Jesienią zeszłego roku rodzice Niny Słupskiej dowiedzieli się, że dziewczynka choruje na SMA. Jedynym ratunkiem była terapia genowa kosztująca 9 mln zł. Po wielu miesiącach udało się zebrać te kwotę. Dziewczynka otrzymała już najdroższy lek świata i jej najbliżsi mogą odetchnąć z ulgą.
W promocję zbiórki pieniędzy dla Niny na niespotykaną do tej pory skalę zaangażowała się telewizja Canal+, która ma prawa do żużlowej PGE Ekstraligi i eWinner 1. Ligi. Wszystko dlatego, że wujek Niny, czyli Paweł Słupski, jest sędzią żużlowym. - Od początku uważałem, że też musimy się w to zaangażować, bo jesteśmy częścią tego środowiska - mówi nam Marcin Majewski z Canal+.
Szef żużla w telewizji w rozmowie z WP SportoweFakty opowiada również, że cały rok 2021 był dla niego szczególny i pełny trudnych doświadczeń. Jeszcze przed startem ligi do szpitala po zakażeniu koronawirusem trafił najbardziej znany komentator żużlowy stacji Tomasz Dryła. Później na treningu w Toruniu doszło do fatalnego wypadku Mateusza Jabłońskiego, syna Mirosława, który jest na co dzień ekspertem stacji. Młody żużlowiec znajdował się przez długi czas w ciężkim stanie. Modliło się za niego całe środowisko żużlowe. Ostatecznie wydarzył się cud. 15-latek opuścił szpital, a 13 grudnia jego tata opublikował nagranie, na którym Jabłoński junior… ciągnie samochód i krzyczy "Polska górą".
Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Jaki to był rok z punktu widzenia szefa żużla w Canal+?
Marcin Majewski, szef żużla w Canal+: Pod wieloma względami świetny. Jeśli chodzi o kwestie sportowe, to najtrudniejsze było przekładanie spotkań, ale ten problem dotyczył głównie eWinner 1. Ligi. Uważam, że wszystko poszło jednak zgodnie z planem, bo działanie w czasach koronawirusa było już dla nas naturalne po ubiegłorocznym przetarciu. Teraz mieliśmy komfortową sytuację, bo sezon startował znacznie wcześniej.
A co było najtrudniejsze w kwestiach pozasportowych? Ten rok obfitował przecież w wiele trudnych wydarzeń. Zaczęło się od Tomasza Dryły, który bardzo poważnie przechodził koronawirusa. Przez wiele tygodni kibice w całej Polsce drżeli o jego stan zdrowia.
To prawda. Martwiłem się bardzo, bo Tomek czuł się źle. Kiedy rozmawiałem z jego żoną, cały czas powtarzałem, żeby nie czekali i dzwonili po pomoc. Później najbardziej niepokoił mnie brak kontaktu. Ta cisza była najgorsza, bo nie wiedziałem, co się z nim dzieje. Cieszę się, że finał był szczęśliwy. Nie ukrywam, że ta historia dała mi też do myślenia.
W jakim sensie?
Wcześniej tylko słyszałem, że koronawirus może dotkliwie zaatakować młodych ludzi, ale to działo się gdzieś daleko ode mnie. Wtedy poczułem, że to może być jednak każdy z nas. Tomek był dla mnie zawsze człowiekiem wysportowanym i aktywnym. Nie wierzyłem, że kogoś takiego jak on może to rozłożyć. A jednak. Ten przypadek pokazuje, że naprawdę trzeba uważać.
ZOBACZ WIDEO Osobista tragedia go ukształtowała. Tomasz Lorek o swoich początkach w dziennikarstwie
Przez cały sezon 2021 pomagaliście zbierać pieniądze dla Niny Słupskiej. Bratanica sędziego Pawła Słupskiego zachorowała na SMA i potrzebowała terapii wartej dziewięć milionów złotych. Mówiliście o zbiórce podczas każdej transmisji.
To była akcja na ogromną, niespotykaną do tej pory skalę. Nie miałem jednak problemu, żeby przekonać inne osoby w naszej telewizji. Zielone światło dostaliśmy od razu. Uważałem, że jako Canal+ też musimy się w to zaangażować, bo jesteśmy częścią tego środowiska. Nie można było udawać, że nie ma tego problemu. Największa obawa była związana z samym efektem. Wiedzieliśmy, że jak już ruszymy, to musimy zebrać te pieniądze. Gdyby się nie udało, to byłby największy obciach roku. Byłem zresztą przekonany, że to pójdzie nam znacznie szybciej, choć nawet przez moment nie straciłem nadziei. Czasami źle czułem się z tym, że jestem namolny i natrętny. Zależało mi, żeby ta zbiórka przebiegła z klasą, ale w pewnym momencie uznałem, że pewne rzeczy trzeba mówić i powtarzać.
