W tym artykule dowiesz się o:
Sto procent Falubaz, czyli Piotr Świst w Zielonej Górze
Cofnijmy się do początku XXI wieku. Jeden z najbardziej uzdolnionych gorzowskich żużlowców w historii ze Stalą związany był od 1984 roku. Należał do czołowych juniorów w Europie, widziano w nim przyszłą gwiazdę. Gdy kariera nabierała rozpędu przeżył bardzo ciężki upadek w Wiener Neustadt, ale wrócił do sportu i przez lata był krajowym liderem swojej drużyny. Zdobywał z nią medale wielu kategorii. Po sezonie 1997 zdecydował się na dwuletni pobyt w Rzeszowie, gdzie zgarnął z Van Purem brązowy krążek DMP, ale i doświadczył degradacji z I Ligi.
Do Gorzowa powrócił w 2000 roku, jednak jego pobyt w ówczesnym Pergo nie był długi. Po spadku dla lata później wciąż czuł się na siłach startować w Ekstralidze. Przeprowadzka nie była daleka, bo doświadczony żużlowiec podjął szokującą dla wielu decyzję, odchodząc do ZKŻ-u Zielona Góra. Kibice w Gorzowie czuli się zdradzeni przed swojego idola, nazywanego przez lata naturalnym następcą Edwarda Jancarza. Sam Świst też sobie nie pomógł, bo oliwy do ognia dodał już na prezentacji zielonogórskiego zespołu, mówiąc słynne "sto procent Falubaz", co na lata do niego przylgnęło.
Nocna zmiana, czyli Piotr Protasiewicz w Zielonej Górze
Po awansie do Ekstraligi w 2006 roku klub z Grodu Bachusa zaczął rosnąć w siłę, zostawiając za sobą czasy balansowali między elitą a I Ligą. Jednym z symboli nowego otwarcia miał być powrót na stare śmieci wychowanka, od dekady jednego z najlepszych polskich żużlowców. Okoliczności zmiany klubu na macierzysty nie były jednak do końca oczywiste, jak mogłyby się wydawać. Protasiewicz był od wielu lat kojarzony i związany z Polonią Bydgoszcz (z przerwą na dwa sezony jazdy w Apatorze Toruń), gdzie zdobył worek medali, zyskując sympatię i szacunek kibiców. Pod miastem wybudował też dom.
I to w mieście nad Brdą miał startować nadal, jak twierdzili rozczarowani sternicy Polonii. Warunki kontraktu na sezon 2007 wstępnie były ustalone i zdaniem Leszka Tillingera oraz Bogdana Sawarskiego strony były po słowie, choć negocjacje nie były łatwe i mocno się przeciągały. ZKŻ walczył dalej, przedstawił swoją ofertę i ostatecznie dopiął swego. W nocy z 8 na 9 listopada zawodnik poinformował Roberta Dowhana, że wybiera Zieloną Górę, by po kilku godzinach złożyć podpis pod kontraktem. Polonia czuła się oszukana, choć Protasiewicz nigdy nie zgadzał się z krytyką byłych szefów: - Nikogo nie oszukałem i nie skrzywdziłem - mówił.
Południowa batalia o zdolniachę, czyli Martin Vaculik w Rzeszowie
W naszym kraju najbardziej kojarzony z Tarnowem, z którym osiągał niemałe sukcesy, z tytułem DMP w 2012 roku włącznie. Karierę w Polsce rozpoczął w Krośnie, gdzie spędził dwa sezony (2006-2007). Dobra jazda zaowocowała zainteresowaniem klubów ekstraligowych, w tym Unii, która wiązała ze Słowakiem duże plany, mając w pamięci wizyty Vaculika w Mościcach, zanim na dobre stał się żużlowcem. Przy Zbylitowskiej szykowano się na obronę Ekstraligi, dlatego też pozyskanie utalentowanego żużlowca było dla Jaskółek bardzo ważne. Tym bardziej że planował on przystąpić do egzaminu na zdobycie polskiej licencji.
