Rafał Lewicki współpracował w przeszłości z Tomaszem Gollobem, jako menedżer Krzysztofa Kasprzaka w 2014 otarł się o złoto. Siedem lat później wprowadził na szczyt Rosjanina z polskim paszportem, Artioma Łagutę.
Bydgoszczanin był w sobotę drugim najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Pierwszym rzecz jasna nowy mistrz świata, Artiom Łaguta. Rafał Lewicki stworzył z nim duet doskonały. Idealnie się uzupełniali. Polak przekazywał Rosjaninowi doświadczenie i wiedzę. Wspierał nowinkami technologicznymi, co w konsekwencji przełożyło się na największy sukces w karierze obu panów.
- Uczucie jest fantastyczne. Cieszymy się ogromne. To jest coś niesamowitego, coś, na co czeka każdy sportowiec. Każdy, kto pracuje w sporcie, czeka na to czasami całe życie, a nie wszystkim się to udaje. Czujemy dużą radość - mówił w sobotni wieczór łamiącym się ze wzruszenia głosem Rafał Lewicki.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Lewicki, Kubera i Majewski gośćmi Musiała!
Rozpoczęta kilka lat temu współpraca obu panów mieszkających w Bydgoszczy doprowadziła do ogromnego sukcesu. Lewicki w przeszłości był m.in. mechanikiem Golloba, Krzysztofa Cegielskiego, Bjarne Pedersena, a w 2014 roku menedżerem Kasprzaka, z którym wywalczył indywidualne wicemistrzostwo świata.
Później założył wraz z Rafałem Szwochem firmę Speed Products, zaopatrującą zawodników w sprzęt. Ogromne znaczenie miała także współpraca z inżynierami z Formuły 1. Sławomirem Madajem. Nowinki technologiczne miały bez wątpienia ogromny wpływ na sukces Łaguty. Lewicki podkreśla jednak wciąż, że rosyjski żużlowiec ma opanowaną do perfekcji jazdę na motocyklu.
- To co go doprowadziło do tego mistrzostwa świata, to fakt, że od dziecka uwielbiał jeździć na motocyklu. Od najmłodszych lat jeździł na motocrossie. Później starszy brat Grigorij zabrał go na żużel. Speedway stał się dla niego priorytetem, ale ja nadal widzę, że kiedy ma jechać na motocross, to ma iskry w oczach. Na szczyt zaprowadziła go miłość do jazdy na motocyklu - podkreśla menedżer Łaguty.
Droga do złotego medalu nie była usłana różami, a największą drogą cierniową był początek finałowych zawodów w Toruniu w sobotni wieczór. - Bez dwóch zdań najtrudniejszy moment całego sezonu. Kiedy Artiom po trzech seriach miał tylko trzy punkty, przez myśl przeszło mi to, że jesteśmy w ciemnym tunelu i szukamy światełka. Z drugiej strony rozum podpowiadał: Facet, chłodna głowa, żeby nie zrobić jakichś chaotycznych ruchów - obrazowo opisuje Lewicki.
Łaguta po dwóch przeciętnych wyścigach zmienił motocykl na trzecią serię startów. - To się okazało zupełnie niewłaściwą decyzją. Wróciliśmy do pierwszego motoru i po korektach w ustawieniach Artiom złapał wiatr w żagle. Wtedy już wiedziałem, że może pójść za ciosem. Przed półfinałem powiedziałem mu tylko: jedź, wygraj. Widać, że jest mocny, bo choć jechał z gorszego pola startowego, wystrzelił w swoim stylu jak z rakiety - cieszył się nasz rozmówca.
Rakietowe starty do znak firmowy nowego mistrza świata. - Symbol Gagarina i znak rakiety, które towarzyszyły nam na koszulkach to jest znamienny znak Artioma. Jest superszybki ze startu i wytrzymały jak kosmonauta. Pokazał tę odporność w sobotnich zawodach, walcząc pod dużą presją. W pewnym momencie przecież ten tytuł już nam odjeżdżał. Wiedzieliśmy, że awans do półfinału jest nam niezbędny. On stanął na wysokości zadania i wygrał go - podsumował Rafał Lewicki.
Menedżer Artioma Łaguty to prawdziwy człowiek renesansu. Nie tylko złota rączka i osoba, która ma głowę na karku w sprawach menedżerskich, ale także członek chóru w bydgoskiej Parafii Świętych Polskich Braci Męczenników. Kiedyś usłyszał, że ma niezły bas i zaproponowano mu przyjście na próbę chóru parafialnego.
Bas się sprawdził i tak się odnalazł w nowej pasji, na którą ma czas głównie poza sezonem żużlowym. Ten się powoli kończy, więc polski menedżer mistrza świata będzie mógł wkrótce śpiewem podziękować Najwyższemu za wspaniały sezon swojego zawodnika i przyjaciela, z którym wjechał na żużlowy szczyt.