W tym artykule dowiesz się o:
Niefortunne porównanie do "gościa z Niemiec"
W meczu 2. kolejki Nice Polskiej Ligi Żużlowej w Bydgoszczy, Polonia pokonała Speedway Wandę Kraków 49:41. W piątym biegu doszło do kolizji Mikołaja Curyły i Edwarda Mazura. Ten drugi, reprezentant drużyny gości, schodząc do parkingu pokazał kibicom gospodarzy środkowy palec.
Temat został oczywiście poruszony na pomeczowej konferencji prasowej. Trener Wandy, Adam Weigel, zapytany przez dziennikarzy o zachowanie swojego zawodnika, starał się odwrócić sytuację. - A jak pan skomentuje zachowanie kibiców wobec Edwarda? - zwrócił się do żurnalisty. Wówczas do głosu doszedł obecny na konferencji właściciel Polonii, Władysław Gollob.
Krótka wymiana zdań na temat winy zakończyła się dość niefortunnym porównaniem ze strony trenera Wandy. Weigel chciał uciąć temat, tłumacząc, że przecież po zakończeniu spotkania Mazur wyszedł na tor i pomachał kibicom. - Nie powinniśmy tego zostawiać, dlatego, że chamstwo na torze należy tępić. W przeciwnym razie się pozabijamy - odpowiedział mu Gollob. - Ale zależy, jakimi metodami je tępimy. Kiedyś był gość z Niemiec, który też chamstwo chciał wytępić z tego świata i koniec tego był bardzo przykry - skontrował Weigel.
Najlepszym podsumowaniem niech będą ostatnie w tej konfrontacji słowa seniora rodu Gollobów: - To fatalne porównanie. Ubolewam nad pana postawą.
(Zapraszamy do głosowania w ankiecie, która znajduje się poniżej. Głosowanie zakończy się w sobotę, 24 grudnia, o 23:59)
Przemysław Termiński o Kildemandzie: Adrenalina dożylnie, dwa Tramale i niech go przywiążą do motocykla
Mecz z 22 kwietnia Peter Kildemand zapamięta na długo. Mocno poobijany Duńczyk wystąpił w meczu Fogo Unii Leszno z Get Well Toruń, choć jego postawa na torze pokazywała, że tego dnia w ogóle nie powinien był wsiadać na motocykl. Co prawda pierwszy wyścig wygrał, ale później opadł z sił i z powodu upadków był wykluczany.
Kildemand dodatkowo spowodował kontuzję młodego żużlowca drużyny gości, Igora Kopcia-Sobczyńskiego. Zasłabł też w parku maszyn i wymagał interwencji medycznej. - Po pierwszym wyścigu dwukrotnie straciłem oddech - pisał w mediach społecznościowych sam Duńczyk.
ZOBACZ WIDEO Pierwsze treningi i sparingi pokażą czy tor będzie ich atutem
Sytuację w swoim, bardzo zdecydowanym stylu skomentował właściciel toruńskiego klubu, Przemysław Termiński. - Może jednak Kildemand, który ma połamane żebra i nie jest w stanie utrzymać motocykla, nie powinien być dopuszczony do jazdy?! Czekamy aż kogoś zabije?! - grzmiał w mediach społecznościowych i po chwili dodał: - Podobno Kildemand nie jest w stanie jechać. Ciekawe. A może adrenalina dożylnie, dwa Tramale i niech go przywiążą do motocykla. Da radę!
Słowa właściciela Get Well, choć bardzo ostre, należy przyjąć ze zrozumieniem. Krytycznie wobec dopuszczenia Kildemanda do występu w Lesznie wypowiedział się bowiem nawet prezes PGE Ekstraligi, Wojciech Stępniewski.
"Jack Daniels" i "żaba na giskanie", czyli historia internetowej korespondencji
Czasy mamy takie, że kibice swoich idoli mogą śledzić nie tylko w prasie czy telewizji, ale także w mediach społecznościowych. Sami żużlowcy niekiedy podczas spotkań, na gorąco, dzielą się z fanami swoimi spostrzeżeniami. Bodaj najpopularniejszą w żużlowym światku korespondencję w sieci poprowadzili ze sobą Jakub Jamróg i Mariusz Fierlej.
