Konrad Mazur, WP SportoweFakty: Proszę przypomnieć jak, to się stało, że został pan żużlowcem? Początkowo się na to nie zanosiło.
Ryan Sullivan, drugi wicemistrz świata z 2002 roku, przez 18 lat ścigający się w lidze polskiej: Gdy byłem bardzo młody, mieszkałem w Melbourne. Był tam tor, na który chodziłem oglądać zawody. Jeden z zawodników robił na mnie wrażenie, można powiedzieć, że był lokalnym bohaterem, choć nie zrobił międzynarodowej kariery.
Nie miałem wówczas jeszcze motocykla. To zmieniło się jakiś czas później, a ja zacząłem jeździć w Mildurze i zakochałem się w tym sporcie! Męczyłem potem rodziców, bo chciałem zostać żużlowcem w pełnym tego słowa znaczeniu. Wcześniej próbowałem swoich sił w futbolu australijskim, ale gdy dosiadłem motocykla, szybko się z tego wycofałem (śmiech).
ZOBACZ WIDEO Spisani na spadek, czy zdolni do niespodzianek? Gajewski o atucie beniaminka
Wychował się pan w czasach, kiedy Ivan Mauger, dominator żużla z przełomu lat 60 i 70, szukał młodych talentów w Australii. Z kolei później ścigał się pan z innym wielkim mistrzem - Tonym Rickardssonem. Jak pan wspomina obie postaci?
Brałem udział w kilku spotkaniach, które Ivan Mauger organizował w Queensland. To było dobre doświadczenie, żeby sprawdzić się z zawodnikami z Europy. Ivan był bardzo zapracowany nad wszystkimi obowiązkami, związanymi z zawodami, więc nie mieliśmy zbyt wiele czasu rozmawiać. Wielka szkoda, że nie ma go już z nami. Byłem na jego pogrzebie. Co ciekawe, jeden z nauczycieli moich dzieci jest dobrym znajomym córki Ivana. Chłopcy wrócili kiedyś ze szkoły i mieli książki o nim, co mnie lekko zdziwiło.
Do Ivana można porównać Barry'ego Briggsa. Dla tych dwóch gości, wszystko było możliwe. Oni patrzyli na świat trochę inaczej niż inni. Podziwiam to. Barry jest w świetnej formie i jeszcze potrafi się pojawiać na stadionach i ścigać motocyklem. Ludzie jego pokroju są zachwycający.
Tony? Był bardziej wyluzowany, ale w pełni profesjonalny. Charyzmatyczny, towarzyski, zdeterminowany by osiągać sukces. Niesamowita kariera, widać było, że nie spędzał czasu bezczynnie, tylko ciężko pracował, nawet jeśli tego nie było widać na pierwszym planie.
Ściganie międzynarodowe rozpoczął pan z wysokiego C. W 1995 i 1996 roku znalazł się pan na podium Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów, zdobywając brązowy i srebrny medal. Jak pan wspomina finały w Tampere i Olching?
Brązowy medal w Tampere był dla mnie zadowalający. Rok później czułem się trochę zawiedziony, bo sporo przygotowywałem się do tego sezonu. Miałem nowy silnik i cały osprzęt. Zaczynałem też jeździć w Polsce. Sporo rzeczy musiało zostać przebudowane w związku z nowymi oponami. Mimo wszystko zaczynałem się czuć pewnie. Niestety, jeżdżąc już dla klubu z Torunia miałem wypadek w Grudziądzu. Przytrafił mi się ciężki uraz pleców, a noc spędziłem w szpitalu. To stało się na kilka dni przed finałem IMŚJ.
Podjąłem decyzję, że pojadę na trening i zobaczymy, co będzie. Składając się w łuk, ból był nie do zniesienia. Tony Briggs załatwił mi lekarza, który dokonał wielkiej rzeczy. Dostałem zastrzyk, który sprawił, że mogłem nie tylko chodzić, ale spokojnie przespać noc. Nie wiem skąd on był, ale bardzo mi pomógł. Złoto? Nie uważam, że było blisko. Jestem szczęśliwy, że dałem radę pojechać, patrząc na to, z czym się zmagałem, to znakomity wynik skończyć ze srebrem (zawody wygrał Piotr Protasiewicz - dop. red.).
