- Gasimy pożary, ratujemy ludzi po wypadkach samochodowych, ale są też banalne interwencje, jak usuwanie plam oleju z jezdni - opowiada Jakub Jamróg. - Kiedyś męczyliśmy się cały dzień z pożarem stodoły. Niebezpiecznie było, kiedy zaczęła palić się kotłownia. Wszystko wzięło się z tego, że ktoś czegoś nie dopilnował i po chwili pojawił się ogień. Koledzy musieli wejść do środka w specjalnych aparatach. Bardzo ryzykowali - przyznaje.
Straż pożarna zafascynowała go, gdy miał 12 lat. Jamróg pochodzi z malutkiej miejscowości Zakrzów w gminie Wojnicz w powiecie tarnowskim. Bardzo aktywnie działa tam jednostka Ochotniczej Straży Pożarnej. - Kiedy inni chodzili kopać piłkę, ja z rówieśnikami startowałem w zawodach sportowo - pożarniczych. Rywalizowaliśmy w różnych konkurencjach i mieliśmy z tego wielką frajdę - wspomina.
Strażakiem ochotnikiem był również jego ojciec, a wcześniej dziadek. Kiedy Jamróg skończył 18 lat, nie miał wątpliwości. - Od razu poszedłem na szkolenie i od tamtej pory pomagam, kiedy tylko mogę - przyznaje.
Zawsze gotowy
Służba w Ochotniczej Straży Pożarnej jest specyficzna. Jeśli Jamróg przebywa akurat w domu, to zawsze jest gotowy do działania. - Nie ma znaczenia, co robię i czy akurat są u mnie znajomi. Na własnej skórze przekonał się o tym mój menedżer. Oglądaliśmy kiedyś razem mecz i nagle usłyszał sygnał. Nie wiedział, co się dzieje. Ja wstałem bez słowa, wziąłem kluczyki, zostawiłem go i pojechałem na akcję - przyznaje.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Bogate zakupy u Patryka Dudka. Żużlowiec Falubazu nie odczuł, żeby zrobiło się taniej
O tym, że trzeba jechać na ratunek innym informuje go sygnał syreny i pikanie pagera. - Ostatnio nie wyjeżdżamy zbyt często. I dobrze, bo to znaczy, że nie dzieje się nic złego. Te 30 razy w roku jednak i tak działamy. Każdy przybiega, kiedy jest w pobliżu. Za nikim nie czekamy, bo liczy się czas - tłumaczy.
Na własne oczy widzi ludzkie tragedie
Jamróg wyznaje, że największym przeżyciem dla niego są wypadki samochodowe. - Wtedy człowiek na własnej skórze doświadcza ludzkich tragedii, widzi śmierć, dramaty i płacz - podkreśla. - Kiedy nie było jeszcze w moich stronach autostrady, to mieliśmy jeden czarny rok. Widziałem wtedy wiele trupów. Takie obrazki dają mocno do myślenia i wpływają na psychikę - wspomina.
Zawodnik Zdunek Wybrzeża opowiada nam o jednym z nich. - Kiedyś nieśliśmy poszkodowaną po wyciągnięciu z samochodu. Nagle się ocknęła, chwyciła kolegę za rękę i zaczęła przerażona wołać o pomoc. Na jej twarzy malował się wielki strach i bezsilność. Ta kobieta kompletnie nie wiedziała, co się dzieje. Nie ukrywam, że wyjazdy na takie akcje mocno na mnie wpłynęły - przyznaje.
Ryzykowna pasja po ryzykownej pracy
Ktoś mógłby powiedzieć, że Jamróg jest szaleńcem, bo nie dość, że ściga się na motocyklu bez hamulców, to później jeździ na ryzykowne akcje i znowu ryzykuje życiem. On sam widzi to jednak inaczej.
- Ryzykowna akcja może się zdarzyć i wtedy nie ma zmiłuj. Trzeba jechać, bo od tego jesteśmy. Warto jednak pamiętać, że nie jestem zawodowym strażakiem. Oni zdecydowanie częściej mierzą się z trudnymi tematami. Muszą wyciągać ludzi z płonących budynków - tłumaczy. - U nas jest inaczej, bo działamy głównie na terenach wiejskich, więc takich poważnych pożarów jest tutaj niewiele. W związku z tym nie uważam, bym specjalnie ryzykował - twierdzi.
Koledzy z jednostki są jego kibicami. Na co dzień traktują go jednak normalnie. - Jestem dla nich kumplem z wioski, który robi coś jeszcze. A to, że jeżdżę na żużlu, nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia, choć na pewno bardzo mi kibicują. To wsparcie akurat czuję bardzo często - podsumowuje.
Jakub Jamróg ma 29 lat. Ostatnie lata spędził na torach PGE Ekstraligi. Najpierw ścigał się dla Unii Tarnów, której jest wychowankiem. W 2018 roku został uznany za odkrycie najlepszej ligi świata. Później trafił do Betard Sparty Wrocław, a miniony spędził w barwach Motoru Lublin. W sezonie 2021 będzie zdobywać punkty dla pierwszoligowego Zdunek Wybrzeża Gdańsk.