Punktem zapalnym był mecz Kolejarza Opole z Orłem Łódź rozegrany 2 września. W dziewiątym biegu dnia prowadził Mariusz Fierlej, który na przeciwległej prostej zostawił bardzo mało miejsca Jakubowi Jamrogowi. Zawodnik Orła nie zmieścił się pod bandą i upadł na tor, a na niego wpadli również dwaj pozostali żużlowcy w stawce. - Takie są skutki jak ktoś pije całą zimę i sezon Jacka Danielsa i w połowie sezonu bierze się za jazdę!!!" - napisał Jamróg (pisownia oryginalna) na Instagramie i dołączył zdjęcie uszkodzonego motocykla. Wpis szybko został usunięty.
Na odpowiedź Fierleja nie trzeba było czekać długo. - Jedzie jakiś Jakub Jamróg na motorze! Przepraszam, nie jedzie tylko wisi na motorze jak żaba na giskanie! Wina jest Firleja bo Jacki wali codziennie!! Tak pije i po kablach też daje idioto!!! - skontrował żużlowiec Kolejarza Opole (pisownia oryginalna).
Sam Jamróg za pośrednictwem swojej strony internetowej szybko wyjaśnił, że żałuje, iż wyjął telefon oraz dał upust emocjom. - Wiem, że moja sylwetka jest daleka od ideału, ale taki mam styl. Z takim ułożeniem ciała czuje się pewnie i jak do tej pory wydaje się być skuteczne - dodał.
Skrzydlewski jak bankomat? "Jamrogowi wszystko zasłaniają pieniądze"
W przyszłym sezonie Jakub Jamróg oficjalnie wróci do swojego macierzystego klubu, Unii Tarnów. Tym samym kończy się pięcioletnia przygoda wychowanka Jaskółek z Orłem Łódź. Jamróg mocno zapisał się w pamięci łódzkich kibiców, a strata tak solidnego seniora z pewnością będzie odczuwalna dla drużyny.
Mocno rozczarowany takim obrotem spraw był właściciel Orła, Witold Skrzydlewski. Charyzmatyczny prezes łódzkiego klubu wprost stwierdził, że Jamróg wybrał kasę. - Przez cztery sezony zarabiał w naszym klubie duże pieniądze, a teraz nagle zapomniał co dla niego zrobiliśmy - powiedział w rozmowie z naszym portalem.
W związku ze stratą jednego ze swoich liderów, Skrzydlewski pokusił się o bardzo dosadny komentarz, nawiązując do wspomnianego konfliktu Jamroga z Mariuszem Fierlejem. - Unia dała mu parę srebrników więcej i nagle zapomniał o wszystkim. Traktował mnie jak bankomat. Z dniem dzisiejszym usuwam numer pana Jamroga z mojego telefonu. Zawiódł mnie i wszystkich ludzi związanych z klubem. Pan Fierlej powiedział, że on nie widzi nic przez swoje łokcie. Ja jednak uważam, że wszystko zasłaniają mu pieniądze - podsumował prezes Skrzydlewski.
Jamróg w ciągu kilku lat wystąpił w 54 meczach Orła i zdobył w nich 428 punktów oraz 44 bonusy, co daje solidną średnią 8,74 punktu na spotkanie. Trudno więc dziwić się rozgoryczeniu sternika łódzkiego klubu.
Oskar Fajfer: Kto daje licencję ludziom z zezem?
Bardzo wyrównany przebieg miał pojedynek 3. kolejki Nice Polskiej Ligi Żużlowej rozgrywany na torze w Pile. Na przełomie trzeciej i czwartej serii startów gospodarze zaczęli jednak uciekać swoim rywalom z Gdańska. Dużo dało im zwłaszcza podwójne zwycięstwo w gonitwie jedenastej.
Nie byłoby ono możliwe, gdyby nie bardzo ostra akcja Norberta Kościucha, który niemal spowodował upadek prowadzącego Oskara Fajfera. Reprezentant Wybrzeża spadł na trzecią pozycję i Polonia powiększyła przewagę do ośmiu punktów. - Nie wiem, kto daje licencję ludziom z zezem, bo [Norbert Kościuch] pojechał centralnie prosto i prawie się przewróciłem - mówił w wywiadzie dla Telewizji Polskiej Fajfer.
