W Łodzi jego nazwisko znają wszyscy. Zbudował potężną firmę, a teraz chce wjechać na salony

Prowadzi sieć kwiaciarni i zakładów pogrzebowych. Wielki sukces w biznesie mógł przepłacić życiem. - 20 lat temu miałem zginąć w zamachu - mówi Witold Skrzydlewski, który chce wprowadzić swój klub na salony.

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski
Witold Skrzydlewski WP SportoweFakty / Anna Kłopocka / Na zdjęciu: Witold Skrzydlewski
Znany łódzki biznesman od lat jest głównym sponsorem klubu żużlowego Orzeł, który startuje obecnie w eWinner 1. Lidze. Niedawno Skrzydlewski zapowiedział, że w przyszłym roku jego drużyna spróbuje awansować do PGE Ekstraligi, czyli najlepszej żużlowej ligi świata. Jego deklaracja wywołała duże poruszenie w środowisku, bo w ostatnich latach Orzeł nigdy nie mierzył tak wysoko. Co się zatem stało, że Skrzydlewski zamarzył o wielkim sukcesie?

- Przybyło mi lat i chciałbym w końcu wprowadzić ten klub na salony. Do tej pory w Łodzi czegoś takiego jeszcze nie było. Po drugie mam już dość wysłuchiwania w domu od rodziny, że znowu przegraliśmy, albo że jesteśmy słabi. Wiem, że to wszystko będzie kosztować. Zakładamy, że to będzie inwestycja naszej rodziny. Staramy się jednak, żeby ktoś pomógł. Na dziś sytuacja wygląda tak, że musimy znaleźć jeszcze dwa miliony złotych - opowiada nam działacz.

W Łodzi znają go wszyscy. Zbudował potężną firmę

Firma Witolda Skrzydlewskiego ma ogromne tradycje i jest rozpoznawalna w całym mieście. Powstała w 1937 roku, założyła ją mama działacza - Helena. Na początku działalność ograniczała się do handlu kwiatami. Obecnie Skrzydlewski ma blisko 40 kwiaciarni w województwie łódzkim. Do tego dwa krematoria i ponad dziesięć biur pogrzebowych. Po katastrofie smoleńskiej jego chrysler z kryształową podłogą wiózł na Wawel trumnę z ciałem Marii Kaczyńskiej.

ZOBACZ WIDEO Apator potwierdza zainteresowanie Drabikiem! Co z Miedzińskim?
Nie zawsze jednak jego rodzinie wiodło się tak dobrze. - Przed wojną byliśmy ludźmi naprawdę zamożnymi. Po jej zakończeniu nas rozkułaczyli. Nasze siedlisko nie było burzone cegiełka po cegiełce. Przyjechał od razu czołg. Naprawdę mocno zaszliśmy władzy za skórę. Trzeba przyznać, że wtedy była u nas bieda. Nie było co jeść, ale ja się tego nie wstydzę. Moja mama pracowała jak wół, bo tato zmarł w wieku 49 lat. Można zatem powiedzieć, że zaczynaliśmy od zera - opowiada Skrzydlewski.

- Kiedy Solidarność doszła do głosu i nastąpiło poluzowanie, mieliśmy już gospodarstwo ogrodnicze. Poprosiłem mamę, żebyśmy zaryzykowali i wzięli się za większy handel. Mieliśmy trochę farta i się udało. W 1990 roku dodatkowo założyłem firmę pogrzebową z prawdziwego zdarzenia. Kupiłem dwa zagraniczne samochody i w krótkim czasie stałem się number one w tej branży - dodaje.

Za jego życie chcieli zapłacić 100 tysięcy złotych

Skrzydlewski mówi nam, że szybki sukces w biznesie mógł przypłacić życiem. - Konkurencja nie mogła tego przeżyć i normalnie rywalizować, więc postanowili mnie zabić. W 2001 miał miejsce nieudany zamach. Nie było o nim początkowo specjalnie głośno, bo tego samego dnia doszło do ataku terrorystycznego na World Trade Center - opowiada.

Główny sponsor Orła mówi, że życie zawdzięcza agentowi. - Szukali na mnie killera. Ktoś usłyszał i doniósł w odpowiednie miejsce, że chcą odstrzelić Skrzydlewskiego. Ówczesny minister Biernacki podstawił przebierańca i negocjował cenę - dodaje.

- Miałem zginąć za 100 tysięcy. Zawsze myślałem, że jestem wart więcej – żartuje w swoim stylu i dodaje, że miał zginąć po wyjściu z budynku Rady Miasta. - Taki był podobno plan. Byłem wtedy radnym. Do dziś zastanawiam się, czy miałbym pamiątkową tablicę, gdyby się udało - podsumowuje.

Nie tylko żużel. W PZPN klęczał przed księgową

Skrzydlewski prowadzi klub żużlowy od 16 lat, ale w łódzkim środowisku sportowym już wcześniej nie był dla nikogo postacią anonimową. W 2003 roku został prezesem piłkarskiego Widzewa Łódź, który przeżywał wtedy poważne problemy. To właśnie jemu została powierzona trudna misja. - Trzeba było załatwić licencję, w którą nie wierzył nikt. Po czasie wielu ludzi mówiło, że to był większy sukces od gry w Lidze Mistrzów - wspomina.

- To były czasy, kiedy rosły długi. Wiele klubów je rolowało, żeby dostać licencję. Widzew stosował jednak ten manewr naście razy. Nie było już wiarygodnych twarzy, więc mnie poprosili. Zrobiłem wokół tego wiele szumu ze zbiórką złomu włącznie. Musieliśmy wpłacić jakieś pieniądze. Musieliśmy znaleźć w krótkim czasie około miliona, a nie było na tusz do kserokopiarki - tłumaczy.

Skrzydlewski doskonale pamięta dzień, w którym Widzew otrzymał licencję. – W PZPN rzuciłem się na kolana i trzymałem księgową za nogi. Powiedziałem, że jej nie puszczę, dopóki tego nie załatwimy. Udało się. Dostaliśmy licencję. Mój życiowy błąd polegał na tym, że po tym należało się wycofać. Niestety, później nie było kasy i zrobiło się byle jak, więc podałem się do dymisji. W nowym tworze za czasów pana Bońka byłem na początku skarbnikiem - opowiada.

Piękny stadion i wielkie problemy

Największym sukcesem w żużlowej działalności Skrzydlewskiego było doprowadzenie do wybudowania w Łodzi nowoczesnego stadionu żużlowego. Tamtejsza Motoarena to jeden z najlepszych obiektów w całym kraju. Kiedy biznesman zaczął starania w tej sprawie, niektórzy pukali się w głowę i powtarzali, że w mieście, w którym dominuje piłka nożna, nie ma na to żadnych szans.

- Zaczęło się od tego, że zrobiłem wizualizację, że w Łodzi potrzeba jednego stadionu piłkarskiego i obok malutki obiekt na sześć tysięcy dla żużla. Pani prezydent się podpaliła. Było uzgodnione, że odbędzie się konferencja prasowa - wspomina Skrzydlewski.

Później plany się zmieniły. - Pojawiłem się na konferencji i słyszę, że… jednak będą dwa obiekty piłkarskie. Myślałem, że straciłem słuch, ale okazało się, że to prawda. Uznałem, że skoro znalazły się pieniądze, to trzeba nękać panią prezydent, że też chcemy stadion. Wyliczyłem, że powinien kosztować 48 milionów złotych. Odpowiedź była taka, że muszą zagłosować radni. Podczas pierwszego głosowania byli przeciwko, ale ja się nie poddałem - opowiada.

Skrzydlewski wpadł wtedy na pomysł, który zakończył się w mieście awanturą. Cel jednak ostatecznie osiągnął. - Akurat był u nas mecz. Tak się złożyło, że to był rok przedwyborczy, więc umieściłem w programie zawodów nazwiska wszystkich radnych, którzy byli za i przeciwko nam. Powiedziałem nawet, żeby na tych drugich nie głosować. Zrobiło się naprawdę głośno, ale ostatecznie było drugie głosowanie i wszystko przeszło jednogłośnie - tłumaczy Skrzydlewski.

Już w pierwszym przetargu pojawiły się jednak problemy. - Zgłosiła się firma, która zaproponowała 55 milionów. Pani prezydent powiedziała, że miasto nie dołoży, bo nie ma. Zawarłem umowę, że będę cicho siedzieć, o ile odbędzie się jeszcze jeden przetarg. Gdyby nie było odpowiedniej oferty, to miałem skapitulować. Sporo w tym kierunku zrobiłem. Udało się. Znalazła się firma, która zmieściła się w wymaganej kwocie. Stadion powstał - opowiada.

Do otwarcia stadionu doszło 29 lipca 2018 roku przy okazji meczu Orła ze Zdunek Wybrzeżem Gdańsk. Gdy klub sprzedał już na to wydarzenie bilety i rozdysponował zaproszenia, okazało się, że obiekt nie został dopuszczony do użytku. - Trzy dni przed meczem była mowa, że obiekt zostanie oddany. Nie wydano decyzji o imprezie masowej. Co miałem zrobić? Stanąć przed 10 tysiącami ludzi i powiedzieć, że wrócił 39. rok i będzie selekcja, a na stadion wejdą tylko nieliczni? To mogłoby spowodować rozruchy. Tego się ode mnie wtedy oczekiwało, ale ja nie zamierzałem tak postępować. Skoro policja wiedziała, że tak będzie, to powinna była interweniować. Dlaczego ja miałem wziąć na klatę tych ludzi? Tam brakowało tylko papierku. Stadion nie był w złym stanie. To była kwestia terminów - dodaje Skrzydlewski.

Sprawą zajęła się prokuratura w Łodzi. Główny sponsor Orła podkreśla jednak, że odpowiedzialności się nie boi. - Nie żałuję tego, co zrobiłem. Poza tym mam nadwagę, więc jeśli trafię do więzienia, to później wyjdę jak po kuracji w SPA - podsumowuje działacz, który w przyszłym roku zamierza atakować PGE Ekstraligę.

Czytaj również:
-> Kolejny zawodnik zostaje w GKM-ie Grudziądz! Umowa zostanie podpisana na dwa lata
-> Kibice wręcz błagają Dudka, żeby został! Wielka akcja w Zielonej Górze

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×