., 7., i 6. miejsce, nie włączając się w walkę o najwyższe pozycje w elitarnym cyklu.
I choć utrzymywał się w gronie najlepszych żużlowców świata, lokaty w czołowej ósemce na pewno go nie satysfakcjonowały. - To nie miejsca, na których chciałbym zakończyć cykl GP 2021 - podkreśla Doyle dla speedwaygp.com.
Cieszy się jednak, że mimo słabszej dyspozycji w Grand Prix, nie musiał liczyć na stałe dzikie karty. - Zawsze staram się jechać tak, by nie musieć się prosić o dziką kartę. Mam jednak nadzieję, że w tym roku uda mi się uplasować znacznie wyżej - zaznacza Doyle, szósty zawodnik GP 2020.
ZOBACZ WIDEO Anders Thomsen gościem "Żużlowej Rozmowy". Obejrzyj cały odcinek!
- Pierwsze dwa turnieje były absolutną katastrofą. W moich silnikach nie było żadnej mocy - przyznaje Doyle, który po fatalnych turniejach we Wrocławiu odnalazł szybkość w sprzęcie.
- Testowałem wiele rzeczy, ale w końcu z Flemmingiem Graversenem wróciliśmy do starych rozwiązań. To zaczęło działać. Zrozumiałem, że każdy żużlowiec jest inny i jazda na takich samych jednostkach jak konkurencja wcale nie musi się udać. Trzeba startować na takich silnikach, do jakich jest się przyzwyczajonym - tłumaczy Doyle.
Wspomniana zmiana zaowocowała udanymi rundami w Gorzowie. Tam był drugi i trzeci. - To pokazało, że znów mam prędkość. Ta zmiana dodała mi pewności siebie. Wróciłem i wiedziałem, że znów mogę rywalizować z najlepszymi zawodnikami świata - mówi Doyle.
Zobacz też:
Żużel. Chcą sprawdzić Andersa Thomsena?! Duńczyk przekonuje, że stać go na wiele
Żużel. Thomsen mówi czego nie znosi, na czym mu zależy i jakie ma marzenia. Wspomina też o Rickardssonie