Opuścił pan Australię na rzecz jazdy w Anglii. Większość czasu spędził pan w Peterborough Panthers. Co dla pana znaczy ten klub?
Peterborough to dla mnie coś wspaniałego! Ivan Mauger polecił mnie Peterowi Oakesowi, który był wówczas promotorem klubu (prywatnie jego przyjaciel i w przeszłości menadżer - dop. red). Znakomity tor do ścigania i świetni ludzie. To jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Wygraliśmy dwa razy ligę angielską. W szczególności dobrze wspominam ten drugi raz, gdy przegrywaliśmy z Reading, ale wróciliśmy do gry i wygraliśmy kilka biegów po 5:1. W ostatnim biegu potrzebowaliśmy zdobyć pięć punktów. Jechałem wraz z Hansem Andersenem i udało nam się! (Ten wyścig możesz zobaczyć
).
To był dla nas prawdziwy rollercoaster. Najpierw byliśmy załamani, by potem cieszyć się z mistrzostwa. Do tej pory, czegoś takiego nie widziałem. Taki powinien być żużel, który trzyma w napięciu, powoduje wielkie emocje i daje niesamowitą radość. Myślę, że każdy kto wyszedł ze stadionu w Peterbourough do swojego domu był bardzo zadowolony.
Tor w Peterborough był pana ulubionym? Czy jest jeszcze jakiś obiekt, który został panu w pamięci? A może był taki, którego pan nienawidził?
Uwielbiałem jeździć w Peterborough. Dobrze wspominam też ściganie w Eastbourne, Coventry czy King's Lynn. Nielubiany? Wolverhampton (śmiech). Kiedy trafiłem do Anglii, Peterborough przypominało australijskie tory. Ten obiekt był duży i szeroki. Jadąc po Wolverhampton miałem spore problemy, by się tam odnaleźć.
Dobrym ruchem dla mnie było podpisanie kontraktu w Szwecji z Rospiggarną, gdzie tor też nie był duży. To mi pomogło, poczułem się pewniej, nie dałem się już tak zaskakiwać. Stałem się bardziej uniwersalny, gdy miałem możliwość jeździć nie tylko na dużych obiektach, jak w Polsce, ale też po małych i wąskich.
Ma pan niesamowite statystyki w polskiej lidze. Przez 18 lat jazdy, pana średnia oscylowała praktycznie zawsze powyżej dwóch punktów na bieg.
Podpisałem kontrakt w Polsce w trybie alarmowym. Musiałem zastąpić Marka Lorama, a umowę podpisałem na kilka spotkań, choć wiedziałem, że jeśli przyjadę i zaprezentuję się źle, to już mnie tu więcej nie będzie. To nie było tak jak w Wielkiej Brytanii, gdzie po słabszym meczu miałeś szansę na poprawę, będąc nadal częścią zespołu. To było zawsze w mojej głowie: "masz mieć jak najlepiej przygotowany sprzęt i jechać na maksa, bo presja jest wysoka".
Przez niemal całą karierę ścigał się pan dla klubów z Torunia i Częstochowy, a w międzyczasie przez sezon dla Polonii Bydgoszcz. Zawodnicy w tamtych czasach często zmieniali drużyny, ale w pana przypadku było inaczej.
Nie było żadnego powodu, by zmieniać drużynę. W Toruniu i Częstochowie było fantastycznie, naprawdę dobrze czułem się jeżdżąc dla tych zespołów. Ponadto Włókniarz miał świetny tor do ścigania. Byłem tam przez kilka sezonów, ale w pewnym momencie pomyślałem, że pora coś zmienić. Zrezygnowałem m.in. z Anglii, co w sumie chciałem uczynić już dwa lata wcześniej. Krążyła mi też po głowie myśl, żeby może wrócić do Torunia. Sporo się tam zmieniało, były głośne zapowiedzi o drużynie i nowym stadionie. Przypadło mi to do gustu.
