- Gdybym nie robił tych zbiórek, nie miałbym z czego żyć - nie kryje Andrzej Szymański. To były żużlowiec, który po ciężkim wypadku na torze w 2001 roku jest sparaliżowany od pasa w dół i porusza się na wózku. - Nie pamiętam dwóch, trzech miesięcy od wypadku. Samego karambolu też. Miałem obrzęk mózgu, stłuczenie pnia. Dwa tygodnie leżałem pod respiratorem. Gra nie toczyła się o moje zdrowie. Chodziło o życie. Leżałem w trumience z lodem przy ciśnieniu 360 na 300 - mówił nam niegdyś.
Żyje z minimalnej renty
Andrzej Szymański jest wychowankiem Unii Leszno, w której startował najdłużej. Reprezentował także barwy Falubazu Zielona Góra. Spektakularnych sukcesów w karierze trwającej kilka lat nie zanotował. Wielkich pieniędzy również się nie dorobił.
Największe osiągnięcia notował jako junior. W 1997 roku zdobył złoty medal Młodzieżowych Mistrzostw Polski Par Klubowych. Wywalczył także dwa brązowe medale Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski. W 1997 roku był siódmym juniorem w Polsce. Startował w finałach Brązowego i Srebrnego Kasku.
- Otrzymuję najniższą rentę w wysokości 1400 złotych miesięcznie. Połowę tej kwoty zostawiam w aptece na lekarstwa. Reszta musi starczyć na opłaty i życie. Tragedia… - zawiesza głos nasz rozmówca. - Gdybym nie dostawał dodatku pielęgnacyjnego, miałbym 800-900 złotych. Jak przeżyć za takie pieniądze? - pyta retorycznie.
Radzi sobie, jak może. Andrzej Szymański nie ukrywa, że musi liczyć na pomoc najbliższych i ludzi dobrej woli, którzy pamiętają, jak ścigał się, narażając zdrowie i życie. Teraz wielu tych ludzi wspiera go w trudnych chwilach. - Można powiedzieć, że żyję od zrzutki do zrzutki. Pomaga mi trochę mama. Nie jest jednak lekko - dodaje 44-latek, który mieszka w okolicach Śmigla, niedaleko Leszna.
ZOBACZ WIDEO Jakub Miśkowiak: Wejdziemy do czwórki i pokażemy jacy jesteśmy silni
Kiedyś było nieco łatwiej, gdy żona Szymańskiego pracowała zawodowo. - Teraz i ona nie pracuje. Miała problemy ze zdrowiem. Opiekuje się mną. Z jednej mojej skromnej renty naprawdę jest ciężko przeżyć - wyjaśnia.
Uraz kręgosłupa to niejedyne zmartwienie
- Rehabilitację przechodzę w miarę możliwości, bo nie stać mnie na taką profesjonalną, jaką powinienem mieć. Raz w tygodniu mam taką z prawdziwego zdarzenia. Żeby jednak podnieść się z łóżka, muszę odbyć serię ćwiczeń, które wykonuje ze mną żona. Nie ma innej możliwości. Gdybym od razu z łóżka przesiadł się na wózek, to z uwagi na mocne zesztywnienie ciała wyprostowałoby mnie i wypadłbym z wózka - tłumaczy.
Były sportowiec boryka się także z innymi schorzeniami, po części związanymi z paraliżem. - Cały czas mam problemy z nerkami. Wynika to z urazu kręgosłupa. Nie mam czucia od pasa w dół i bardzo dużą spastyczność, która po prostu wszystko hamuje - dodaje.
Chore nerki to niejedyne zmartwienie Andrzeja Szymańskiego. - Leczę się też kardiologicznie. Mam problemy z ciśnieniem - wylicza.
Nauczył się żyć z bólem
Bóle spastyczne to utrapienie Szymańskiego. - Już nawet nie użalam się na swój los, bo przyzwyczaiłem się do tego bólu. Zasypiam z nim i budzę się rano. Odczuwam go, ale nawet o nim nie mówię, bo dla mnie stał się codziennością - opowiadał nam.
Żyć z bólem się nauczył. Utrzymać się ze skromnej renty nie sposób. Gdzie może, stara się o pomoc. - Co jakiś czas zwracam się do Głównej Komisji Sportu Żużlowego z prośbą o wsparcie. W tym roku przelali mi raz lub dwa razy 750 złotych - mówi z zadowoleniem.
Zbiera na opał, ale nie tylko
Ostatnią zbiórkę utworzył z przeznaczeniem na opał na zimę. - Muszę zakupić głównie drewno. Na szczęście od kilku lat mogę liczyć na pomoc Krzysztofa Cegielskiego, który załatwia mi ekogroszek od sponsora Janusza Kołodzieja. Serdecznie dziękuję panu Pawłowi Tarapacie z firmy Ecocarbo za opał, dzięki któremu mogę przetrwać kolejną zimę - podkreśla Szymański, który zaznacza, że pieniądze ze zbiórki przeznaczone zostaną także na rehabilitację i po prostu życie.
Kontuzjowany żużlowiec może także liczyć na wsparcie kolegów z toru. - Zawsze otrzymuję pomoc od Emila Sajfutdinowa. W tym roku pomogli mi również Dominik Kubera i Bartosz Smektała. Serdecznie im dziękuję. Podobnie jak panu Markowi Fudali, kibicowi z Tarnowa oraz Adamowi Kaczmarkowi - wylicza.
Od 20 lat Szymański porusza się na wózku inwalidzkim. Musi sobie radzić nie tylko z cierpieniem, ale także problemami dnia codziennego. Jak sam wspominał w rozmowie z WP SportoweFakty, wrócił do żywych niemalże z zaświatów. - Moja skóra była już zimna i sina. Moja mama jednak nie dawała za wygraną. Cały czas mnie masowała i starała się przywrócić krążenie. Po niespełna dwóch tygodniach nastąpił przełom. Dawałem oznaki życia i zacząłem wybudzać się ze śpiączki, w której przebywałem od wypadku. Po dwóch tygodniach otworzyłem oczy.
Pomimo problemów zdrowotnych i finansowych, musi sobie jakoś radzić. - Staramy się żyć normalnie. O tym, że jestem niepełnosprawny, nie myślę. Jest tak, a nie inaczej. Przyjąłem to do wiadomości. Muszę sobie każdy dzień zaplanować i żyć - kończy.
Zobacz także:
Trzy razy uratował go Bóg. Później powiedział "pas"
Specjalista od widowiskowej jazdy zapoluje na mistrzostwo świata