Zenon Plech był jednym z największych żużlowców w historii polskiego speedwaya. W Polsce przez pierwszych 7 lat reprezentował Stal Gorzów, później przez 11 sezonów ścigał się w barwach Wybrzeża Gdańsk. Ponadto jeździł w Anglii, w Hackney Hawks i Sheffield Tigers. Plech osiągnął niemal wszystko. Na torze w Chorzowie zdobył srebrny i brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Świata, miał też szereg medali w DMŚ i MŚP. To też pięciokrotny indywidualny mistrz Polski.
Po karierze trenował zespoły z Gdańska, Gorzowa, Wrocławia i Bydgoszczy, był też trenerem gdańskiego miniżużla. Jego syn Krystian również próbował stać się żużlowcem, w szczerej rozmowie z WP SportoweFakty opowiedział jednak dlaczego nie udało się pójść drogą ojca. Teraz w inny sposób dba o jego pamięć.
Michał Gałęzewski, WP SprotoweFakty: Czy zazdrościsz dzieciom innych żużlowców tego, że widziały swoich ojców na torze?
Krystian Plech syn ś.p. Zenona Plecha: Tak, to na pewno jedna z rzeczy, których żałuję, że nie udało mi się go oglądać podczas jego kariery i nie widziałem znaczących zawodów. Widziałem jakieś biegi pokazowe czy treningi, ale nie było to to samo, co rywalizacja na poziomie stricte sportowym. Tego żałuję, ale nauczyłem się wielu innych rzeczy. Gdy tata był trenerem, wiele rzeczy podpatrywałem i wspólnie analizowaliśmy.
Jak to wyglądało?
Pamiętam jego rozbieranie na czynniki pierwsze składów awizowanych, gdy był trenerem Polonii. Wszystko rozbieraliśmy na czynniki pierwsze i te setki rozmów zostają w mojej pamięci. W ten sposób tata przekazywał mi wiedzę i uczył, a ja lubiłem słuchać na ten temat. Miał dużą wiedzę, ale nie wszystkim chciał i umiał ją przekazać.
Masz jakieś wspomnienia, w których uświadomiłeś sobie kim był Zenon Plech i jakie osiągał sukcesy?
Na samym początku to ciężkie do opisania. Urodziłem się w świecie osoby znanej i to była dla mnie powszechna codzienność. Dostałem też mocno rykoszetem, bo jako dzieciak myślałem, że wszystko wychodzi łatwiej, bo znają tatę i skoro urodziłem się synem Zenona Plecha wsiądę na motor i będę trzaskał punkty.
Czy to mocno ciążyło?
Była na mnie mocna presja, że pójdę w ślady taty i to będzie formalność. Tak nie było, nie odziedziczyłem tego talentu, a walczyłem z otyłością. Byłem za gruby, żeby jeździć. Gdy stałem się bardziej świadomy wiedziałem już, że na wszystko trzeba samemu zapracować. To kim jestem i że muszę pracować nad sobą przyszło z wiekiem.
A gdy już na siebie zapracowałeś, było za późno na karierę żużlowca.
Tak, to pokazuje, że jak sam wziąłem sprawy w swoje ręce, to poczułem siłę i możliwości, by wziąć odpowiedzialność za swój wygląd, kondycję fizyczną i zdrowie. Poszedłem na siłownię i wziąłem się za dietę.
Był wtedy cień nadziei, że jeszcze coś się może udać w temacie kariery?
Gdy zacząłem walczyć z otyłością, to moim celem było to, by mieć predyspozycje fizyczne do uprawiania sportu żużlowego. Taki był mój cel, ale w wieku 20 lat podświadomie wiedziałem, że było za późno. W tym wieku mój rówieśnik Maciek Janowski czy Przemek Pawlicki byli brylantami i to też był dla mnie wyznacznik, że nie byłbym w stanie tego nadgonić. Tata nauczył mnie, że trzeba przełknąć pigułkę porażki, że nie uda się być żużlowcem. Sam sobie wybrałem inną rolę w tym sporcie i postanowiłem to wykorzystać.
Jeszcze za życia ojca rozpoczęliście wspólne projekty. Obecnym planem jest podtrzymanie jego dziedzictwa i pomoc młodzieży?
Gdy wiadomo było, że nie pójdę tą samą drogą sportową jak tata, tylko menedżerską, to pewne kwestie się wyklarowały. Wcześniej pracowałem właśnie jako menedżer dla zawodników, w pewnym momencie ta pomoc przerodziła się w pomoc młodszym pokoleniom. Zauważyłem na gdańskim ogródku, że rodzice potrzebują pomocy i chcą się rozwijać.
Jak wyglądały te obserwacje?
Obserwowałem to blisko, bo tata zaangażował się mocno w stworzenie Fundacji Zenona Plecha, której jednym z flagowych projektów była odbudowa minitoru. Stary budynek warsztatu był w opłakanym stanie i tata, jako prezes swojej fundacji, wziął to na swoje barki, wyremontował budynek dzięki sponsorom i szkółka zaczęła tętnić życiem. Wróciło też szkolenie na minitorze po taty staraniach - zostały pozyskane środki i zwiększono nabór. Kilku chłopaków się przewinęło przez minitor i przeszło do pierwszej drużyny. Ja byłem przy tym projekcie, widziałem jak to się tworzy i też dużo tacie pomagałem.
