Mateusz Domański, WP SportoweFakty: Do sezonu jeszcze trochę czasu zostało, więc na prawdziwy debiut menedżerski w 1. lidze przyjdzie jeszcze czas. Jak jednak obecnie czuje się pan z tą rolą?
Błażej Skrzeszewski, menedżer Aforti Startu Gniezno: Jakieś doświadczenie w tej kwestii posiadam, chociażby przez ten i poprzedni sezon w Czechach. Wiadomo, że skala jest nieporównywalna, bo nie można zestawić czterech meczów czeskiej Extraligi z pełnym sezonem w Polsce. Zdaje sobie z tego sprawę. Wiadomo, że są jakieś obawy, ale to raczej zdrowy odruch. Ta decyzja nie była podjęta pochopnie, ale została przeanalizowana, wziąłem pod uwagę wszelkie "za" i "przeciw". To nie było zrobione na "hurra". W cudzysłowie - było dużo nieprzespanych nocy. Po konsultacji z rodziną postanowiłem podjąć rękawice. W sezonie okaże się, czy to była właściwa decyzja.
Z moich informacji wynika, że nie był pan pierwszym wyborem. Jak doszło do tego, że ostatecznie stał się pan menedżerem Startu? Czym skusił pana klub?
Odnośnie do rozmów zarządu z innymi kandydatami, to zbytnio nie mogę się wypowiadać. Wiem bowiem tyle, co pan, czyli z kim były prowadzone rozmowy, ale tak naprawdę nie znam szczegółów. Czym mnie skusił klub? Po prostu chciałem podjąć to wyzwanie. Gdyby pan miał nagle intratną propozycję komentowania meczów żużlowych w telewizji, to też pewnie chciałby pan spróbować - tak czy nie?
ZOBACZ WIDEO Żużel. Bjerre wspomina mecz o utrzymanie. Zdradził, co powiedział Pedersenowi
Być może tak, ale oczywiście musiałbym poznać wszelkie warunki. Domyślam się więc, że i wy wypracowaliście niezłe zasady współpracy. Bardziej ciekawi mnie jednak to, czy uczestniczył pan w procesie budowania składu.
Tak, częściowo tak. Uczestniczyłem w niektórych rozmowach z zawodnikami. Pojawiały się moje sugestie odnośnie do zawodników. Tak to wyglądało.
Jakby się pan odniósł do odejścia Kevina Fajfera? On mówił, że to, co zostało podane przez klub, mija się z prawdą. Zaznaczał też, że tak naprawdę nie było rozmów o sezonie 2022.
Uczestniczyłem w jednej rozmowie z Kevinem. To była taka pierwsza, luźna rozmowa. Był brany pod uwagę, ale chyba troszeczkę się pospieszył. Nie chciał czekać, ponieważ wiadomo, że byli przymierzani inni zawodnicy na pozycję U24. Niekoniecznie ci, których obecnie mamy. Chodzi przede wszystkim o Madsa Hansena. On był głównym kandydatem, rozmowy trwały dosyć długo. Później się okazało, że prowadził rozmowy z czterema klubami - Startem Gniezno, Falubazem Zielona Góra, Landshut Devils i z Wilkami Krosno. Tak naprawdę zwodził te wszystkie kluby. Robił to na tyle efektywnie i inteligentnie, że o tym nie wiedzieliśmy. Każdy myślał, że ma go u siebie.
Jest zatem jakiś niesmak i żal do Hansena, że tak się zachowywał?
Żal może nie, bo od ludzi, którzy zjedli zęby na tym sporcie, wiem, że to rzecz normalna. Zawodnicy chcą wywalczyć jak najlepsze warunki pod różnymi względami. Zostałem uprzedzony, że na takie rzeczy trzeba być gotowym. Dopóki nie ma podpisu pod kontraktem, wszystko może się wydarzyć.
Wracając jednak do Kevina, nie zamykamy przed nim drzwi. Mamy nadzieję, że nasze drogi kiedyś się skrzyżują. To bardzo fajny, młody i perspektywiczny zawodnik. Bardzo dobrze go znam. Na tę chwilę wybrał lepszą ofertę pod względem rozwoju sportowego. Nie oszukujmy się, starty na drugoligowym szczeblu w Poznaniu nie będą generować dla niego problemów logistycznych, jest tam taki gnieźnieński skład, bo przecież pojawili się również Kacper i Adrian Gomólscy. My wszyscy trzymamy za niego kciuki i wierzymy, że to wyjdzie mu na plus. Myślimy, że będzie miał taki spokojny sezon i wydaje się, że odjedzie wszystkie spotkania. Wtedy pokaże swoją wartość. Mamy nadzieję, że to będzie in plus, z korzyścią przede wszystkim dla zawodnika.
My nie doszliśmy do porozumienia z Hansenem i gdyby Kevin poczekał, to kto wie, czy byśmy do tych rozmów nie wrócili. Zostały one zaczęte. On już wybrał jednak ofertę PSŻ-u.
Nie było więc do czego wracać.
Dokładnie, trzeba było szukać alternatywy. Zdaję sobie sprawę z tego, że to zawodnik z Gniezna i dużo kibiców ma niesmak, że się z nim rozstaliśmy. Wszystko rozumiem, ale taki jest sport. Tak wyszło. Teraz to już mało istotne tak naprawdę.
Przejdźmy do tego, co czeka pana w trakcie sezonu. Będzie miał pan pełną autonomię? A może będzie ścisła współpraca z Tomaszem Fajferem czy też byłym menedżerem Rafaelem Wojciechowskim?
Będę ściśle współpracował z panem Tomaszem Fajferem. To autorytet. Był już kiedyś menedżerem gnieźnieńskiej drużyny. Ma większe doświadczenie. Będzie miał bardzo ważną rolę, bo będzie zajmować się tymi juniorami, którzy już zdali licencję, a ponadto ma prowadzić zajęcia ze szkółką. Oczywiście rady Rafaela Wojciechowskiego też się przydadzą. Przez kilka lat prowadził gnieźnieński klub, więc głupotą byłoby nie skorzystać z jego doświadczenia. Mam nadzieję, że jeśli będzie trzeba, to będzie mi służył radą.
Wracając do polowania transferowego - co uważa pan za największy sukces Startu?
Każdy miał swoje typy, zarówno my, jak i kibice. Nie wszystkim można jednak dogodzić. Dla mnie bardzo dużym sukcesem jest pozyskanie Michaela Jepsena Jensena, który był na celowniku ponad połowy klubów pierwszoligowych. Udało się go pozyskać do Gniezna, co nie było łatwe i wbrew pozorom nie chodziło o sprawy finansowe. To nie jest jakiś wygórowany kontrakt, zważając na to, co obecnie dzieje się na rynku. Stawki i oczekiwania wielu zawodników mocno się zwiększyły. Uważam, że pozyskanie Jepsena Jensena to bardzo dobry ruch z naszej strony i mam nadzieję, że odpłaci się nam w sezonie za to, że na niego postawiliśmy. Mieliśmy dwa czy trzy nazwiska, które bardzo chcieliśmy tutaj mieć. W tym przypadku pomogło też dobre zdanie Petera Kildemanda. Wiadomo, że Jepsen Jensen sondował rynek i nasz klub. Wychodzi na to, że my mamy opinię dobrą, bo Michael jest u nas. Wierzymy, że będzie miał jeszcze lepszy sezon niż w Rybniku.
Zapytałem o sukces, więc automatycznie muszę dopytać też o niepowodzenie. Brak porozumienia z Madsem Hansenem?
Ciężko stwierdzić, czy to jest niepowodzenie. Wiadomo, że on był rewelacją rozgrywek drugoligowych. Oczywiście przyglądaliśmy się temu zawodnikowi, ale tak naprawdę to też jest niewiadoma na tym pierwszoligowym podwórku. Szkoda, że się nie udało, ale ja to wszystko tonuję. Wiem, że jeździł w II lidze i przeskok na poziom pierwszoligowy może przynieść różne skutki. Niesmak pozostaje, ale jest Philip Hellstroem-Baengs. Powiem szczerze, że gdybyśmy nie mieli umowy przed SoN-em, to już by go w Gnieźnie nie było. Jego telefon był aż czerwony. Dzwoniły kluby z ekstraligi i pierwszej ligi. To były propozycje z połowy ośrodków z tych klas rozgrywkowych. Byliśmy jednak szybsi i widzieliśmy w nim to, co większość klubów zauważyła dopiero po SoN-ie.
Ten zawodnik ma potencjał, jest perspektywiczny. Posiada też zaplecze sprzętowe i finansowe. Pokładamy w nim duże nadzieje, podobnie jak szwedzka federacja i jego szwedzki klub. Mamy nadzieję, że może być takim objawieniem przyszłorocznych rozgrywek na pozycji U24, tak jak Mads Hansen był objawieniem w II lidze czy - jak w mojej opinii - w I lidze objawieniem był Patryk Wojdyło. My liczymy na Philipa. Wiadomo jednak, że wszystko zweryfikuje sezon, ale każdy ma swoje prorocze sny i ja czuję, że to może w takim kierunku pójść.
W komplecie z Philipem wzięliście Antonio Lindbaecka, który jakiś czas temu dał sobie spokój z żużlem, ale tylko na moment. Nie boi się pan, że jak Lindbaeck będzie dobrze jeździć, to może pojawić się problem, kogo odstawić od składu?
Myślę, że lepiej mieć taki ból głowy niż miałoby brakować nam zawodników. My wyciągnęliśmy wnioski z tego, gdy pojawił się problem w przypadku kontuzji Petera Kildemanda. Okazało się wówczas, że nie mamy zawodnika oczekującego. Nietrafnie postawiliśmy na Petera Ljunga. Muszę przyznać, że ja też byłem za tym transferem, a ostatecznie Szwed okazał się totalnym niewypałem. Trzeba to sobie powiedzieć otwarcie. Mieliśmy do wyboru inne, chyba ciekawsze nazwiska, ale renoma zrobiła swoje. Wyszło, jak wyszło.
Tym razem od początku zakładaliśmy, że chcemy mieć zawodnika oczekującego. Oczywiście może się okazać, że ostatecznie Lindbaeck wcale nie będzie rezerwowym. Wszystko zweryfikuje tor. Uznaliśmy, że to zawodnik, który wrócił do ligi szwedzkiej i nie jechał najgorzej. Sondowaliśmy go, pytaliśmy w środowisku, Anton ma bogatą przeszłość - jeździł w Grand Prix czy na poziomie ekstraligowym. Uznaliśmy, że warto dać mu szansę.
Chciałbym dopytać jeszcze o formację juniorską. Pojawiały się informacje, że były pomysły, by wzmocnić szeregi młodzieżowe. Rzeczywiście odbyły jakieś rozmowy czy to tylko plotki?
To bardziej plotki. Rynek jest bardzo ubogi. Tych juniorów nie ma. Powiem szczerze, że my jesteśmy nawet w komfortowej sytuacji, bo mamy czwórkę juniorów - Marcela Studzińskiego, Mikołaja Czaplę, Szymona Szwachera i Kacpra Grzelaka. W Bydgoszczy są tylko Wiktor Przyjemski i Przemek Konieczny. W Gdańsku i Łodzi też nie ma czterech juniorów do zespołu na zawody młodzieżowe. Ja bym tych naszych juniorów nie skreślał. Mamy m.in. Marcela Studzińskiego, dla którego to ostatni rok w gronie młodzieżowców. Miał on sporo pecha związanego z kontuzjami. Ponadto rozwija się Mikołaj Czapla.
Spokojnie podchodzę do tematu i myślę, że pozytywnie na nich wpłynie obecność pana Tomka Fajfera. Wszyscy w klubie wierzą, że przyszły sezon w ich wykonaniu będzie lepszy. Zaufaliśmy im, nie zakontraktowaliśmy nikogo z zewnątrz i postawiliśmy na tych chłopaków. Mamy nadzieję, że to będzie na plus.