W Bydgoszczy spędziłem tylko sezon, ale też przypadł mi do gustu. Bycie w jednym zespole z Tomaszem Gollobem dało mi pewną lekcję. Byłem w pierwszej fazie kariery i sporo się nauczyłem. Mieliśmy wtedy silną drużynę.
Kibice pamiętają pana ze świetnych wyścigów i wielkiego wkładu, jaki pan włożył w sukcesy z drużyn z Torunia i Częstochowy. Jakie wspomnienia nasuwają się panu, gdy myśli pan o tych klubach?
Przypomina mi się 2012 rok. To była końcówka meczu o brązowy medal w Zielonej Górze. Zmagałem się z bolącą dłonią i spodziewałem się, że pojadę w jakichś czterech wyścigach. A pojechałem w siedmiu. Zapadła decyzja, że wystąpię w ostatnim wyścigu i spadła na mnie duża odpowiedzialność. Doskwierał mi ból, czułem się wyczerpany i traciłem siłę w rękach. Wiedziałem, że muszę to zostawić za sobą i pojechać najlepiej, jak potrafię. Podołałem i po walce wyprzedziłem na ostatnim łuku Andreasa Jonssona. To był dla mnie wielki moment.
Częstochowa? To był dla mnie bardzo miły czas. Wygraliśmy wtedy ligę z Apatorem, który był uznany za dream team. Feta i cała radość z tego tytułu pozostanie w mojej pamięci na zawsze.
Słyszałem, że wiąże się z nią zabawna sytuacja.
Poproszono mnie, bym wziął udział w spotkaniu w centrum. Udaliśmy się tam moim busem. W pewnej chwili kibice zaczęli go oblegać. Pojawiłem się na dachu, a oni byli tak szczęśliwi i podekscytowani, że weszli na dach, tupali i skakali, aż w końcu ten dach się załamał. Do tego zabrali mi buty, a ja wróciłem na imprezę w samych skarpetach. Musiałem pożyczać buty od innych osób. Problem w tym, że wszystkie były w innym rozmiarze. Wróciłem tak do Anglii. Nigdy tych butów nie odzyskałem (śmiech).
Odchodząc trochę od żużla - jakie pana najlepsze wspomnienie związane z Polską?
Na zawsze zapamiętam mój ślub, który był wspaniały. Wielka szkoda, że musieliśmy się wyprowadzić z Pauliną ze względu na sprawy urzędowe. Na pewno tęsknimy za Polską. W tym roku spróbujemy przyjechać, ale musimy mieć na uwadze restrykcje. Chcielibyśmy, by wszystko wróciło do normy, to odwiedzalibyśmy Polskę przynajmniej raz w roku. Znów chciałbym usiąść w centrum miasta, wypić piwo, słuchać muzyki i cieszyć się prawdziwym urokiem tego kraju.
Jest jakieś miejsce, które przypadło panu najbardziej do gustu?
Tak naprawdę, życie żużlowca to ciągłe podróże, w drodze, na lotnisku, pomiędzy stadionami, a brakowało czasu, by spokojnie zwiedzić i zobaczyć coś fajnego. Na pewno chciałbym zobaczyć klasztor na Jasnej Górze w Częstochowie. Wiem, że to miejsce jest historycznie ważne dla Polski.
Pomówmy o tym gorszym dla pana czasie. W pewnym momencie media informowały, że jest pan blisko skończenia kariery. Wszystko przez infekcję krwi.
Moja kariera była bardzo intensywna, przez jazdę w ligach i mistrzostwach świata. Sporo mnie to kosztowało. W przeciągu 18 miesięcy trzykrotnie złamałem obojczyk. To wszystko się kumulowało, do tego uraz kręgosłupa i poważne poparzenie ręki. Brakowało czasu, by to wszystko się zagoiło, żebym po prostu wyzdrowiał.
Stąd pojawiła się infekcja krwi, z którą zmagałem się przez siedem miesięcy. Nadal mam ślad po tym. Czułem się okropnie. Tamten czas wypompował mnie psychicznie i fizycznie. To była emocjonalna kwestia, tracąc jazdę w Grand Prix. Musiałem zrobić krok wstecz, by wrócić silniejszym.
