Żużel. Trener reprezentacji Polski mówi o przepaści technologicznej między zawodnikami. "Wszystko już zabiliśmy"

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Rafał Dobrucki
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Rafał Dobrucki

W sezonie 2021 Artiom Łaguta i Bartosz Zmarzlik prowadzili zaciętą walkę o mistrzostwo świata. Ich przewaga nad resztą stawki była ostatecznie bardzo duża. Czy tak wyraźna różnica poziomów nie stanowi zagrożenia dla rywalizacji w przyszłości?

W tym artykule dowiesz się o:

Rosjanin ostatecznie w końcowej klasyfikacji wyprzedził Polaka tylko o trzy punkty, ale nad trzecim Emilem Sajfutdinowem po ostatniej rundzie w Toruniu miał aż 43 "oczka" przewagi. W rozmowie z WP SportoweFakty trener reprezentacji Polski Rafał Dobrucki odniósł się do wspomnianej sytuacji.

W sezonie 2021 wszyscy oglądali walkę o złoto tylko dwóch zawodników, a gdyby ktokolwiek zrobił "krok do przodu", to mistrza świata moglibyśmy poznać kilka rund przed końcem zmagań. Czy taka dysproporcja, zauważalna na najwyższym światowym poziomie, nie jest zatem złym sygnałem?

- Taka sytuacja już od dawna ma miejsce, ponieważ w wyniku, uzyskiwanym przez zawodników w sporcie żużlowym za dużo "waży" sprzęt i ma on wysoką wartość w końcowym rezultacie. To jest "zabójcze" dla sportu, a szczególnie dla naszej dyscypliny. Myślę, że to poszło dosyć daleko. Technologia jest dzisiaj bardzo wysoka, co widzieliśmy szczególnie na przykładzie Artioma, również Bartka, a myślę, że Maciek Janowski też dotrzymywał im kroku przez dłuższą część sezonu. Jest to natomiast niebezpieczne dla dyscypliny.

ZOBACZ WIDEO Legendarni zawodnicy komplementują Tomasza Lorka!

- Często spotykam się z opiniami zawodników, mechaników czy menedżerów, że to jest duży problem. Wielu zwraca na to uwagę, a tak naprawdę wiadomo, że wszyscy będą szli w tym kierunku, aby być coraz szybszymi i mocniejszymi. W motosporcie to jednak jest "zero-jedynkowe". Jeżeli chcemy szybciej, to będzie drożej. W sporcie jest dużo zmiennych, ale to jest akurat jedna z bardzo niewielu stałych. Szybciej znaczy drożej. Ciekawi mnie, na jak "szybko" będzie nas stać - poruszył ważny temat Rafał Dobrucki.

Zapytaliśmy szkoleniowca reprezentacji Polski, czy widzi zatem jeszcze szanse na jakiekolwiek rozwiązania, które wyrównałyby te dysproporcje?

- Wiele jest takich rozwiązań. Sport żużlowy jest wrażliwy na zmiany, dlatego muszą one być bezpośrednio skuteczne, przemyślane i nie generować dodatkowych kosztów. Nadal są jednak wprowadzane pewne korekty, które powodują, że zamiast zmniejszać wartość sprzętu w wyniku, czyli go "kneblować", my puszczamy go coraz bardziej wolno, a myślę, że nas na to nie stać. Uważam, że trzeba ograniczyć prędkość zawodników i moc silników, przez co z pewnością wzrosłaby ich żywotność. Skuteczne byłoby zmniejszenie przyczepności opon, co w wielu aspektach zmniejszyłoby koszty, zwiększyło ilość marek, tunerów, a i ogólnodostępność dyscypliny - podkreślił.

Rafał Dobrucki uważa, że zmiany w żużlu powinny być przemyślane i nie generować większych kosztów
Rafał Dobrucki uważa, że zmiany w żużlu powinny być przemyślane i nie generować większych kosztów

Nasz rozmówca słusznie zauważył, że zastosowanie w poprzednich latach straciły silniki, które były regularnie używane. W dzisiejszych czasach liczy się jednak przede wszystkim wynik, bez względu na cenę, jaką trzeba będzie zapłacić, aby osiągnąć sukces.

- Wszystko już zabiliśmy - Jawę, GTR-a, dużo wcześniej zabiliśmy Goddena. Te silniki "umarły", ponieważ nie nadążały za tym, jak szybko żużel się rozwijał, gdy puszczono to wolno. Wiadomo, że dzisiaj jeżeli ktoś wyprodukuje silnik, który będzie gwarantował zwycięstwo w każdym wyścigu, to każdy zawodnik będzie chciał go mieć, niezależnie od tego ile on będzie kosztował. To wygeneruje kolejne koszty. Niestety w tym kierunku cały czas idziemy. Chyba należałoby już zacząć "hamować" - stwierdził trener polskiej kadry.

Sporą nadzieję przed kilkoma laty dostrzegano właśnie we wspomnianym silniku GTR. Na jednostce, stworzonej przez Marcela Gerharda jeździli m.in. Chris Harris i Fredrik Lindgren, testowali je również choćby Janusz Kołodziej, Nicki Pedersen czy Greg Hancock. Czy zatem silnik GTR był nadzieją, która nie do końca się spełniła?

- Tak, silniki GTR są zaawansowane technologicznie, odporne, nie wymagają tak częstych serwisów, jednak silniki GM-a są dzisiaj bardzo wyspecjalizowane, precyzyjne i przede wszystkim znane zawodnikom. To jest kluczowe. Problemem GTR-a nie było to, że był gorszy, tylko nikt na nim nie startował, ponieważ aby jeździć skutecznie, trzeba silnik znać. Nie ma dzisiaj jednostki, którą wkłada się w Gorzowie, ona tam sprawdza się bardzo dobrze, a następnie wkłada się ją np. w Bydgoszczy i nie robiąc nic otrzymujemy podobny wynik. Dzisiaj żużel jest tak precyzyjny, że jakiekolwiek ustawienia i zmiany w nich mają gigantyczne znaczenie, więc silnik na którym zawodnik zdobywa 15 punktów w Gorzowie, może się wcale nie nadawać na inny tor.

To w sytuacji GTR-a jest niestety kluczowe. Zawodników nie stać na to, żeby testować tańsze rozwiązania, ponieważ silniki GM-a są już w jakiś sposób wyspecjalizowane, precyzyjne i co najważniejsze w tej sytuacji, dosyć znane żużlowcom. Dlatego ewentualne zmiany muszą być bezpośrednio skuteczne, konsultowane i akceptowane przez środowisko - zakończył rozmowę z WP SportoweFakty Rafał Dobrucki.

Czytaj także:
Kibice będą zachwyceni. Szykuje się inwestycja warta kilkanaście milionów!
Zdunek Wybrzeże będzie pod presją? "Taka sytuacja miała miejsce cyklicznie"

Źródło artykułu: