Żużel. Po bandzie: Czy młodzi są dziś rozpieszczeni [FELIETON]

- Wystarczy, że chłopaczek wrzuci do sieci fotkę nowej dziary na łokciu i z miejsca zyskuje półtora tysiąca lajków, co utwierdza go w przekonaniu, że jest niemal bóstwem - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
Wiktor Lampart (kask czerwony) i Jakub Miśkowiak (biały) WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu: Wiktor Lampart (kask czerwony) i Jakub Miśkowiak (biały)
"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Chris Harris pożalił się na łamach Speedway Stara, że dzisiejsza żużlowa młodzież jest rozpieszczona. Może i jest, ale czy to wyłącznie jej wina? Czy również systemu i nowych czasów?

Rozumiem, że Harris, którego bardzo szanuję, miał na myśli wyspiarską młodzież, ale to przecież globalny problem i globalne spostrzeżenia. Że świat się zmienił. A więc co konkretnie sprawia, że kiedyś wyglądało to ponoć bardziej męsko? Z pewnością nie ma się co obrażać, że jeszcze w latach 90. tory mieliśmy bardziej miękkie, a bandy bardziej twarde, natomiast dziś jest dokładnie odwrotnie. Ba. Należy się z tego cieszyć, że zrobiło się po prostu bardziej bezpiecznie.

ZOBACZ WIDEO Ryszard Czarnecki wskazał przepis, który trzeba znieść. "To czysta fikcja"

Faktem natomiast jest, że dziś generalnie przesuwamy granicę w wyznaczaniu nowych standardów, co nie dotyczy wyłącznie sportu, a życia w ogóle. Dziś jesteśmy wyczuleni na punkcie samego nazewnictwa, gdy chodzi o narodowość lub pochodzenie. A także płeć. Nie jest istotne, czy światowy tenis kobiecy przynosi takie same korzyści marketingowe jak ten męski. Nagrody pieniężne mają być jednakowe i koniec, kropka. Tego wymaga poprawność.

A żużel? Z jednej strony wspominamy z sentymentem, jak to Harris został przejechany przez kolegę z pary, po czym wstał i wziął udział w powtórce, którą - nota bene - wygrał. A z drugiej większość ekspertów upiera się, że najważniejsze jest zdrowie i po większości groźnych wypadków lekarze powinni wpisywać zawodnikowi niezdolność. Z czym kompletnie się nie zgadzam, bo sport zawodowy jest jak podpisanie cyrografu z diabłem. A samo potwierdzenie zdolności do kontynuowania jazdy - choć zawodnik na zdolnego do końca nie wygląda - żadną zbrodnią jeszcze nie jest. Zbrodnią byłoby dopiero ponowne posłanie go w bój bez świadomości. My jednak nie wiemy, co się będzie działo z zawodnikiem za pół godziny. Czy będzie bolało jeszcze bardziej czy może, odwrotnie, dojdzie do siebie na tyle, by móc wrócić do rywalizacji. Pięściarza po nokdaunie arbiter też nie wyrzuca z ringu. Bo taki to sport i taka konwencja. Mistrzostwo kosztuje i boli.

Żużlowców po upadku nie może badać lekarz rodzinny według kryteriów stosowanych na co dzień w rejonowej przychodni. I orzekać - tydzień leżeć, nic nie robić, odpoczywać. Bo żużlowcy nie są urzędnikami przenoszącymi się z kanapy w domu na krzesło w biurze. Oni do roli herosów, podobno, szykują się całą zimę. I ciało, i umysł. Po to właśnie, by w trudnym momencie móc wstać, pomóc sobie, drużynie i klubowi. Klubowi, który przez okrągły rok tworzy wielomilionowy budżet. Nie po to, by w jednej chwili jakiś nadgorliwy lekarz spieprzył cały misterny plan.

Przykład. W 2020 roku Piotr Protasiewicz miał naprawdę potężny wypadek pod Jasną Górą. Rzecz działa się w 14. biegu meczu Włókniarz - Falubaz. Po tym dzwonie kapitan siedział w swoim boksie autentycznie blady jak ściana. Sytuacja jednak tego wymagała, by heroicznie się pozbierać i wziąć udział w powtórce. Protasiewicz zatem wstał i wygrał. Jak heros. A dzięki temu wygrał też zespół.