Przez chwilę nawet jako adept.
Były to momenty, gdy zdawałem sobie sprawę, że nie pójdę tą drogą i obecność przy projekcie mi pomogła. Tata też organizował Gale Lodowe w Hali Olivia i jako nastoletni chłopak byłem w to zaangażowany prowadząc spikerkę czy przygotowując programy zawodów. Tam gdzie mogłem, starałem się odciążyć tatę. Teraz kontynuujemy misję poprzez projekty szkoleniowe dla dzieci, bo tacie dawało to bardzo dużo frajdy. To, że dzieci i rodzice doceniały wskazówki mocno go cieszyło, bo oni doceniają to bardziej niż profesjonalni sportowcy.
Jak wyglądało osobiste zaangażowanie się w projekty?
W pewnym momencie zaangażowałem się w projekty na minitorze, bo było mi to bliskie - tam też się wychowałem, tata też podpowiadał mi w wielu kwestiach, a takich projektów brakuje. Dzieciaków przybywa, ale brakuje imprez do rywalizacji i zdobywania wiedzy. W jednym z ostatnich wywiadów, który zapadł mi w pamięć, tata kończył go słowami, że marzy o tym, by sport żużlowy się rozwijał w Polsce i aby dzieci nie zapominały o nauce, bo kiedy nie wyjdzie w sporcie, zawsze będą miały alternatywę. Ja mam mocno w pamięci te zdanie i chcę to przekłuwać na innych, wykorzystując kontakty i zdolności, jakie mam. Chcę stworzyć warunki, które sprawią że będziemy mieć więcej narybku, wyszkolonych zawodników i sukcesy na arenie międzynarodowej.
Czy był taki moment, w którym z pomagiera taty stałeś się osobą odpowiedzialną za więcej?
Wszystko szło stopniowo, ale po tym jak tata odszedł sam zacząłem dostrzegać, że nie bał mi się dawać rzeczy odpowiedzialnych. Jak miałem kilka lat i były domowe prace do zrobienia typu przymocowanie kontaktów, to on wymieniał sześć, a ten siódmy ja miałem spróbować. Z biegiem czasu odpowiedzialność rosła. Jako 18-latek zajmowałem się starszymi zawodnikami, jak Krzysiek Buczkowski, którego rozliczałem w Urzędzie Skarbowym w Wielkiej Brytanii. Bukowałem loty na ważne zawody i były to pierwsze sygnały, po których wiedziałem jak wielka odpowiedzialność na mnie spoczywa.
Co było najbardziej stresującym momentem w roli menedżera?
Organizacja lotu Patryka Dudka do Australii. Doyle miał wysoką przewagę i szansa na złoto była niewielka, ale srebrny medal też trzeba było potwierdzić poprzez zdobycie kilku punktów. Trzeba było zorganizować wizę, przejście kontroli paszportowej i wiedziałem, że gdyby coś się powinęło, byłaby to moja wina, bo zależało to ode mnie. Przy organizacji wydarzeń też jest odpowiedzialność za dużą grupę młodych chłopaków i trzeba wszystko zabezpieczyć. Szybko łapałem odpowiedzialność i pomimo krążących opinii zostałem bardzo szybko rzucony na głęboką wodę, a gdy załatwiałem kontrakty jeszcze jako nastolatek, pielęgnowałem wszystko dookoła.
Jakie są twoje sportowe plany?
Na tę chwilę cieszę się z zaufania, jakie dostałem w piłce ręcznej. Pracuję w Torus Wybrzeżu Gdańsk i to też dla mnie wyzwanie, które traktuję jako zadanie, by pokazać że Krystian Plech nie jest tylko synem Zenona Plecha, ale też ma umiejętności i zdolności, które może pokazać w innej dyscyplinie i cieszę się, gdy ktoś docenia moją pracę. To mój cel, by pomóc w dyscyplinie, w której moje nazwisko nic nie znaczy, by wykorzystać wiedzę, jaką nauczyłem się w żużlu odpowiadając za marketing u żużlowców czy podczas pracy w Zdunek Wybrzeżu. Uczę się i jeżdżę na szkolenia, by być jeszcze lepszym, a piłka ręczna jest moim osobistym wyzwaniem, w którym chcę się sprawdzić. Chcę też pomóc, by Wybrzeże wróciło to sukcesów, na przełomie wieków było dwa razy mistrzem Polski i to moje osobiste wyzwanie.
A co z żużlem?
Mam dwa projekty dla dzieci w Gdańsku, przede wszystkim Memoriał taty. Ten obiekt znaczył dla niego wiele, spędził na nim bardzo dużo czasu i wiem ile pasji i radości dawało mu to, jak dzieci podnosiły swój poziom. Krystian Pieszczek stawiał tam pierwsze kroki, a później sięgał po pierwsze medale. Mało osób wie, że zimą zamieniał obiekt w darmowe lodowisko dla mieszkańców Gdańska, stojąc godzinami w mrozie podlewając tor wodą. Ten obiekt był dla niego bardzo ważny i chcę, by pamięć o tacie się tam wciąż tliła i była skierowana właśnie do najmłodszych, którzy dawali mu wiele uśmiechu. To było jego oczko w głowie.
ZOBACZ WIDEO Spisani na spadek, czy zdolni do niespodzianek? Gajewski o atucie beniaminka