Tragedia we wrocławskiej kamienicy. "To nie był typ agresora ani bandyty"

Ta informacja wywołała szok we wrocławskim środowisku sportowym. Trzykrotny drużynowy mistrz Polski Krzysztof J. jest podejrzany o zabójstwo. - Słyszałem wersję, że to był splot nieszczęśliwych okoliczności - mówi dziennikarz Wojciech Koerber.

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski
Krzysztof J WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Krzysztof J.
Jak już wcześniej informowaliśmy, na początku roku w jednej z kamienic na wrocławskim Śródmieściu doszło do awantury, wskutek której jeden z jej uczestników spadł ze schodów i zmarł na miejscu. Po naszej publikacji "Gazeta Wyborcza Wrocław" podała, że tragedia rozegrała się 4 stycznia przy ul. Sępa - Szarzyńskiego. Policja zatrzymała 51-letniego Krzysztofa J, który jest doskonale znany we wrocławskim środowisku żużlowym, bo w przeszłości był częścią złotej drużyny, która zdobyła trzy złote medale Drużynowych Mistrzostw Polski.

Obecnie J. przebywa w areszcie śledczym przy. ul. Świebodzkiej. Usłyszał już zarzut z art. 148 Kodeksu karnego, który dotyczy zabójstwa. Jest to czyn zagrożony karą pozbawienia wolności na czas nie krótszy niż 8 lat, karą 25 lat pozbawienia wolności albo karą dożywotniego pozbawienia wolności.

- Sprawę wyjaśnia Prokuratura Rejonowa we Wrocławiu. Obecnie jest za wcześnie, by dysponować opiniami biegłych. Czekamy m.in. na wyniki badań krwi - mówi prok. Małgorzata Dziewońska, rzecznik Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.

ZOBACZ WIDEO Spisani na spadek, czy zdolni do niespodzianek? Gajewski o atucie beniaminka

"To nie był agresor ani bandyta"

Cała historia wywołała we wrocławskim środowisku sportowym ogromne poruszenie. Krzysztofa J. doskonale pamięta wrocławski dziennikarz i felietonista WP SportoweFakty Wojciech Koerber. - Nie powiedziałbym, że to był ktoś szukający guza. Nie nazwałbym go agresorem, a już na pewno nie był to żaden bandyta. Krzysztofa można było regularnie spotkać na wrocławskim stadionie. Cały czas interesował się żużlem - mówi.

- Na pewno jednak obracał się w różnym towarzystwie. To naprawdę bolesna sprawa - tłumaczy Koerber.

Był częścią legendarnej drużyny

Krzysztof J. był w przeszłości częścią legendarnej drużyny z Wrocławia, na którą w latach 1993 - 1995 nie było w Polsce mocnych. Sparta zdobyła wtedy trzy z rzędu tytuły drużynowego mistrza kraju. To był zresztą początek panowania Andrzeja Rusko, który dziś zasiada na fotelu prezesa klubu.

J. nie był wprawdzie gwiazdą tamtego zespołu, ale był szanowany przez kibiców, którzy doskonale pamiętali, że jeszcze kilka lat wcześniej wrocławski żużel był pogrążony w ogromnym kryzysie. - Trzeba pamiętać, że w 1986 roku Sparta przegrała wszystkie mecze w drugiej lidze - wspomina Wojciech Koerber.

Dwa lata później licencję zdali Krzysztof J. i Zbigniew Lech. - To był powiew świeżości. Pierwsi prawdziwi wychowankowie po tych najbiedniejszych latach. Obaj przyszli z motocrossu. Byli bardzo dobrymi kumplami. Krzysiek pozostawał trochę w cieniu Zbyszka. Miał opinię tego nieco mniej utalentowanego - opowiada Koerber.

Obaj wychowankowie mieli duży udział w tym, że w 1991 roku Sparta wygrała baraże z Unią Leszno i awansowała do pierwszej ligi. - To był zresztą początek słynnego sponsoringu firmy Aspro. Zaczęli szastać pieniędzmi. Wtedy w klubie zaczęło dziać się lepiej. Pojawił się także trener Ryszard Nieścieruk, z którym wrocławianie zdobyli później wszystkie trzy tytuły - przypomina Koerber.

W złotej drużynie pierwsze skrzypce grali wtedy Tommy Knudsen, Dariusz Śledź, Piotr Baron, czy Wojciech Załuski. Klub miał także ogromną przewagę sprzętową nad konkurencją za sprawą współpracy z tunerem Otto Weissem. - Umowa została podpisana przed sezonem 1993 na wyłączność. Kiedy Weiss rozkładał się w parkingu, to rywale na sam widok byli przestraszeni. To była jednak relacja dwustronna. Weiss pomógł Sparcie, a Sparta wypromowała Weissa - opowiada Koerber.

Po pojawieniu się Knudsena, Śledzia, Załuskiego czy Barona rola wychowanków nie była już tak duża. Obaj naturalnie stali się w zespole drugą linią, ale mieli swoje wielkie chwile. Wystarczy przypomnieć, że Krzysztof J. pod koniec sezonu 1993 w starciu z Unią Leszno wywalczył komplet punktów w czterech biegach.

- Krzysztof miał dość osobliwy styl jazdy. Mianowicie wyraźnie zwalniał przed wejściem w łuk i mocno zarzucał motocyklem, a manetkę odkręcał dopiero po tym, jak opanował jazdę w zakręcie. To był siłowy styl, zbliżony prezentował m.in. Sławek Drabik, zwłaszcza w końcowej fazie kariery, gdy z każdym kolejnym okrążeniem zaczynało brakować sił - tłumaczy nasz felietonista.

Jechał przed gwiazdą i wylądował w szpitalu

Do historii przeszedł także mecz z 1995 roku. Sparta mierzyła się wtedy z pilską Polonią, w której startował legendarny Hans Nielsen. - Każdy marzył o tym, żeby go pokonać, a Krzysztof jechał przed nim przez ponad trzy okrążenia. To mógł być największy sukces w jego karierze - opowiada Koerber.

Za Krzysztofem J. kciuki trzymał wtedy cały stadion. Niestety, reprezentant gospodarzy nie wytrzymał naporu duńskiej gwiazdy. Upadł i w dodatku złamał obojczyk. Jego bohaterska walka na długo pozostała jednak w pamięci kibiców. – Do szpitala pojechała wtedy kamera TVP. Pamiętam, że Krzysztof leżał na noszach i udzielał wywiadu. Był pytany, co się stało i kiedy wraca. Odpowiedział, że jak najszybciej - wspomina Koerber.

Nie czuł się spełniony

Krzysztof J. karierę zakończył w 1997 roku. Młodo, bo w wieku 27 lat. Jego ostatnim klubem był Kolejarz Rawicz. Później zaczął regularnie pojawiać się na meczach Sparty.

J. na początku ubiegłego roku udzielił długiego i szczerego wywiadu portalowi Po Bandzie, w którym podsumował swoją karierę. Mówił, że mimo mistrzowskiego hat-tricka ze Spartą nie czuł się do końca spełniony i zdradził, z czego wzięły się sukcesy legendarnej drużyny.

- Wiele razy zastanawiano się, czemu wtedy było tak dobrze. Moim zdaniem o naszych sukcesach decydował fakt, że wtedy - proszę mi wierzyć - byliśmy jak jedna rodzina. Był Ryszard Nieścieruk, który zrobił zespół i na torze i poza nim. Niech Pan weźmie pod uwagę, że to nie było łatwe zadanie. Tu się pojawili nagle Wojtek Załuski z Opola, Darek Śledź z Lublina czy Piotrek Baron z Grudziądza. Plus swojacy. Z tych osób po prostu powstała fajna ekipa. Nie tylko na torze. Myśmy się wszyscy niesamowicie dogadywali. Wśród nas była zasada - szczerość za szczerość. Dzisiaj tego w żużlu nie ma. Zawodnik przyjeżdża, odjeżdża. My byliśmy po prostu drużyną - opowiadał J.

Zobacz także:
Fajdek nie powinien być wrogiem publicznym numer jeden

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×