Po bandzie: Różne twarze Zmarzlika, Vaculika, Janowskiego… [FELIETON]

WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Maciej Janowski i Bartosz Zmarzlik
WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Maciej Janowski i Bartosz Zmarzlik

- Tegoroczna PGE Ekstraliga ma tę zaletę, że żadna ekipa nie jest tak świetnie zbilansowana jak leszczyńska w poprzednich sezonach. Każda ma jakieś deficyty - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Paolo Sousa pominął Grosickiego. Choć to przykre, nie dostrzegam w tym niczego niezwykłego. W końcu razem nic nie zbudowali i w żadnej wojnie nie uczestniczyli. Nie łączą ich wspólne przeżycia, piękne chwile, ani żadne namiętności. Selekcjoner dopiero co przyjechał z dalekiego kraju, zatem sentymentów nie musi mieć żadnych. A należy pamiętać, po co został zatrudniony - nie po to, by rozdawać nagrody za całokształt i dokonania, lecz by samemu dokonać czegoś nowego. Wygrać przyszłość piłkarzy, ale i swoją.

Bez dwóch zdań jednak przykład Grosickiego pokazuje, jak brutalny bywa sport. Przecież nie dalej jak kilka miesięcy temu, w październiku zeszłego roku, siebie i nas uraczył on hat-trickiem w meczu z Finlandią (5:1). Jako kapitan narodowej drużyny. Po meczu podkreślał, że młody zespół się rozwija. A teraz selekcjoner Sousa uznał, że do dalszego rozwoju Grosicki już potrzebny nie jest. Szczęśliwie jednak sport bywa przewrotny, a rezerwowym zdarza się rychło wskakiwać w buty bohaterów.

ZOBACZ WIDEO Stabilizacja u Szymona Woźniaka. Do każdego meczu podchodzi, jak do pierwszego w sezonie

Jak przewrotny bywa sport, co tydzień się też przekonują fani speedwaya. Bo z tygodnia na tydzień lubią zmieniać swoje wyobrażenie o mocy poszczególnych drużyn i jednostek. Pamiętam, gdy całkiem niedawno Rysiek Dołomisiewicz nazwał gorzowską Stal dream teamem. Niespecjalnie mnie wtedy ta ocena przekonała, choć rzeczywiście był to czas, gdy gorzowianie efektownie rozwalcowywali kolejnych rywali.

No ale trudno nazwać dream teamem ekipę, w której trzy z siedmiu pozycji - lub nawet cztery z ośmiu, żeby bardziej pasowało do koncepcji - obsadzone są mało przekonująco. Na myśli mam, rzecz jasna, formację młodzieżową, zawodnika z kategorii U-24 oraz rezerwowego. We Wrocławiu po raz pierwszy nie zagrało, choć to nie znaczy, że ekipa Stanisława Chomskiego przestała być silnym kandydatem do tytułu. Musi nim być przy takim potencjale liderów.

Gdy chodzi o wrocławian, wielu na nich złorzeczyło po porażkach w Grudziądzu (na własne życzenie) i Lublinie. A przecież było to kwestią czasu, gdy zespół pokaże swoją piekielną siłę. Niektórzy kręcili już nosami przy pierwszej wygranej z Apatorem, że mało przekonująca. A teraz się jeszcze okazuje, że torunianie wywieźli z Olimpijskiego bardziej pokaźny urobek niż Stal. Ale czy ma to jakieś znaczenie? Czy to jakiś wyznacznik? Np. taki, że Anioły mocniejsze od Stalowej Armii? No pewnie, że to żaden wyznacznik, a mecz meczowi nierówny.