Mówi pan o Studzińskim, Czapli, Szwacherze i Grzelaku, a w waszej kadrze widnieje jeszcze nazwisko Mateusza Jabłońskiego. Ja wiem, że to oczywiście delikatny i pewnie niełatwy temat. Ale czy cokolwiek może pan powiedzieć o Mateuszu?
Nie, nic, powiem szczerze, że my nie mamy żadnych nowych informacji na temat Mateusza. Odsyłam do rodziców. Wiemy, że stan się poprawia i tyle.
A swoją drogą dlaczego postawiliście na Ernesta Kozę?
Jego wątek przewijał się już wcześniej. Zrobiliśmy głęboką analizę jego występów. Sondowaliśmy temat i zrobiliśmy szeroki wywiad środowiskowy. Przeanalizowaliśmy to wszystko. Wiadomo, jaki rok miała drużyna z Tarnowa i z jakim numerem jeździł Ernest Koza. Wytrawny kibic, który potrafi czytać program, to wszystko wychwyci. Na jego temat wszyscy wypowiadali się w superlatywach. Powiem szczerze, że tu była podobna sytuacja jak z Michaelem Jepsenem Jensenem. Tak naprawdę miał propozycje z połowy klubów pierwszoligowych.
To jest bardzo ciekawa rzecz. Może to nas tylko napawać nadzieją, że te wszystkie pozostałe kluby widziały to samo, co my. Liczymy, że w Gnieźnie się odbuduje. Opowiadał nam o sytuacji w Tarnowie. Myślałem, że takie rzeczy, do których dochodziło tam od kilku lat, już się w żużlu nie dzieją. On przy takich problemach potrafił zrobić taki wynik, jaki zrobił, na takim sprzęcie, jaki miał. Moim zdaniem to bardzo duży wyczyn.
Podobno było też blisko porozumienia z Adrianem Gałą. To prawda?
Tutaj akurat rozmawiał Rafael Wojciechowski. Należałoby zatem go o to pytać. Oprócz Adriana Gały przewinęło się jeszcze kilka nazwisk, z którymi, wydawało nam się, że jesteśmy blisko, a w końcowym rozrachunku okazało się, że byliśmy daleko.
Są też zmiany torowe. Czego powinniśmy się spodziewać? Jaką macie koncepcję?
Pojawiły się różne głosy, a tak naprawdę tego toru nie da się zrobić mega selektywnie przyczepnego, jak chcieliby niektórzy. To, że my dosypaliśmy 450 ton, to tak naprawdę za mało. Stary materiał musiałby być wybrany i musielibyśmy dosypać 1000 ton, żeby zrobić taką "kopę". Dosypanie zostało zrealizowane przede wszystkim ze względu na braki. Gdy w 2016 roku zawiązało się Gnieźnieńskie Towarzystwo Motorowe, tor był w kiepskim stanie i wtedy dosypano 400 ton nawierzchni. Wiadomo, że po pięciu latach mieliśmy ubytki, co można było zobaczyć chociażby podczas meczu z Wilkami Krosno. Tego materiału brakowało.
Po konsultacjach z zawodnikami uznaliśmy, że delikatnie coś zmienimy. Dosypaliśmy 300 ton i mamy nadzieję, że dzięki temu uda się zrobić luźniejszy tor. Chcielibyśmy, by od środka do zewnętrznej części toru był on "pod koło". Taki tor preferują Oskar Fajfer, Peter Kildemand czy Michael Jepsen Jensen. Oni lubią jeździć szerzej, po odsypanej nawierzchni. Takie są plany, ale wszystko zweryfikuje sezon. Mamy wsparcie toromistrza Łukasza Łukowskiego, który ma bardzo dobrą opinię w środowisku. Rozmawialiśmy też z Grzegorzem Węglarzem. On również trochę doradził. Tor mamy ułożony, wszystko zostało wymieszane i fajnie to wygląda.
Jakiś czas temu pojawiły się głosy, że dojdzie do wymiany wieżyczki. Kibice dopytują, kiedy coś w tym temacie ruszy.
Będą zmiany na stadionie, ale to bardziej pytanie do Łukasza Łukowskiego, który jest kierownikiem obiektu z ramienia GOSiR-u. Na pewno ta wieżyczka będzie ostatni rok, czyli sezon 2022 będzie dla niej pożegnalnym. Takie jest zalecenie pokontrolne komisji weryfikacyjnej. W sezonie 2023 będzie coś nowego, ale więcej szczegółów jeszcze nie znamy. Są pewne sugestie, ale to daleka droga. Na razie wiemy, że będzie odwodnienie liniowe. Odnośnie do pozostałych kwestii technicznych, w niczym nie odbiegamy od wymogów pierwszoligowych. Tylko zostaje ta wieżyczka, a ten temat ciągnie się od paru sezonów. Co roku dostawała ona warunkową licencję.
Wymarzony rywal na start? Wyjazd czy dom?
Wyjazd do Landshut, a jeśli u siebie to Falubaz Zielona Góra.
Krótko, zwięźle i na temat. Tak konkretnej odpowiedzi szczerze mówiąc się nie spodziewałem.
Chciałbym jechać na wyjazd do Landshut, bo nasi zawodnicy, poza Szymonem Szlauderbachem, mało tam jeździli. Szymon zaznaczał, że to dość ciężki i specyficzny tor i że wszystkie kluby na poziomie pierwszoligowym będą mieć tam ciężko. Ponadto myślę, że Zielona Góra byłaby ciekawym rywalem na torze w Gnieźnie.
Jaki cel macie na przyszły sezon?
Wiadomo, że każda drużyna, wszyscy zawodnicy i sztab szkoleniowy czy zarząd i sponsorzy stawiają jak najwyższe cele, czyli awans do PGE Ekstraligi. Pan może powie, że troszeczkę przesadzam, ale to się nie zmienia. Gnieźnieńska drużyna w przyszłym sezonie chciałaby awansować, podobnie jak większość klubów na pierwszoligowym poziomie. Najpierw trzeba jednak dostać się do fazy play-off, a później do rundy finałowej, więc po kolei.
Nasz główny priorytet to awans do play-offów, a później do fazy finałowej i następnie do PGE Ekstraligi. Tak to wygląda w większości klubów. Jest ten handicap, że w play-offach będzie sześć drużyn, co jest pozytywną informacją dla kibiców, bo będzie więcej emocji. Mam nadzieję, że w tej szóstce się znajdziemy. Jak już jednak podkreślałem, wszystko zweryfikuje sezon. Chcemy cieszyć jazdą i wynikiem sportowym naszych kibiców i sponsorów.
A co z projektem pt. Start Gniezno w Czechach? Będzie on kontynuowany w 2022 roku?
Tak, tak. Projekt będzie, ale tutaj na szczęście mamy ten handicap, że rozgrywki w Czechach będą się klarować po nowym roku. Najważniejsza jest drużyna pierwszoligowa i budżet tego zespołu. Rozgrywki czeskie to tylko dodatek, który znajduje się na drugim miejscu. Współpraca będzie kontynuowana, będziemy tam startować, ale więcej pewnie się dowiemy w nowym roku. Projekt podoba się zawodnikom i zarządowi. Zawodnicy są chętni, by tam jeździć. Mam nadzieję, że w przyszłym roku nie będziemy mieć już takich problemów kadrowych, jak w tym.
Wierzę, że więcej będzie mógł jeździć Oskar Fajfer, mamy też Ernesta Kozę oraz Szymona Szlauderbacha. Mamy nadzieję, że tam będą jeździć typowo zawodnicy Startu Gniezno i nie będzie konieczności posiłkowania się innymi, jak było w tym roku, na co złożyło się mnóstwo rzeczy. Uważam, że biorąc pod uwagę wszelkie zawirowania, ten srebrny medal jest sukcesem.
Czytaj także:
> Katastrofa zabrała mu rodziców. Wyjechał za ocean, zdobył wszystko i... został aktorem
> Żużel. Takich zawodników nie mieli już dawno! Wiemy kto stoi za hitami transferowymi