Jeżdżąc w Grand Prix, udało się panu m.in. wygrać w 2002 roku w Cardiff - to była wtedy największa runda. Pokazał pan wtedy świetne ściganie podczas finału.
Od początku sezonu robiłem wszystko, by wychodziło dobrze. Byłem bardzo zdeterminowany, by osiągnąć dobry wynik. Zacząłem od podium w Hamar, a nie ukrywam, że po kolejnej rundzie w Bydgoszczy zawiodłem się. Nie dostałem się do finału A. Czułem, że byłem w stanie pojechać wtedy lepiej. W Cardiff chciałem wrócić na dobre tory i wygrać. Zajmowałem drugie miejsca, a przed finałem było losowanie. Miałem czwarte pole, które było zdecydowanie najgorsze, co pokazał pierwszy łuk, gdzie byłem ostatni. Pojechałem szerzej, gdzie przyczepność była wystarczająca by mnie wyprowadzić na prowadzenie. Czułem, że to był jeden z najdłuższych biegów w moim życiu.
Generalnie 2002 rok był dla pana najlepszy, jeśli chodzi o Grand Prix. Co dla pana znaczy brązowy medal i jak pan wspomina tamten sezon?
Nie ukrywam, że w tamtym czasie byłem zawiedziony, bo straciłem złoto (po sześciu z dziesięciu rund Sullivan był współliderem - dop. red.). Próbowałem zdobyć srebro, ale sytuacja z ostatniego biegu, gdzie dotknąłem taśmę zaważyła. Mimo wszystko jestem dumny z tego co dokonałem. Pewne rzeczy mogłyby zostać inaczej przeze mnie wykonane. Mam medal i to zabawne, ale dostałem go dopiero osiem miesięcy temu. Australijska federacja trzymała go gdzieś u siebie i musiałem się o niego upomnieć.
Trzykrotnie triumfował pan z reprezentacją Australii w żużlowym mundialu. To znakomity wynik. Jak pan pamięta te zwycięstwa?. Które z nich jest dla pana szczególne?
Zwycięstwo w Peterborough, bo ścigałem się przed swoimi kibicami. Wiedziałem, że będzie na mnie ciążyć trochę większa presja, bo znam tor. Wtedy było deszczowo, a tor był mokry. Byliśmy nakierowani, by wygrać ten puchar jeszcze przed końcówką zawodów. To był wspaniały moment dla nas.
Zakończenie przez pana startów w reprezentacji było dla kibiców szokiem. Z panem w składzie drużyna byłaby mocniejsza, a tak Australia od 2001 roku nie może wygrać zmagań drużynowych.
Cóż, mam pewną opinię na ten temat, ale zachowam ją dla siebie. Usłyszałem, że nie jestem mile widziany w kadrze. Odszedłem z reprezentacji i przestałem jeździć w mistrzostwach, skupiłem się na sobie. I prawdopodobnie to była jedna z najlepszych decyzji jaką podjąłem.
Patrząc na pana wyniki i oglądając wyścigi z pana udziałem, nie sposób nie zadać tego pytania. Dlaczego Ryan Sullivan nigdy nie został mistrzem świata?
Wszystkie siły rzuciłem na rok 2002. Może nie wszystko zagrało jak trzeba. Był Tony Rickardsson, który jeździł znakomicie. Potem miałem sporo kontuzji, które mnie wyhamowały. Wtedy też zdecydowałem się skupić na ligach, mieć radość ze swoich wyników.
Po 20 latach na pewno można myśleć, że zrobiłoby się coś inaczej. Żużel to bardzo trudny i niebezpieczny sport, którą pochłonął olbrzymią część mojego życia. Jednak przychodzi taki moment, że trzeba odejść, bo zawodnicy się zwyczajnie starzeją.
20 stycznia obchodzi pan 47. urodziny. Czego można panu życzyć, jakie są pana marzenia?
Chciałbym cieszyć się dobrym zdrowiem, móc znowu podróżować z rodziną bez żadnych ograniczeń, aby mój biznes dalej się rozwijał i bym miał z tego satysfakcję.
Zobacz także:
Jarosław Hampel: Motor nie da mi niczego za piękne oczy [WYWIAD]