Po wyścigu 22-latek starał się wyjaśnić sytuację ze starszym kolegą, jednak z jego relacji wynika, że było to niemożliwe. - Chciałem normalnie pogadać, a on jeszcze bezczelnie śmiał mi się w twarz - tłumaczył dziennikarzowi TVP.
Ostatecznie Polonia wygrała ten mecz 49:41, bo mimo usilnych starań, gdańszczanom nie udało się odrobić strat poniesionych między innymi w wyścigu 11.
Rafał Szombierski o trenerze Grabowskim: Brakuje mi go jak zeszłorocznego śniegu
Wychowanek rybnickiego zespołu znany jest ze swojej ekspresyjnej postawy podczas wygrywania biegów. Szombierski potrafi także zaskoczyć dziennikarzy dość dosadnymi wypowiedziami. Tak było przed rozpoczęciem zakończonego kilka tygodni temu sezonu.
34-letni żużlowiec na kolejny sezon z rzędu związał się kontraktem z macierzystym zespołem. W poprzednim roku nie był jednak pierwszoplanową postacią ROW-u, który ścigał się w Nice Polskiej Lidze Żużlowej. Sztab szkoleniowy Rekinów skorzystał z usług rybniczanina tylko w trzech meczach.
Sam zawodnik otwarcie mówił, że jest pomijany przy ustalaniu składu przez trenera Jana Grabowskiego. Nic dziwnego, że Szombierski odetchnął na wieść, że drużynę w Ekstralidze poprowadzi Piotr Żyto. Na przedsezonowej prezentacji zawodnik został zapytany o swojego byłego szkoleniowca. - Brakuje mi go jak zeszłorocznego śniegu - wypalił.
Szombierski także za kadencji Żyty pełnił rolę zawodnika rezerwowego, jednak gdy w trakcie sezonu wskoczył do składu, od razu odpłacił się świetnym występem. Niestety, już w kolejnym spotkaniu doznał kontuzji i więcej nie wystąpił w plastronie z Rekinem.
Drukarka w Opolu
Po raz kolejny kontrowersyjną wypowiedzią po meczu zasłynął menedżer Speedway Wandy Kraków, Adam Weigel. Tym razem miał on zastrzeżenia do sytuacji, jakie zaszły 12 czerwca podczas meczu jego zawodników w Opolu. Krakowianie dość niespodziewanie przegrali ten mecz.
W biegu siódmym kierownik startu poprawiał ustawienie pod taśmą Grzegorza Walaska, któremu w końcu zgasł silnik. Jako, że minęły już regulaminowe dwie minuty, arbiter wykluczył jednego z liderów Wandy z tej odsłony. Krakowianie nie zdobyli w tym wyścigu punktów, bo wcześniej z powodu braku kołpaka wykluczony został Eryk Budzyń. Sędzia odsunął od meczu także... kierownika startu, który zdaniem gości miał być nietrzeźwy. Kontrowersyjne było również wykluczenie Patricka Hougaarda z biegu dwunastego.
Nie dziwi więc fakt, że sztab szkoleniowy Speedway Wandy miał po zakończeniu spotkania sporo uwag do pracy arbitra. - Komuś zacięła się drukarka i drukowała te biegi, jak drukować miała - mówił zdenerwowany menedżer gości, Adam Weigel.
Kolejarz wygrał ten mecz różnicą zaledwie sześciu punktów. Nie da się ukryć, że gdyby nie emocje pozasportowe, krakowianie mogliby pojechać do domu z kompletem dużych "oczek".
Witold Skrzydlewski: Zbigniew Fiałkowski to mój przyjaciel
Po raz kolejny w zestawieniu najlepszych cytatów kończącego się roku znalazło się również nazwisko Witolda Skrzydlewskiego. Po czerwcowym, sensacyjnym triumfie jego drużyny w Daugavpils, prezes Orła dość niespodziewanie zadedykował zwycięstwo łódzkich zawodników... Zbigniewowi Fiałkowskiemu z Głównej Komisji Sportu Żużlowego.
- Swój sukces dedykuję właśnie jemu. Ta wygrana jest dla niego. Dlaczego? To jest mój przyjaciel, który bardzo dobrze nam życzy. Oby nadal nam tak życzył. Jestem przekonany, że wtedy będziemy wszystko wygrywać - stwierdził w swoim stylu prezes Skrzydlewski.
