- Przed dwoma dniami spotkaliśmy się w Urzędzie Miasta ze sponsorami i odpowiedzieliśmy sobie na dwa fundamentalne pytania. Po pierwsze, czy zależy nam, żeby w Ostrowie żużel istniał, a po drugie, czy - jeśli będzie to możliwe – chcemy utrzymać się w pierwszej lidze. Zależy nam na tym, aby sport żużlowy w Ostrowie nadal trwał. Czarny sport to wiele lat historii w grodzie nad Ołobokiem. Osoby, które były na tym spotkaniu są zainteresowane, aby na Stadionie Miejskim można było nadal pasjonować się zmaganiami żużlowców, niezależnie od tego, jaka byłaby to liga. Kwestia dokończenia rozgrywek tegorocznych i utrzymania się w pierwszej lidze jest trudnym tematem, niezwykle istotny jest czas. Sponsorzy i miasto mają takie samo stanowisko. Każdy w bieżącym roku przeznaczył znaczne środki finansowe, aby żużel w Ostrowie mógł się rozwijać. Splot różnych wydarzeń spowodował to, że jesteśmy w znanym wszystkim punkcie. Chcielibyśmy ratować żużel. Obecny na spotkaniu trener Janusz Stachyra przedstawił wizję odjechania dwóch najbliższych spotkań, ale na to potrzebne są odpowiednie środki. Ze środowiska sponsorów pojawił się postulat, żeby sprzedać już w tym roku pod hasłem "Ratujmy ostrowski żużel" miejsca na trybunie głównej stadionu. Jedni mogą dać więcej, drudzy mniej. Wyszła propozycja, aby zrobić to poza klubem. Nie ma jednak możliwości prawnych na publiczną zbiórkę pieniędzy. Sponsorzy jak i ja chcemy wesprzeć zbiórkę moralnie jak i organizacyjnie. Bez powodzenia tego planu mecze o utrzymanie w pierwszej lidze mogą się nie odbyć i możemy rozpoczynać przygodę z ostrowskim żużlem od zera. Minimalną kwotą do zebrania jest 360 tysięcy złotych. Czasu pozostało niewiele, ale jeśli 300-400 osób odpowie na ten apel, to jest szansa, że wszystko się powiedzie. Zawodnicy muszą odpowiednio przygotować swój sprzęt, ale przede wszystkim trzeba się z nimi najpierw spotkać - powiedział na początku piątkowej konferencji prasowej prezydent, Radosław Torzyński.
Torzyński zdecydował się wyciągnąć rękę do ostrowskiego klubu w niezwykle trudnym momencie. Czy nie obawia się ręczyć za klub, który znajduje się w fatalnej sytuacji finansowej, organizacyjnej i sportowej? - Oczywiście, boję się ręczyć. Zresztą, ja tego nie robię. Mają państwo rację, że w pewnym sensie staję się teraz twarzą tego klubu. Zdaje sobie jednak sprawę, że na żużlu w Ostrowie zależy wielu osobom. Uważam również, że większą odpowiedzialność za klub muszą wziąć kibice. Być może to się w przyszłości przełoży w cenie biletu albo w tym, że większa rzesza fanów będzie członkami klubu. Tak naprawdę ciężar organizacyjny spoczywa na kilku osobach. Jest wielu takich, którzy chcą rozliczać a niewielu takich, którzy chcą się zaangażować. To, że sponsorzy nie chcą się angażować w prace w zarządzie klubu jest logiczne. Oni mają swoje zajęcia związane z prowadzeniem własnego biznesu - tłumaczył Torzyński.
Czy akcja "Ratujmy ostrowski żużel" się powiedzie? Można mieć poważne wątpliwości. Atmosfera wokół klubu nie jest najlepsza. Kibice mają wiele żalu do osób, które jeszcze niedawno zarządzały Klubem Motorowym Ostrów. Nikt w Ostrowie nie chce poinformować fanów o dokładnej skali problemów, a więc o wysokości zobowiązań względem zawodników a także innych instytucji. - To jest inna sprawa, która zostanie wyjaśniona na najbliższym zebraniu członków klubu. Wierzę, że najbliższe Walne Zebranie, do którego dojdzie w środę, wyjaśni takie kwestie. Proszę jednak pamiętać, że nas goni czas. Zanim pojawią się jakieś uchwały i rozliczenia będzie dla nas już za późno. Pragnę jednak podkreślić, że mój apel daje też możliwość kibicom, którzy mogą dojść do wniosku, że nie chcą teraz zaufać i przeznaczyć pieniędzy na klub, który nie dokończy wtedy rozgrywek, ale będzie mógł odzyskać swoją wiarygodność, startując i budując swoją siłę od zera w drugiej lidze. Takie jest też zdanie sponsorów. Firm wspierających klub jest jednak kilka czy kilkanaście. Zdanie na ten temat ogółu może być przecież inne. Sponsorzy podkreślają, że nie mają do końca zaufania, że zostało ono nadszarpnięte. Jeżeli zależy nam na tym, żeby ten klub przetrwał, to wspólnie o niego zawalczmy. Firmy, z którymi rozmawialiśmy, deklarują, że kupią jeden czy kilka takich karnetów. To są kwoty rzędu 10, 15 tysięcy. Wszyscy mówią otwarcie, że nie wydadzą od razu 150 tysięcy złotych, bo nie wiedzą czy taka inwestycja ma teraz sens. Z tego powodu mówimy w pewnym sensie o pospolitym ruszeniu. Każdy, kto chce pomóc klubowi teraz, może to zrobić w sposób bardzo wymierny. W sporcie nie ma żadnych gwarancji. W obecnej sytuacji finansowej, kiedy wszystko nie jest jeszcze rozliczone, trudno ręczyć za cokolwiek. Ja tego robić na pewno nie będę, ponieważ nie jestem organem nadzorczym klubu. Na dzisiejszej konferencji jestem jako prezydent miasta i jako jeden z kibiców, któremu zależy na tym, żeby żużel w Ostrowie Wielkopolskim istniał - mówił Torzyński.
Czy prezydent sam wesprze akcję "Ratujmy ostrowski żużel"? - Tak, na pewno to zrobię. Pragnę jednak podkreślić, że zrobię to nie jako prezydent, ale jako kibic sportu żużlowego. Zresztą, płacę za siebie i swoich synów, którzy siedzą obok mnie na Stadionie Miejskim. Uważam, że taka powinna być postawa prawdziwego kibica. Nie wiem, czy wszyscy postępują podobnie. Mogę mówić tylko za siebie - odpowiedział.
Jaka lekcja wypływa z ostatnich wydarzeń, które mają miejsce w ostrowskim środowisku żużlowym? - To jest gorzka lekcja, którą wszyscy musimy przełknąć. Mam na myśli kibiców, dziennikarzy, swoją osobę, sponsorów. Nawet, kiedy wszystko układa się dobrze, należy spoglądać na rzeczywistość w sposób krytyczny. Kiedy jest świetnie, to wszyscy to przyjmują. W pewnym sensie została uśpiona czujność nas wszystkich - powiedział prezydent Ostrowa.