"Żużel według Jacka" to cykl felietonów Jacka Gajewskiego, byłego menedżera klubu z Torunia.
***
Apator Toruń ma w kadrze na sezon 2022 aż czterech zawodników z Grand Prix. Jeśli dodamy do tego rezerwowego Jacka Holder, to będzie ich nawet pięciu. Niektórzy zastanawiają się, czy zespół bardzo to odczuje. Dyskusja o tym, czy rywalizacja w cyklu może przekładać się negatywnie na ligę, trwa zresztą od wielu lat. Zdania są podzielone.
Wiadomo, że stanem idealnym byłoby zbudowanie drużyny, w której takich żużlowców nie ma w ogóle. Wtedy trener czy menedżer ma duży komfort, bo wszystko jest pod kontrolą. Każdy jest bardzo dyspozycyjny w okresie przedmeczowym. To jednak niemożliwe.
ZOBACZ WIDEO Spisani na spadek, czy zdolni do niespodzianek? Gajewski o atucie beniaminka
Jeśli chodzi o Apator, to rozmowa o wpływie Grand Prix nie ma kompletnie sensu. Torunianie musieli wzmocnić się po sezonie 2021. Potrzebowali bardzo dobrych zawodników. Z tych dostępnych byli to akurat uczestnicy cyklu. Nic więc dziwnego, że klub po nich sięgnął. Zapewne byli świadomi, jaki budują zespół, ale dobrze wiedzieli, że nie ma innej drogi, by podłączyć się do rywalizacji o medale i nie spędzić kolejnego sezonu w dolnych rejonach tabeli.
Apator potrzebował armat, a w TOP 20 najskuteczniejszych zawodników PGE Ekstraligi tylko sześciu nie jeździ w Grand Prix. W najlepszej dziesiątce nie ma ani jednego takiego żużlowca. To tylko pokazuje, jak ograniczone pole manewru miał klub. Nie ma zatem podstaw, by mówić o błędnej polityce. Trochę ryzykownej grze może i tak, ale jej podjęcie było konieczne ze względu na sytuację na rynku.
Poza tym z wpływem Grand Prix na ligę bywa naprawdę różnie. Dzień przed meczem w Polsce lepiej być na miejscu i odjechać trening, na którym sprawdzi się sprzęt. To jednak bardzo indywidualne kwestie. Przez wiele lat swojej pracy w żużlu przerobiłem wiele przypadków. Ryan Sullivan pojechał kiedyś bardzo dobre zawody w Krško, a na drugi dzień Częstochowa jechała do Piły, czyli na tor, który mu nie pasował. Spisał się świetnie. Grand Prix go napędziło, więc był w gazie. Czasami zdarzają się odwrotne historie, że słabe występy w cyklu kogoś dołują. Są zawodnicy, którzy nie potrafią zostawić tego za sobą.
Oczywiście, ktoś zaraz może powiedzieć, że przecież Fredrik Lindgren spisywał się dobrze w Grand Prix, a zawodził w lidze w barwach Eltrox Włókniarza. Wszystko się zgadza, ale w przypadku Szweda problem był bardziej złożony. Moim zdaniem na ostatnie sezony w czasach pandemii trzeba wziąć lekką poprawkę. Walka o tytuł mistrza świata drenowała niektórych żużlowców. Wszystko ze względu na podwójne turnieje. To był wielki wysiłek, który pozostawiał ślad. Kiedy wrócimy do rozgrywania jednego turnieju w weekend, to podejrzewam, że będzie wyglądać to inaczej. Musimy również pamiętać, że siedem czy osiem punktów w Grand Prix oznacza czasami półfinał, z którego można się wślizgnąć do finału. Wtedy mówimy o bardzo dobrym występie. W lidze taka zdobycz jest już uważana za rozczarowanie.
Pamiętajmy również, że Lindgren jeździł w sezonie 2021 dla Włókniarza, który od dłuższego czasu ma problemy z domowym torem. Tam nie było mowy o powtarzalności i stabilizacji.
Zobacz także:
Ta anegdota byłej gwiazdy ligi polskiej zwala z nóg!
Baron mówi o młodzieżowcach