Waldemar Cieślewicz jest wychowankiem Startu Gniezno - do szkółki żużlowej tego klubu trafił jako 14-latek i jego pierwszym trenerem był Romuald Łoś. W tym zespole odjechał jednak tylko cztery sezony. Trudno wyobrazić sobie lepszy debiut niż Cieślewicza - zdobył w trzech biegach 6 punktów i 3 bonusy, a jego zespół zdemolował Spartę Wrocław 75:14. W nagrodę otrzymał brokatowy błotnik.
Do wojska, do Bydgoszczy
Bardzo szybko trafił do Polonii Bydgoszcz. Wszystko przez powołanie do wojska. - Do Bydgoszczy trafił wraz z Jackiem Gomólskim jako junior na czas odbywania służby wojskowej, bo tak wtedy to wyglądało - wspomniał Ryszard Dołomisiewicz, który z Cieślewiczem jeździł przez trzy sezony.
Sam Cieślewicz więcej osiągnął w lidze, miał też swoje epizody w turniejach międzynarodowych. - Zająłem 10 miejsce w IMŚJ. To był mój największy sukces indywidualny. Już sam awans do finału uważałem za wielkie wydarzenie. Zdobyłem też medal MMPPK w Rzeszowie. W ogóle sezon 1988 uważam za jeden z najlepszych w mojej karierze. Mile go wspominam. Byłem w nowym klubie, nowym otoczeniu. Z Polonii dostałem motocykl i całe wyposażenie, od głowy do butów. Zdobywałem dużo punktów, mieszkałem sam w hotelu, po prostu było super - mówił przed laty jubilat w rozmowie z WP SportoweFakty.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Patryk Dudek: ciężko będzie bić się o pierwsze miejsce. Najważniejsze utrzymanie
- To był zawsze powściągliwy, poważny człowiek, który trzymał dystans i raczej z niczym się nie wyrywał, rzadko dawał się podpuścić i trudno było go wyprowadzić z równowagi. Do tego zawsze można było na nim polegać i liczyć na to, że dotrzyma słowa na torze. Zawsze deklarował chęć współpracy dla zespołu, a jak trzeba było dać z siebie wszystko, to wyjeżdżał i sobie radził - dodał Ryszard Dołomisiewicz.
W 1988 roku, podczas zawodów MDMP w Bydgoszczy Cieślewicz uczestniczył w solidnej kraksie. - Przez sześć dni byłem w śpiączce. Okazało się, że miałem zbity pień mózgu. Zostałem przetransportowany helikopterem do Warszawy. Tylko tam był wówczas tomograf komputerowy. Okazało się że nie mam poważnych uszkodzeń mózgu. W czasie transportu odzyskałem przytomność, ale nie byłem jeszcze świadomy tego, co się ze mną dzieje. W szpitalu dochodziłem do siebie. Klub otoczył mnie wielką opieką. Specjalnie dla mnie ściągnięto lekarstwa z Niemiec, bo w Polsce niektóre nie były dostępne. Byłem młodym zawodnikiem i szybko doszedłem do pełni sił. W grudniu już trenowałem na hali - wspominał sam zawodnik.
Waldemar Cieślewicz w bydgoskim środowisku zapisał się jako zawsze solidny zawodnik. - Zawsze robił to, co miał robić, na tyle na ile mógł. Był solidnym, stabilnym zawodnikiem i jak przeszedł w wiek seniora, również dawał radę. Na torze był bardzo nieprzewidywalny, miał mocno widowiskowy styl jazdy i można było się spodziewać czegoś ciekawego na torze w jego wykonaniu. Jak jechał na torze, część wstawała, inni się odwracali bo bali się na to patrzeć - przyznał Dołomisiewicz.
Sukcesy drużynowe naznaczone groźnymi upadkami
Po chwilowym powrocie do Startu, Waldemar Cieślewicz ponownie zaczął jeździć w Polonii. W 1992 roku został Drużynowym Mistrzem Polski, ścigając się w jednym zespole m.in. z Samem Ermolenką, którego później spotkał jeszcze w Wybrzeżu, oraz z braćmi Tomaszem i Jackiem Gollobami.
Jeżdżąc w barwach bydgoskiego klubu, brał udział w niezapomnianych derbach z Apatorem. Niestety doszło do poważnego wypadku. W 12. biegu doszło do efektu domina, po którym Per Jonsson doznał kontuzji, eliminującej go z dalszej kariery. W pewnym sensie Waldemar Cieślewicz został kozłem ofiarnym tej sytuacji, choć sytuacja wcale nie była tak jednoznaczna.
Niestety w 1996 roku, jeszcze na wiosnę żużlowiec, który rok wcześniej w najwyższej klasie rozgrywkowej miał średnią biegową 1,986 doznał groźnej kontuzji. Już na inauguracji po kolizji z Adamem Pawliczkiem uderzył w bandę i złamał rękę w trzech miejscach. Wrócił w kolejnym sezonie i znów zdobył złoty medal DMP.
Gdański epilog
W 1998 roku trafił do drugoligowego (były dwie klasy rozgrywkowe) wówczas Wybrzeża Gdańsk, które prowadził Lech Kędziora. - On przyszedł do naszego zespołu dość późno, ale na pewno dużo do niego wniósł i były bardzo ciekawe wyścigi między Waldkiem, a Tomkiem Cieślewiczem. Tomek, podobnie jak Marek Dera chcieli wygrywać każde wyścigi, a w biegach z Waldkiem było wesoło. Jak jechali na 5:1, to ścigali się między sobą szukając dodatkowych bodźców, co wywoływało duże emocje w parkingu. Na pewno dobrze go wspominam, to ułożony zawodnik z dużą kulturą jazdy - przekazał Kędziora w rozmowie z WP SportoweFakty.
Po awansie, gdański klub ściągnął zawodników, która zagwarantowała medal - brązowy, jak dotąd ostatni, który zdobyło Wybrzeże. Do zespołu dołączyli m.in. Tony Rickardsson, Sebastian Ułamek, Adam Fajfer i Krzysztof Pecyna. Zabrakło miejsca dla tych, co wywalczyli awans, również przez bardzo wysoki KSM, jaki wypracowali podczas licznych spotkań wygranych różnicą 40 punktów i więcej.
- Poszedłem do Gdańska, gdzie spędziłem jeden sezon i awansowałem do ekstraligi. Tam jednak również mi podziękowano, podobnie jak niemal całej drużynie - mówił 10 lat temu zawodnik, który chciał wrócić jeszcze do Polonii, ale zarząd nie wyraził zgody na starty. Miał propozycje m.in. z klubów z Ostrowa Wielkopolskiego i z Rawicza, ale zakończył karierę w wieku 29 lat, w ostatnim sezonie wykręcając średnią biegową 1,956.
Na żużlu startowało też czterech innych członków rodziny Waldemara Cieślewicza. Poza wspomnianym wcześniej Tomaszem, który jako jedyny miał okazję ścigać się w lidze z wujkiem, jeździli też dwaj młodsi bracia Tomasza - Dawid i Marek Cieślewiczowie. Były żużlowiec, to też wujek Mikołaja Curyły, znanego z występów w Polonii Bydgoszcz.
Zobacz także:
- Quiz. Co wiesz o Bartoszu Zmarzliku? Sprawdź swoją wiedzę o polskim mistrzu świata!
- Jest szansa na występ kolejnej kobiety w lidze polskiej! Polonia Bydgoszcz ma nową zawodniczkę