A poza tym - owszem, w pełni się zgadzam. Zdrowie jest najważniejsze. Choć w sporcie zawodowym ma też, niestety, swoją cenę. Nie ja to wymyśliłem, te grube miliony, które leżą na torze i które nie są dla każdego.

No więc czy dziś żużlowa młodzież jest bardziej rozpieszczona? Z pewnością przez media społecznościowe. Wystarczy, że chłopaczek wrzuci do sieci fotkę nowej dziary na łokciu i z miejsca zyskuje półtora tysiąca lajków, co utwierdza go w przekonaniu, że jest niemal bóstwem. To jest właśnie jest to życie równoległe. Zresztą, media tradycyjne też dokładają cegiełkę. Patrz casus Maksyma Drabika i medialny serial, czy mistrz wreszcie przemówi. I jakim punktem regulaminu go do tego przymusić. Osobiście mam gdzieś, czy młody Drabik zechce powiedzieć coś do mikrofonu. Naprawdę nie zależy mi na tym, by przemówił do nas na fochu i wydał z siebie trzy, pewnie nic niewnoszące do życia zdania. I nie jest to z mojej strony żaden zarzut, żadna forma ataku. Jeśli ktoś nie chce gadać, ma do tego prawo. Drabik jest od jeżdżenia.

Już kiedyś wspominałem - nie widzę zagrożenia, że podążą za nim inni. Muszą eksponować sponsorów, pić z bidonu, budować swoją wartość.

Co jeszcze może rozpieszczać dzisiejszą młodzież? Na przykład przynależność do kadry. No bo jeśli brakuje w reprezentacji Janusza Kołodzieja - czterokrotnego indywidualnego mistrza kraju i gościa, którego sukcesy mógłbym wymieniać przez kolejnych kilka akapitów, a jednocześnie jest w niej, w juniorskiej kadrze, Bartłomiej Kowalski, a więc podopieczny Kołodzieja z jego tarnowskiej szkółki, to jest to pewien paradoks. Choć, podkreślam, mnie te papierowe reprezentacje średnio podniecają, bo istnieją tylko teoretycznie. Na pewno natomiast, skoro jesteśmy przy Kowalskim, dzisiejszą młodzież mogą rozpuszczać potężne pieniądze. Co nie jest jednak winą tych chłopaków, tylko efektem działania prezesów, którzy z ofertami wyskakują.

No i fakt, że ci juniorzy z reprezentacji mają dostać za darmo, nie wiedzieć czemu, miejsce na liście startowej Złotego Kasku. Tak, to jest dla mnie niezrozumiałe i rozpuszcza cholernie.

I na koniec. Gdy byłem mały i kibicowałem II-ligowej Sparcie, to goście wysyłali zawsze na próbę toru tego, że tak powiem, najbardziej okazałego. Jeżdżącego trenera Lecha Kędziorę (GKM Grudziądz), Jacka Gomólskiego (Start Gniezno), Stanisława Pogorzelskiego (Kolejarz Opole) czy Marka Kępę (Motor Lublin). Stare wygi u schyłku karier, a więc to zrozumiałe, że dość papuśni byli. Najpierw dostojnie pokonywali dwa kółeczka przy krawężniku, a następne dwa już mocno szerzej. By zebrać z toru jak najwięcej materiału naukowego. Generalnie, jak pamiętam, żużlowcy mieli wtedy dużo większą krzepę, wielu z nich nie ustępowało bardzo przedstawicielom sportów siłowych. I w tym sensie ta dzisiejsza młodzież rzeczywiście jakaś taka delikatniejsza się zrobiła.

Natomiast Harris trzyma się mocno. A gdy w czasie wypadku eksploduje ten jego powietrzny pancerz ochronny, to już w ogóle robi się okrąglutki.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Piotr Protasiewicz proponuje zmiany w polskim żużlu
- Jednak nie TVP! Canal+ bierze kolejną ligę

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×