Zobacz także: Martin Vaculik: W Falubazie mogę być doparowym
Rzeczywistość okazała się jednak dla nich brutalna. Do góry o Vaculika wkroczyli odwieczni rywale z Rzeszowa. Marma Polskie Folie także potrzebowała wzmocnień, bo po odejściu Nickiego Pedersena straciła na sile. Prezes Marta Półtorak przechwyciła słowackiego żużlowca i to jej udało się zakontraktować Vaculika, co w Tarnowie przyjęto z dużym rozczarowaniem. Według wstępnych ustaleń miał on reprezentować barwy Unii. Suma summarum w 2008 roku obie ekipy i tak były najsłabsze i spadły z Ekstraligi, a epizod Słowaka w Rzeszowie puszczono z czasem w niepamięć. Vaculik do Tarnowa trafił w 2010 roku, gdzie startował przez sześć kolejnych kampanii, stając się z czasem liderem i idolem.
ZOBACZ WIDEO Majewski: Tomek Gollob budzi się do życia
Nie do pomyślenia, czyli Tomasz Gollob w Toruniu
Wydarzenie bez precedensu, które stało się znaczącym tematem do szerokiej dyskusji w największych sportowych mediach w Polsce. Legenda bydgoskiej Polonii, z którą przez kilkanaście lat toczył zażarte boje z Apatorem, choć będąca już po latach startów w Tarnowie i Gorzowie, zdecydowała się na przejście do Torunia. Złośliwi powiedzieliby, że dla Golloba nie miało to żadnego znaczenia, bo umowa z Unibaksem była przede wszystkim niezwykle lukratywna. Sportowo nadal miał jednak dużo do zaoferowania, co było widać szczególnie w pierwszym sezonie, gdy wraz z kolegami dotarł do pamiętnego finału Ekstraligi, na który zresztą nie dojechał po odniesieniu kontuzji dzień wcześniej w Grand Prix w Sztokholmie.
Spoglądając na bieg historii, zdanie: "Gollob w Toruniu" brzmiało abstrakcyjnie. Od samego początku przeciwna zakontraktowaniu mistrza świata z 2010 roku była duża grupa kibiców, w tym głównie stowarzyszenie "Krzyżacy", które dbało o atmosferę i oprawę ligowych meczów. Powstał szereg akcji przeciwnych temu, by Gollob przywdział barwy ich klubu. Na domiar złego w lutym karierę zawiesił ulubieniec tejże publiki Ryan Sullivan, co tylko podgrzało całą atmosferę. Wielu fanów żółto-niebiesko-białych bojkotowało później wyścigi z udziałem Golloba, czy to na Motoarenie, czy na wyjeździe.
Zobacz także: O Gollobie nawet nie marzył
Historia pewnego szalika, czyli Darcy Ward w Zielonej Górze
W całej historii z kontrowersyjnym angażem zawodnika w Falubazie istotne są wydarzenia po finale Ekstraligi w debiutanckim sezonie Warda w Polsce. W 2009 roku toruński Unibax, który za namową Ryana Sullivana zakontraktował 17-letniego Australijczyka, mierzył się w walce o złoto DMP z zielonogórzanami. Rywalizację (wygraną przez Myszkę Miki) przerwał rzęsisty deszcz, który sprawił że tor na Motoarenie przypominał maź. W drodze na ceremonię wręczania medali rudowłosy nastolatek wraz z Chrisem Holderem zmieszał z błotem i podeptali szalik Falubazu, który rzucono z trybun. Za każdym razem, gdy potem wizytowali w Zielonej Górze pamiętano im ten występek i co oczywiste obaj byli niemiłosiernie wygwizdywani.
Tymczasem w połowie sezonu 2015 Ward szykował się na powrót na tor po dyskwalifikacji, a walczące o play-offy Myszy były rozbite kontuzjami. Z początku nic nie zapowiadało, że Kangur wyląduje przy W69, ponieważ niemal wszyscy byli zgodni, że trafi tam, gdzie miał trafić, czyli do Torunia. Istniało jednak zagrożenie, że wobec tego miejsce w składzie straci Holder. Na stole pojawiła się oferta od Roberta Dowhana i Ward zdecydował się na Falubaz, nie chcąc czynić problemu przyjacielowi. Zielonogórska publika nie była zachwycona takim obrotem spraw, wiedząc o scenach sprzed sześciu lat. Niestety, najbardziej zapamiętana będzie tragedia jaka spotkała Warda podczas ostatniego spotkania. Fatalny w skutkach wypadek zakończył żużlową podróż młodego sportowca, przykuwając go do wózka inwalidzkiego.