W zeszłorocznym finale PGE Ekstraligi nawet mistrz Zmarzlik pogubił się totalnie na leszczyńskim polu (3+1 pkt). Za to wiosną już tam królował (14). A Vaculik? Jesienią na Olimpijskim, jako Myszka Miki, harcował sobie w najlepsze (18). A teraz jako "somsiad" kompletnie się zagubił (5+1). Czy wreszcie Janowski. W Grudziądzu niedościgniony, w Częstochowie niemal również, a gdy pojechał do Lublina, to tak zamulał po starcie, że aż spojrzał pod siebie, czemu stoi, zamiast jechać. I, de facto, mielił tak w miejscu do końca spotkania. A przecież w formie jest generalnie wyśmienitej. Ewidentnie coś dodaje mu skrzydeł, może nie chodzić wyłącznie o tego sponsora z kasku... Pewnie niebawem się dowiemy.

Całe szczęście, że do gry wrócił Włókniarz, bo walkę o fazę play-off uczyni ciekawszą. A co, gdyby w terminarzu na minioną niedzielę częstochowianie mieli nie Toruń, a Wrocław, dla przykładu? Już byście pewnie szykowali kondukt żałobny na Jasną Górę.

Dlatego słusznie przestrzegł ostatnio Krzysiek Cegielski, by nie kończyć zawodnikom karier po pierwszym nieudanym meczu. Nie wysyłajmy ich zbyt pochopnie do niższej ligi, na emeryturę czy do psychologa. Ewentualnie - do tunera. Leon Madsen szybko się przeprosił z Flemmingiem Graversenem, choć Brian Karger pasował mu bardziej - wszelako nie z powodu prędkości, a ze względów oszczędnościowych. Otóż duński majster znów chce znaleźć swoje miejsce na rynku, a żeby się wydostać z niebytu, musi, że tak powiem, użyczyć swoich wyrobów.

Pamiętajmy jednak, że nie jest to w branży żadna świeża postać, bo miał już też swój złoty okres. To na Kargerze przecież Nicki Pedersen został dwukrotnym z kolei indywidualnym mistrzem świata (2007-08). Również na Kargerze po Wielką Nagrodę Europy sięgnął we Wrocławiu, w 2004 roku, Bjarne Pedersen. Wreszcie Tomasz Gollob również szukał szczęścia na silnikach od byłego uczestnika Grand Prix, który w finale IMŚ 1992 na Stadionie Olimpijskim zajął ostatnie, szesnaste miejsce. A jako tunera przewróciły go zatkane tłumiki. One przytkały Kargera.

A więc, wracając do sedna. Tegoroczna PGE Ekstraliga ma tę zaletę, że żadna ekipa nie jest tak świetnie zbilansowana jak leszczyńska w poprzednich sezonach. Każda ma jakieś deficyty. Stąd też do końca niczego nie będziemy pewni. Bo kluczowa okaże się słynna dyspozycja dnia i decyzje podjęte w warsztatach. Czy zobaczymy jesienną wersję Zmarzlika, czy może wiosenną. Jaką ujrzymy twarz Vaculika. I czy Kołodziej nadal będzie potrafił budować prędkość tam, gdzie inni ostatnio nie potrafią - przy leszczyńskim płocie. Czym przypomina Woffindena z czasów, gdy na Olimpijskim wszystkich niosła jedna tylko ścieżka. Przy kredzie. Wszystkich oprócz Woffindena.

A teraz jest czas pracy. By się jak najlepiej zbilansować na wrzesień. Też jestem ciekaw, kto najefektywniej przepracuje najbliższe miesiące. Ktoś po raz pierwszy od dawien dawna, czy może znów Fogo Unia.

No ale zacząłem Grosikiem, zatem skończę Miedziakiem. To, że ktoś nie ma złych intencji, nie znaczy, że może się poruszać po torze stylem pijanego zaskrońca. Zamiast szukać winnych wszędzie wokół, tylko nie w sobie, lepiej było przeprosić po prostu młodszego kolegę Świdnickiego.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Witold Skrzydlewski przewiduje, kto pojedzie w finale eWinner 1. Ligi. Mówi też o Wybrzeżu i Unii [WYWIAD]
Włókniarz z młodzieżą jak w mistrzowskim sezonie. Wprowadzą zespół do play-off?

Źródło artykułu: