Do Polski zaczęły dochodzić niepokojące wieści. Strzelił sobie w skroń

W pewnym momencie wydawało się, że będzie kolejnym kandydatem na mistrza z kraju Hamleta. Wszystko zmienił przypadkowy wystrzał. Pocisk trafił w skroń i chociaż Kenni Larsen wyszedł z tego cało, o wielkiej karierze musiał zapomnieć.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
WP SportoweFakty / Bartosz Przybylak
Do pewnego momentu kariera Kenniego Larsena przebiegała wzorowo. Może Duńczyk stawiał pierwsze kroki w polskiej lidze nieco później niż rówieśnicy, bo do Krakowa trafił jako 23-latek, ale też od razu prezentował dość dobry poziom. Aż w sezonie 2014 eksplodował z formą w barwach Stali Rzeszów.

Dobra jazda Larsena sprawiła, że w roku 2016 sięgnął po niego Falubaz Zielona Góra. Duńczyk miał stać się jednym z liderów zespołu. Tyle że nigdy nie było mu dane wystąpić w barwach klubu z Grodu Bachusa. Tragiczne wydarzenia z kwietnia sprawiły, że później już ani razu nie oglądaliśmy go w akcji.

Mogło zakończyć się tragedią

Informacje, które docierały do Polski w kwietniu 2016 roku, były szokujące. Mówiły o tym, że Larsen bawił się z mechanikiem w ogrodzie i został przez niego postrzelony. Później okazało się, że zawodnik sam postrzelił się z wiatrówki w skroń. Kibice zaczęli się zastanawiać, czy była to próba samobójcza, choć świetne występy i dobrze rokująca kariera nie dawały powodów do targnięcia się na swoje życie.

ZOBACZ WIDEO Tomasz Lorek odpowiada na zarzuty kibiców Motoru Lublin

- Naprawdę dużo myślałem o tym, czy byłbym w stanie to zrobić. Jednak razem z rodziną jesteśmy w stu procentach przekonani, że to był wypadek. Jest wiele możliwości jak do tego doszło, najbardziej prawdopodobna to jednak przypadkowy wystrzał - bronił się Larsen w rozmowie z fyens.dk kilka miesięcy po wypadku.

Zanim jednak Larsen mógł zacząć udzielać wywiadów, jego życie długo było zagrożone. Lekarze oceniali jego stan jako krytyczny. Wszystko ze względu na obrażenia mózgu. Rodzina w pierwszych godzinach po wypadku cieszyła się każdą dobrą nowiną - ruchem powieki, drgnięciem nogi. W sali szpitalnej na telewizorze włączano zawody ligowe, aby dodać mu motywacji do walki.

Finalnie Larsen tę walkę wygrał. Kilka miesięcy później Duńczyk jeszcze wierzył, że wróci do speedwaya. Przechodził przez specjalną rehabilitację, bo wskutek postrzału ucierpiał jego mózg. Stracił też pamięć. - Lekarze powiedzieli, że to jest coś normalnego. Nie pamięta się wydarzeń sprzed samego wypadku, jeśli doszło do urazu mózgu - opowiadała matka żużlowca, Vivi Larsen.

Miesiące bez startów doprowadziły do kolejnego dramatu. W grudniu 2016 roku matka żużlowca opowiadała nam, że jej syn jest bliski bankructwa. - Zapobiegnięcie temu jest prawie niemożliwe. Praktycznie przez rok nie odnotował żadnego dochodu, ale w tym trudnym okresie rodzina stara się mu pomóc - mówiła.

Nieunikniony koniec kariery

Z powodu wypadku Larsen finalnie nie wyjechał na tor w sezonie 2016, nie podpisał też kontraktu na starty w Polsce w kolejnym. Długo z obozu zawodnika dochodziły informacje, że podejmie on próbę powrotu do ścigania. Aż w końcu Duńczyk się poddał. W maju 2017 roku ogłosił zakończenie kariery.

"Chociaż nie zabroniono mi jazdy na motocyklu, to lekarze zalecili mi, by tego nie robić" - napisał Larsen w specjalnym oświadczeniu.

Medycy uznali, że w przypadku Larsena istnieje duże ryzyko związane z dalszą jazdą na żużlu i profesjonalną rywalizacją. "To wszystko ze względu na stresujące życie żużlowca. Taki tryb życia może mieć zły wpływ na mój mózg" - wyjaśnił zawodnik, który nie chciał się ograniczać do hobbystycznej jazdy w ojczyźnie. Uznał, że w tym przypadku najlepsza będzie zasada: wszystko albo nic.

Chociaż od tamtych wydarzeń minęło niemal sześć lat, to finalnie wersja Larsena o przypadkowym postrzale nie trafiła do kibiców. Żużlowiec kilkukrotnie zapewniał jednak, że nie miał depresji, że nie targnął się na swoje życie.

- Wiem, że wciąż czekają na mnie te same pytania od tych samych osób. Muszę po 300 razy odpowiadać i mówić o tym - komentował swoją sytuację Larsen w fyens.dk.

Z dala od żużla

Chociaż wielu żużlowców, nawet po traumatycznych przeżyciach, pozostaje przy dyscyplinie, to Larsen obrał inną drogę. Nie zdecydował się na pracę w roli mechanika, czy też szkolenie młodych talentów.

- Na co dzień nie pracuję. W Danii mamy pewnego rodzaju świadczenie, kiedy nie możesz wykonywać swojej pracy. Ja takie oświadczenie otrzymuję i nigdy już nie wrócę do pracy. W międzyczasie lubię tworzyć przedmioty z drewna w starym stylu - opowiadał nam Larsen pod koniec marca.

Jak się okazało, wizyty na stadionie żużlowym nie pomagały Larsenowi, a wręcz pogarszały jego stan psychiczny. - Pierwsze trzy lata po wypadku były najgorsze - przyznał były żużlowiec, który czuł się zdołowany, gdy tylko zobaczył park maszyn. Przypominał mu o tym, co stracił wskutek następstw wypadku z 2016 roku.

Larsen chciałby jednak odwiedzić Polskę przy nadarzającej się okazji. Duńczyk sentyment czuje zwłaszcza do Rzeszowa, gdzie jego kariera eksplodowała i zanosiło się na to, że Dania doczekała się kolejnego wielkiego żużlowca. Tajemnicze wydarzenia z 2016 roku wszystko zmieniły.

Czytaj także:
Andrzej Rusko mówi o przyszłości PGE Ekstraligi i żużla
Bartosz Zmarzlik bez chwili wytchnienia

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×