Oczywiście wypowiedź sternika łódzkiego klubu nacechowana była ironicznie. Witold Skrzydlewski już od wielu lat prowadzi medialną korespondencję ze Zbigniewem Fiałkowskim i nawet w czasach gdy ten drugi był prezesem GTŻ-u Grudziądz, między oboma panami nie brakowało wzajemnych uszczypliwości.
Rozżalony Nicki Pedersen: G... prawda, kłamiesz!
Sporo zamieszania wywołał zaplanowany na 21 sierpnia mecz Fogo Unii Leszno z Betardem Spartą Wrocław. Wydawać się może, że wydarzenia ze Stadionu im. Alfreda Smoczyka były apogeum problemów w drużynie Byków, która zakończyła sezon dopiero na siódmej pozycji.
Do Leszna przyjechał odstawiony wcześniej od składu Nicki Pedersen, choć nie znalazł się w awizowanym przez Adama Skórnickiego zestawieniu. Poranne doniesienia zapowiadały jednak, że Duńczyk wrócił do łask i wspomoże drużynę Fogo Unii. Mechanicy trzykrotnego mistrza świata rozstawili nawet sprzęt swojego pracodawcy w parku maszyn. Ostatecznie po dość długich dyskusjach Pedersen się spakował, a jego miejsce zajął Tobiasz Musielak.
Po spotkaniu Skórnicki tłumaczył, że Pedersena ściągnięto jako zabezpieczenie dla Emila Sajfutdinowa, który dzień wcześniej poobijał się w Togliatti. Na odpowiedź Duńczyka w mediach społecznościowych nie trzeba było czekać długo. - Adam, g... prawda, kłamiesz. Ze strony klubu/prezesa powiedziano mi już w czwartek, że pojadę w niedzielnym meczu. Taka jest prawda, nie ma żadnej innej. Przestań szukać wymówek. Bądź prawdziwym facetem, a nie kłamcą - zaapelował w dosadnych słowach.
Ostatecznie Fogo Unia przegrała ten mecz, a dla Adama Skórnickiego było to ostatnie spotkanie na stanowisku menedżera Byków. Z kolei Nicki Pedersen w listopadzie przedłużył swoją umowę w Lesznie.
Dowhan: "żenujące obrazki". Komarnicki: "to świadczy o nienawiści i zawiści"
O wymianie "uprzejmości" między Robertem Dowhanem a Władysławem Komarnickim - byłymi prezesami lubuskich klubów żużlowych - można by napisać pokaźną książkę. Obaj panowie, obecnie związani z polityką, wciąż jednak są aktywni w środowisku czarnego sportu. Na czołówkach znaleźli się dzień po finale PGE Ekstraligi, który Stal Gorzów wygrała z Get Well Toruń.
Komarnicki, jako prezes honorowy gorzowskiego klubu, został zaproszony przez działaczy i zawodników na wspólną przejażdżkę po torze rosomakiem. Tradycyjnie odpalił on swoje szczęśliwe cygaro. - Patrzyłem w telewizji na te żenujące obrazki, kiedy jechał na czołgu, paląc ostentacyjnie cygaro na stadionie, a więc w miejscu publicznym, gdzie obowiązuje zakaz palenia i trzymając puchar tak, jakby zasługa tego wszystkiego była tylko w jednych rękach. Nie wyobrażam sobie, abym ja wybiegł na podium, ganiał z pucharem i przypisywał sobie wszystko, co najlepsze, pokazując się na przodzie drużyny i ceremoniału wręczenia złotych medali - mówił w rozmowie TvZG.pl Robert Dowhan.
Na odpowiedź Władysława Komarnickiego nie trzeba było czekać długo. - Najpierw płakał, że jego klubu nie ma w finale i ma z tego tytułu ogromne straty. To jest odpowiedź, z czego biorą się jego wypowiedzi. Zaczepki pana Dowhana są powszechnie znane i z reguły ich nie komentuję. Jego wypowiedź świadczy o nienawiści i zawiści wobec naszego klubu. Gratulacje, które złożył, były oczywiście sztuczne. (...) Dla klubu wszystko robiłem zawsze bezinteresownie. Zaczynam zresztą rozumieć pana Dowhana. On mojego zachowania nie pojmuje, bo nie rozumie, że można pracować bezinteresownie - ripostował w rozmowie z naszym portalem.