Przez długi czas zbiórka nie mogła się jednak rozpędzić. Wydawało się, że z zebraniem pieniędzy może być problem. A czasu nie było wiele, bo warty dziewięć milionów lek można było podać zanim Nina przekroczy określoną wagę.
Faktycznie, to była szalona pogoń, bo Ninie przybywało kilogramów i nie mogliśmy się spóźnić. Jednym z przełomowych momentów były słowa Gleba Czugunowa, żużlowca
Betard Sparty Wrocław, który podczas transmisji meczu z Lublina powiedział, że przekazuje pieniądze za punkty zarobione w jednym z wyścigów. To się fajnie poniosło i uruchomiło lawinę, bo za chwilę zdecydowali się na to kolejni żużlowcy. Było widać, że te wydarzenia poruszyły środowisko. Niestety, trwało to jakiś czas, ale efektu domina nie było. Trzeba było ciągle dopingować i stymulować środowisko do działania różnymi pomysłami. Zdarzały się też fajne telefony. Jeden z nich wykonał Szymon Woźniak, który zaproponował, że przekaże swój puchar za mistrzostwo Polski. Poruszył mnie też były kierownik startu z Warszawy, który przyniósł autorską gablotę ze swoimi chorągiewkami i innymi gadżetami z tamtych czasów. Ostatecznie nie trafiła na licytację, bo zdążyliśmy zebrać pieniądze i zamknąć zbiórkę.
Teraz jestem w stałym kontakcie z tatą Niny i nie ukrywam, że jako środowisko wykonaliśmy mnóstwo pięknej pracy. Pewnie na początku niektórzy mieli obawy i pytali, dlaczego ta Nina, a nie ktoś inny. Nie chcę nawet pokazywać swojego Messengera, na którym po tej akcji ludzie zasypują mnie różnymi prośbami. To jest akurat trudne. Widać i czuć, że ludzie słyszeli o tym, co zrobiliśmy. Telefon od Tomka Słupskiego, który powiedział mi, że kończymy zbiórkę, był jednym z najprzyjemniejszych momentów tego sezonu. Para nie poszła w gwizdek.
Kolejnym trudnym wydarzeniem tego roku był wypadek Mateusza Jabłońskiego na toruńskiej Motoarenie, do którego doszło 27 sierpnia. 15-latek przez wiele tygodni walczył o życie w szpitalu. W Canal+ od wielu lat ekspertem jest jego ojciec Mirosław. Jak wy przeżyliście te wydarzenia?
Wypadek wydarzył się w piątek. Pamiętam, że zadzwonił telefon i usłyszałem informację, że Mirek nie może być u nas w niedzielę w telewizji, bo coś złego się stało. Nie dawało mi to spokoju. Zadzwoniłem do Tomka Bajerskiego, który opowiedział mi o wypadku Mateusza. Wtedy wiedziałem, że jest źle, a po obejrzeniu filmiku z tego wydarzenia byłem naprawdę przerażony. Z Mirkiem byliśmy w ograniczonym kontakcie. Bałem się bardzo tej niedzieli po wypadku. Takie same odczucia miały wtedy osoby, które pracowały przy Magazynie PGE Ekstraligi. Wiedzieliśmy, że w takich sytuacjach kluczowe jest pierwsze 48 godzin. Bardzo obawialiśmy się, żeby nie przyszła jakaś zła wiadomość.
Później zaczęły jednak docierać coraz bardziej optymistyczne sygnały.
Tak i Mirek miał się u nas nawet pojawić. Nam też na tym zależało. Chcieliśmy oderwać go trochę o tej codziennej rzeczywistości zaraz po wypadku, ale wszystko się zmieniało i ostatecznie do tego nie doszło.
Niedawno Mirosław Jabłoński opublikował w mediach społecznościowych krótki materiał wideo, na którym Mateusz ciągnie samochód i krzyczy "Polska górą". To niewiarygodne.
Moim zdaniem w tym przypadku wydarzył się cud. Mirek Jabłoński też opowiada o tym w tych kategoriach.
Czy Mirosław Jabłoński będzie nadal współpracować z Canal+?
Nie wyobrażam sobie żeby Mirka u nas nie było w przyszłym roku. Z powodu zaangażowania w rehabilitację Mateusza, mieliśmy ograniczony kontakt, stąd jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Jesteśmy umówieni z Mirkiem na wywiad o tym co się wydarzyło, ale jeszcze jest za wcześnie, potrzeba czasu. Umówiliśmy się, że jak będzie gotowy to da nam znać.
Zobacz także:
Nadzieja umiera ostatnia. Tak działa lek za 9 milionów