Zobacz także: Chris Holder wyleciał z GP, ale odzyskał radość z życia
List to nie wszystko, czyli Leon Madsen w Tarnowie
Przed sezonem 2015 zaproszenie do startów w PGE Ekstralidze przyjął klub z Grudziądza. Naturalną koleją rzeczy było to, że GKM potrzebował wzmocnień, a głównie dzięki ogromnemu wsparciu ratusza do drużyny dołączył m.in. Tomasz Gollob. Do macierzy powrócił ponadto Krzysztof Buczkowski. Działacze z Hallera zarzucili też sieci na łakomy kąsek z zagranicy. Sam Madsen szukał zresztą nowego pracodawcy po nieudanym pobycie w Gdańsku (poważne tarapaty finansowe Wybrzeża, choć zawodnik notował tam bardzo dobre wyniki).
Wszystko było na dobrej drodze. Z Duńczykiem podpisano tzw. list intencyjny, który w istocie nie miał jednak mocy prawnej i oficjalnie nie zobowiązywał żużlowca do jazdy w nowym klubie. Miała to być jedynie dżentelmeńska umowa pomiędzy GKM-em a Madsenem. Ostatecznie wyszły z niej nici, bo choć zainteresowany chwalił się porozumieniem z grudziądzanami, to jednocześnie otrzymał propozycję startów w Tarnowie, gdzie zawsze świetnie się czuł. Finalnie to tam zdecydował się kontynuować karierę. W Grudziądzu do dziś pamięta się zawodnikowi zerwanie rozmów i przy kolejnej okazji wita go solidną porcją gwizdów.
Zobacz także: Skandynawsko-polskie duety i lider z Rosji mają dać play-offy[urlz=/zuzel/803407/skandynawsko-polskie-duety-i-lider-z-rosji-maja-dac-gkm-owi-upragniona-czworke-t]
[/urlz]
Pieniądze to... bardzo ważna rzecz, czyli Rune Holta w Toruniu
W pewnym sensie dla żużlowej Częstochowy Norweg z polskim paszportem bywał szczęściem i trochę przekleństwem. Z Włókniarzem święcił wiele triumfów, w tym złoty medal DMP w 2003 roku, to tam zawsze prezentował się z najlepszej strony, a pomimo to aż cztery razy z tego Włókniarza odchodził. O ile dwukrotnie zmusiła go do tego zła sytuacja finansowa klubu (po sezonach 2010 i 2014), o tyle samo razy sympatycy spod Jasnej Góry mogli się mocno zdziwić, że widowiskowo jeżdżący Wiking ze Stavanger decyduje się na wyprowadzkę. W 2006 roku skusił go wysoki kontrakt beniaminka z Rzeszowa i Marty Półtorak, ale ten ruch zdecydowaliśmy się niejako zostawić na uboczu i skupić na innym, mniej odległym w czasie.
Ekstraliga powróciła do Częstochowy przed dwoma laty po tym, jak Lwy przyjęły zaproszenie od ligowych władz. Włókniarz z powrotem zatrudnił Holtę, który dość nieoczekiwanie wrócił do wysokiej dyspozycji, znów czarując fanów przy Olsztyńskiej. Wydawało się, że w biało-zielonych barwach i dobrze zarządzanym klubie nic mu nie brakuje i że być może to tam dokończy karierę. Nic z tego. Holtę lepszymi pieniędzmi skusił Get Well i były wieloletni uczestnik GP szybko zapomniał o Włókniarzu. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że na trasie Toruń-Częstochowa dokonała się niejako wymiana, bowiem w odwrotną stronę powędrował Adrian Miedziński i to po szesnastu latach jazdy w macierzystym klubie.