Metalowy słupek przykuł go do wózka. Charakterem i pracą zdziałał cuda

WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Piotr Pawlicki i Piotr Pawlicki senior
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Piotr Pawlicki i Piotr Pawlicki senior

- Praktycznie dwa kręgi lędźwiowe rozbiły mi się w drobny mak. Do tego miałem uszkodzony rdzeń kręgowy i nerwy. Lekarze nie dawali szans, by wstać z wózka - wspomina po latach Piotr Pawlicki senior, który na przekór wszystkiemu, chodzi o kulach.

W tym artykule dowiesz się o:

Dramat rozegrał się podczas finału Mistrzostw Polski Par Klubowych. Był 19 maja 1992 roku. Tor żużlowy w Gorzowie. Takich upadków, jakie przytrafiły się Piotrowi Pawlickiemu w sporcie żużlowym zdarzają się setki, jeśli nie tysiące. Zwykły uślizg nie miałby opłakanych skutków, gdy zawodnik nie uderzył plecami w metalowy słupek przy bramie wjazdowej okalającej tor żużlowy. Wspomnieć należy, że prawie 30 lat temu nikomu nie śniło się, że tory mogą zabezpieczać pneumatyczne bandy, które obecnie chronią żużlowców.

Feralny metalowy słupek

Z pozoru niewinny upadek zakończył karierę Piotra Pawlickiego seniora. Rozbite dwa kręgi lędźwiowe, uszkodzone nerwy i rdzeń kręgowy brzmiały niczym wyrok dla trzykrotnego drużynowego mistrza Polski z Unią Leszno. On jednak się nie poddał i hartem ducha oraz siłą charakteru porusza się o własnych siłach.

- Przytomności po wypadku nie straciłem. Pamiętam, że lekarze mówili zaraz po tym jak zjawili się przy mnie, by nie ściągano mi butów i skóry, czyli kombinezonu używanego w tamtych czasach, bo uszkodzenia mogły zostać spotęgowane. Niestety, i tak trochę mnie tam poszarpano - wspomina po latach Piotr Pawlicki.

ZOBACZ WIDEO Tomasz Dryła opowiada o zdrowiu i powrocie do komentowania meczów

Były żużlowiec pierwszą operację przeszedł już dwie godziny po wypadku w Gorzowie. - Operował mnie doktor Andrzej Wasilewski, którego przy okazji serdecznie pozdrawiam. Później, po dwóch tygodniach byłem transportowany helikopterem do kliniki w Hamburgu. Wiązało się to z ogromnymi kosztami. Całe środowisko żużlowe zjednoczyło się. Pieniądze zbierali również kibice - dodaje nasz rozmówca.

Jedną nogą na tamtym świecie

- Pewnie, gdybym wtedy pozostał w Polsce, już na tym świecie by mnie nie było. Miałem bowiem tak silne zakażenie organizmu, że przez pięć dni leżałem w worku z lodem. Lekarze nie wiedzieli, co robić, żeby zbić wysoką gorączkę. W Hamburgu doprowadzili mnie do w miarę jako takiego stanu. Najważniejsze, że żyłem. Przełomowe dwie operacje odbyły się w Konstancinie - wspomina.

Pawlicki senior mówi także, że lekarze wcześniej nie dawali mu większych szans na to, że wstanie z wózka. - Praktycznie dwa kręgi rozbiły mi się w drobny mak. Drugi i trzeci krąg lędźwiowy były pokiereszowane. Do tego uszkodzony rdzeń kręgowy i nerwy. Lekarz, który przeprowadzał mi dwie ostatnie operacje w Konstancinie oglądał także zdjęcia innych zawodników na wózkach inwalidzkich, m.in. Eugeniusza Błaszaka. Z tego, co mówił, miałem najgorsze złamanie kręgosłupa z nich wszystkich - dodaje.

W trakcie operacji w Konstancinie wyciągnięto blachy, którymi poskręcany był uszkodzony kręgosłup. Lekarze uznali, że lepszym rozwiązaniem niż wstawianie implantów, będzie przeszczep z innych kości. - Przeszczepiono mi część żebra i kości strzałkowej. Muszę przyznać, że lekarze wykonali świetną robotę. Podbudowali mnie także psychicznie. Zdążyli mnie już trochę poznać pod względem charakteru. Powiedzieli, że jak się nie poddam, to na pewno wstanę na nogi. Tak też się stało - dodaje Pawlicki.

Czarodziej z Ukrainy

Niebagatelną rolę w powrocie do zdrowia przez kontuzjowanego żużlowca odegrał ukraiński rehabilitant Jura Karaczarow. - Dochodzenie do zdrowia trwało 3,5 roku. Przez pierwsze 18 miesięcy nie wychodziłem w ogóle z domu. Później rozpoczęliśmy rehabilitację w wodzie na basenie w Lesznie. Jura podtrzymywał mnie na duchu. Robił wszystko, bym się nie poddał. Nikt mi do teraz nie wierzy, że funkcjonuję praktycznie bez rdzenia - podkreśla Piotr Pawlicki senior.

Do tego potrzeba było charakteru i samozaparcia. - Pewnie trudno w to uwierzyć, ale my naprawdę po 16-18 godzin na dobę ćwiczyliśmy z Jurą Karaczarowem. Oczywiście, nie non stop, ale potrafiłem go obudzić w środku nocy i ćwiczyć. Chciałem doprowadzić się do takiego stanu, żeby móc wyjść o własnych siłach z mieszkania w bloku - wspomina.

- Były momenty załamania, trudne chwile. Sam to przeżyłem i wiem, że trzeba mieć wokół siebie osobę, która mobilizuje do ćwiczeń i rehabilitacji, a postępów często przez długi czas nie widać. Nie wiedziałem, jakie skutki ta rehabilitacja przyniesie. Powiedziałem sobie jednak, że nigdy w życiu nie będę przykuty na wózku. Taki cel sobie postawiłem i go zrealizowałem - mówi.

Raz wsiadł na motocykl

Piotr Pawlicki 22 lata po tragicznym wypadku, w 2014 roku podczas turnieju jubileuszowego Adama Skórnickiego dokonał rzeczy, o której marzył, a wydawałoby się niemożliwej do realizacji. Wsiadł na motocykl i ruszył w asyście swoich synów Piotra i Przemysława.

- Kiedy widziałem te gesty kibiców, którzy zbierali pieniądze na moją rehabilitację, obiecałem im, że jeszcze kiedyś wsiądę na motocykl. Dotrzymałem słowa w 2014 roku. Zdecydowałem się na to pod wpływem emocji. Żona co prawda protestowała, ale słowo się rzekło i wsiadłem ten jeden jedyny raz z powrotem na motocykl.

Były żużlowiec nie kryje, że chciał wrócić do ścigania w nieco innej odmianie żużla. - Gdybym miał lewą nogę bardziej sprawną niż prawą, to przypuszczam, że mógłbym się jeszcze pościgać. Myślałem nawet o ice speedwayu, bo w tej dyscyplinie lewa noga nie jest tak potrzebna jak w klasycznym żużlu, ale to byłoby chyba już za wiele - śmieje się nasz rozmówca.

Synowie poszli w ślady ojca

Piotr Pawlicki senior na żużlu stracił zdrowie. Mimo dramatu ojca, jego synowie postanowili pójść w ślady taty i także uprawiają tą piękną, ale jakże niebezpieczną dyscyplinę sportu. Zgoda na zapisanie się do szkółki, to była jedna z najtrudniejszych decyzji dla ojca, który sam doświadczył tej ciemnej strony czarnego sportu.

- Cały czas się zapierałem, że nigdy w życiu synowie nie będą jeździć, mimo tego, że wybudowałem tor i zacząłem szkolić młodzież. W pewnym momencie wyczuli, że mogę się ugiąć. Żona powiedziała, że nie chcę się zgodzić, bo synowie przebiją moje osiągnięcia. Zagrali mi na ambicji i podpisałem im zgodę - tłumaczy.

Córka Dajana z kolei z powodzeniem uprawia jeździectwo, osiągając w tej dyscyplinie spore sukcesy. Miłość do koni przejawia także Piotr Pawlicki jr, choć zawodowo ściga się na mechanicznych rumakach, będąc od lat jednym z czołowych żużlowców Polski, a momentami także świata.

"Biega" o kulach

Patrząc na Piotra Pawlickiego seniora, czasami trudno uwierzyć, jak sprawnie można poruszać się, chodząc o kulach. - Po domu jeżdżę na wózku, ale na zewnątrz o kulach daję radę. Czasami stanąłem pod bandą, obserwując wyścigi synów i po chwili orientowałem się, że kule zostały 10 metrów z innej strony. Przesuwałem się przy płocie bez kul. Jak się oprę, to kroki mogę robić. Do wszystkich tych, którzy nie wierzą w to, że mogą stanąć na własnych nogach, ja jestem przykładem na to, że można. Niektóre nerwy się uratowały i przejęły inne funkcje. Chodząc o kulach, muszę uważać i patrzeć pod nogi bardziej niż zdrowy człowiek, ale chodzę i to jest najważniejsze - podkreśla Pawlicki.

- Nagłe zmiany temperatur powodują, że odczuwam mocne bóle. Zwłaszcza lewej nogi, którą miałem pokiereszowaną po wypadku w 1983 roku. Tego się nie da opisać. Jak ktoś czegoś takiego nie przeżył, to nie ma co opowiadać. Ból? Przyzwyczaiłem się do niego, choć bywają chwile, gdy ciężko wytrzymać bez środków go uśmierzających - nie kryje obecnie 58-latek, który jest dumny z osiągnięć swoich dzieci. Doczekał się także wnuków.

- Zawsze zazdrościłem innym rodzicom, że mogli swoje dziecko wziąć na ręce. Tego mi brakowało jako ojcu. Dzieci były celem i motywacją do tego, żeby wstać na własne nogi - kończy wzruszony Piotr Pawlicki senior.

Zobacz także: Byli pierwszym kandydatem do spadku, a za chwilę mogą się utrzymać
Zobacz także: Bajerski skomentował porażkę Apatora

Źródło artykułu: