Przyjaciel postrzelił go z broni, później trafił do więzienia. Burzliwe dzieje wielkiego talentu

Materiały prasowe / Siergiej Afanasjew / Artiom Wodjakow
Materiały prasowe / Siergiej Afanasjew / Artiom Wodjakow

Gdy trafiał do Zielonej Góry, wywołał ekscytację kibiców i wróżono mu wielką karierę. Szybko odesłano go z kwitkiem do domu, bo daleko mu było do profesjonalizmu. Mógł stracić życie po postrzale z broni, a teraz sam siedzi w więzieniu.

Gdy ściągano go do Polski, obcokrajowcy mogli startować w PGE Ekstralidze na pozycjach juniorskich i mieli zagwarantowane wyszkolenie i pieniądze, jakiego nie zaoferowałyby im inne państwa. A już zwłaszcza Rosja, z której właśnie pochodził Artiom Wodjakow. Działacze Falubazu Zielona Góra wierzyli, że kontraktując zdolnego młodego zawodnika i dając mu schronienie nad głową, robią złoty interes.

Tak jak chwilę wcześniej Polonia Bydgoszcz, która odkryła talent Emila Sajfutdinowa. Ale - jak czas pokazał - Sajfutdinow został dwukrotnym mistrzem świata juniorów i obecnie należy do żużlowej czołówki, a Wodjakow rozmienił talent na drobne. Jego życie jest gotowym scenariuszem filmowym. Niestety, ze smutnym zakończeniem.

"Talent bił po oczach"

- Niespełniony talent czystej wody. Wielka nadzieja światowego żużla. Gdy miał 15-16 lat, panował nad motocyklem na poziomie, którego nie osiągnie nigdy wielu seniorów - mówi po latach Jacek Frątczak, który miał okazję współpracować z młodym Rosjaninem w Falubazie Zielona Góra.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Kto na pozycji U24 w Falubazie? Patryk Dudek komentuje

Wodjakow pochodzi z okolic Bałakowa. To miasto w Rosji oddalone od Zielonej Góry o ponad 2600 kilometrów. Pokonanie tej trasy samochodem zajmuje co najmniej 33 godziny. - Jego transfer był naturalną konsekwencją relacji z klubem z Bałakowa. Został do nas teleportowany - zdradza Frątczak.

To właśnie były menedżer Falubazu pomagał Wodjakowowi załatwić lokum w Zielonej Górze, gdy Falubaz postanowił, że lepiej dla rozwoju żużlowca będzie, jeśli na stałe zamieszka w Polsce. Interweniował w tej sprawie prezes Robert Dowhan. - Nie chodziło tylko o to, żeby go gdzieś ulokować, ale żeby była nad nim jakaś kontrola i opieka. Wynajęliśmy mu część domu jednorodzinnego naszego sąsiada - dodaje Frątczak.

Od bohatera do zera

Wodjakow stał się członkiem drużyny Falubazu w roku 2008. To był przełomowy moment dla zielonogórskiego żużla. Klub po 17 latach przerwy zameldował się na podium Drużynowych Mistrzostw Polski. Młody Rosjanin był wtedy podstawowym zawodnikiem zespołu. Nie było z nim żadnych problemów.

Wschodząca gwiazda rosyjskiego żużla dostawała też regularną szansę do jazdy w imprezach juniorskich. Tam momentami był o klasę lepszy od rywali. Frątczakowi szczególnie utkwił w pamięci jeden z występów w Zachodniej Lidze Młodzieżowej.

- Zdobył komplet punktów. To było imponujące, bo przegrywał wszystkie starty, a później jedną ręką ogrywał rywali na trasie - wspomina. Wodjakow po wygranych biegach pojawiał się w parku maszyn, robił jaskółki, a działacze przecierali oczy ze zdumienia.

- Ten chłopak się wtedy bawił. Jego talent bił po oczach - dodaje były menedżer Falubazu. Jednak sezon 2009 okazał się dla Rosjanina ostatnim w zielonogórskiej ekipie. W kolejnym ani razu nie wyjechał na tor. Później ścigał się już tylko w ojczyźnie, a i coraz częściej dało się słyszeć o jego pozatorowych wybrykach, niż sukcesach.

- Gwiazdorstwo uderzyło mu do głowy. (...) Miał zbyt dobrze i nie potrafił tego docenić. Wszystko było dla niego - komentował w "Gazecie Lubuskiej" coraz gorsze wyniki Wodjakowa trener Piotr Żyto.

- W 2009 roku miałem kompletnie nieudany sezon. Nie mogłem się po tym pozbierać. Nigdy nie miałem jednak przekonania, że to koniec. Kilka osób mi jednak pomogło. Wiedziałem, że wrócę i wróciłem - opowiadał Wodjakow w "Tygodniku Żużlowym" na początku 2013 roku. Żużlowiec planował powrót do Polski. Nic z tego jednak nie wyszło.

Niemal stracił życie

Nie jest tajemnicą, że Wodjakow w ogóle nie wyjechał na tor w roku 2010 wskutek problemów z prawem. Spowodował wypadek po alkoholu, w którym ucierpieli ludzie. Trafił do kolonii karnej, gdzie miał przemyśleć swoje zachowanie. Z tym było jednak różnie.

Kwiecień 2016 roku na ulicach Bałakowa padły strzały z broni krótkiej. Ofiarę strzelaniny przewieziono na oddział reanimacyjny z ranami postrzałowymi klatki piersiowej i złamanym mostkiem. Dopiero po czasie okazało się, że poszkodowanym był Artiom Wodjakow.

Żużlowca postrzelił jeden z przyjaciół. Wspólnie spożywali alkohol, po czym doszło do kłótni. Wyszli na ulice i tam padły strzały. Stan Wodjakowa był bardzo ciężki. Jego operacja trwała ponad sześć godzin. W swoim stylu, tydzień po postrzale, młody żużlowiec opuścił szpital i... pojawił się w roli kibica w parku maszyn podczas treningu w Bałakowie.

Grudzień 2016 roku, Wodjakow znów wsiadł za kierownicę pod wpływem alkoholu. Śmiertelnie potrącił 68-letnią kobietę, po czym rozegrały się sceny niczym z filmu akcji. Rosjanin zaczął uciekać przed policją. Pędził z prędkością 140-150 km/h, a jego ucieczka zakończyła się poślizgiem i rozbiciem pojazdu.

Pościg za Wodjakowem [WIDEO]

Po wyjściu z rozbitego samochodu uciekał pieszo. Nie trwało to długo. Mającego problemy z koordynacją żużlowca policjanci złapali po kilkunastu metrach. Wodjakow trafił do aresztu, a kilka miesięcy później sąd skazał go na karę czterech i pół roku pozbawienia wolności.

Sam talent to nie wszystko

- Nie wyszło mu, bo talent nie wystarcza. Jeszcze ważniejsza jest głowa. Trzeba być świadomym sportowcem. Wiedzieć, co się robi i w stu procentach temu się oddać. Artioma interesowały niestety jeszcze inne rzeczy - ocenia gorzko po latach Frątczak.

Były menedżer Falubazu pamięta, jak Rosjanin na stadion przy ul. Wrocławskiej jeździł autobusem. Tak samo też wracał. Wtedy nic nie zapowiadało, że może utopić talent w alkoholu. - Po powrocie do domu nie robił nic innego poza grą na konsoli. Później szedł spać, wstawał i wszystko od nowa - wspomina Frątczak.

Surowiej Wodjakowa w "Gazecie Lubuskiej" oceniał za to Piotr Żyto. - Nie przykładał się do pracy w warsztacie, wolał telefonować do dziewczyny. Gwiazdami są Hancock, Crump, ale nie on. Ładowanie pieniędzy w takiego zawodnika po prostu się nie opłaca - mówił i zapowiadał, że temat Rosjanina w Zielonej Górze jest zakończony. Życie później przyznało mu rację.

Frątczak uważa, że gdyby Wodjakow został na stałe w Polsce, jego życie potoczyłoby się inaczej. - Wszystko zaczęło rozmieniać się na drobne pomiędzy 2008 a 2009 rokiem. Dopóki Artiom był w Zielonej Górze, to wszystko grało. Problemy zaczęły się, kiedy wyjechał po sezonie do Rosji - twierdzi.

Czytaj także:
Tego odwołania dało się uniknąć? Cegielski o sprawie Drabika
Marek Cieślak przestrzega kluby PGE Ekstraligi

Źródło artykułu: