- Byłem z "Griszą" do pierwszej w nocy w szpitalu. Później wróciłem z nim do pokoju, gdzie czekała rodzina i dzieci. To były trudne chwile, ale i tak czuję ulgę. Oglądałem ten wypadek kilka razy i zapewniam, że w tym nieszczęściu jest dużo szczęścia. Finał mógł być znacznie gorszy. Najważniejsze, że wyszedł ze szpitala o własnych siłach. Teraz musi nastąpić regeneracja organizmu i zabiegi - mówi nam Jakub Kępa, prezes Motoru Lublin.
Przypomnijmy, że do feralnego zdarzenia doszło w wyścigu jedenastym, kiedy na drugim łuku Rosjanin zahaczył o tylne koło Szymona Woźniaka. W wyniku kontakt uderzył mocno głową o tor, a następnie w dmuchaną bandę. Wszystko wyglądało fatalnie. Stadion w Lublinie momentalnie zamarł. - Przejmuję się takim wydarzeniem z udziałem każdego zawodnika, ale moja relacja z "Griszą" jest szczególna. Przyjaźnimy się. Na pewno mocno to przeżyłem, bo na początku nie można było wiele zrobić. Nie ma przecież możliwości, żeby wyjść na tor, a żona czeka i chciałaby coś wiedzieć - podkreśla Kępa.
Pierwsze doniesienia dotyczące stanu zdrowia Rosjanina okazały się na szczęście dość optymistyczne, ale to wcale nie oznacza, że Grigorij Łaguta pojedzie w niedzielnym finale PGE Ekstraligi, kiedy rywalem Motoru będzie Betard Sparta Wrocław.
- "Grisza" jest naprawdę bardzo poobijany. Przeszedł wszystkie badania i wyszedł ze szpitala. Myślę, że dwie, trzy najbliższe doby będą kluczowe. Zobaczymy, jak zareaguje organizm. Na pewno nie będziemy podejmować żadnych decyzji na siłę. Nikt nie myśli o zastępstwie zawodnika ani innym scenariuszu. Ostateczne zdanie w sprawie startu w zawodach będzie należeć tylko i wyłącznie do zawodnika. Jeśli powie, że nie może, to uszanuję taką deklarację, bo wiem, ile już zrobił dla tej drużyny. Lepiej, żeby był gotowy na kolejne spotkanie - podsumowuje Kępa.
Zobacz także:
Marek Cieślak odpowiada Kryjomowi
ZOBACZ WIDEO Żużel. Buczkowski wrócił do formy. Zawodnik Motoru wyjaśnia, co mu pomogło