O Gollobie w Tarnowie nawet nie marzył, Wielkanoc spędzał z Rickardssonem na torze

 / Na zdjęciu: Tomasz Gollob
/ Na zdjęciu: Tomasz Gollob

Adam Gomółka jest prawdziwą kopalnią wiedzy o tarnowskim żużlu. Z czarnym sportem związany od 1966 roku. Na własne oczy widział najlepszych zawodników w historii dyscypliny. Specjalnie dla nas wybrał prywatny top 3.

Pan Adam zabrał nas najpierw do początków swojej przygody żużlem. Pierwszym bohaterem, jakiego chciał wyróżnić jest zmarły we wrześniu ubiegłego roku Paweł Waloszek. - Niektórzy mogą uznać ten wybór za kontrowersyjny. W moim odczuciu postać trochę zapomniana. Zdobył grad medali wszelakich imprez, ale nigdy nie było mu dane założyć czapki Kadyrowa za indywidualne mistrzostwo Polski (dwa srebra i brąz) - zaczyna opowiadać.

- W swoim dorobku zapisał jednak kilka innych ważnych trofeów, łącznie chyba z tym najcenniejszym - wicemistrzostwem świata. Do przebogatej kolekcji dołożył też Złoty Kask. Jeździł elegancko, fair, nikogo nie faulował, nie zajeżdżał, prawdziwy dżentelmen i idol mojej młodości - wyjaśnia historyk tarnowskiego żużla i autor kilku książek o speedwayu w tym mieście.

Nasz rozmówca zwraca uwagę na wielkie przywiązanie Waloszka do rodzinnego klubu - Śląska Świętochłowice i fakt, że na torze w charakterze czynnego zawodnika spędził ponad trzydzieści lat! Karierę rozpoczął w 1954 roku, a zakończył w 1985. Zarówno w jednym jak i drugim przypadku spełnił swoje marzenie.

ZOBACZ WIDEO Majewski: Zawodnicy nie mogą się chować po meczu

- Pięknie spiął klamrą całą karierę, ponieważ obie historie miały miejsce w Świętochłowicach. Tam jeździł najdłużej, choć przez chwilę został niejako zmuszony do tułaczki po Polsce. W latach 50, kiedy był także żelaznym członkiem naszej kadry narodowej dużo do powiedzenia miały różne instytucje typu milicja i wojsko. Warto o tym przypominać - tłumaczy.

W naszej podróży w czasie przenosimy się teraz do przyszłości o blisko pół wieku. - Kolejne nazwiska będą już pro tarnowskie - zaznacza pan Adam, który od ponad 30 lat w różnych rolach zasiada na wieżyczce Jaskółczego Gniazda. Zaczynał bowiem od chronometrażu poprzez rolę spikera. Tę drugą funkcję pełni do dziś. Wielu starszych kibiców mówi wprost, że nie wyobraża już sobie zawodów ligowych bez charakterystycznego głosu pana Adama.

Gomółka nie ma wątpliwości, że dzięki Grzegorzowi Ślakowi i Rafinerii Trzebinia miejscowi fani dostąpili wielkiego zaszczytu oglądania najlepszego polskiego żużlowca w historii "bez podziału na kategorie" - Tomasza Golloba. - Niekoronowany król i legenda. Praktycznie do momentu, w którym potwierdzono, że podpisy pod kontraktem złożył Tomasz i brat Jacek nie wierzyłem, że kiedykolwiek do nas trafi. Nawet nie śmiałem marzyć, to było jak piękny sen, który się ziścił. Właściwie każde pochwalne słowo kierowane w stronę Tomasza jest zbędne. Klasa, profesjonalizm, osiągnięcia. Daję sobie rękę uciąć, że nigdy nie było i nie będzie już takiego zawodnika - oznajmia z przekonaniem.

Czytaj także: Gdyby żył Szczepan Bukowski żużel w Tarnowie by kwitł

Mistrz świata z 2010 roku zakotwiczył w Tarnowie na cztery lata. Występując z jaskółką na piersi pokazał, że nie był tylko maszynką do zdobywania punktów i zarabiania pieniędzy. - Człowiek niezwykle oddany i zaangażowany w życie drużyny. Jak pracował, to całym sobą, sercem i duszą. Oko parkingowej kamery wiele razy uwieczniało Golloba w ogniu najważniejszych wydarzeń. Zamiast siedzieć w swoim boksie, odpoczywać przed kolejnymi wyścigami i mieć na wszystko "wywalone", wolał biegać między stanowiskami kolegów z drużyny. Grzesiek Rempała, Marcin Rempała, Janusz Kołodziej, Staszek Burza, oni dokładnie mogą opowiedzieć jak do ostatnich sekund przed wyjazdem na tor pomagał im m.in. ustawiając sprzęgło - wspomina.

Trzecim zawodnikiem, który wywarł wielki wpływ na postrzeganie żużla przez Adama Gomółkę był Tony Rickardsson. Sześciokrotny mistrz naszego globu przyszedł w 2004 roku do Unii Tarnów razem z Tomaszem Gollobem. Z tym, że dla Szweda było to drugie podejście do klubu z Mościc i jednocześnie powrót na stare śmieci po ośmiu latach przerwy. Sumując wszystkie sezony do kupy Rickardsson zakotwiczył w Tarnowie na sześć sezonów. W żadnej, innej polskiej drużynie nawet nie zbliżył się do takiego stażu.

Broniąc tarnowskich barw sięgnął po pierwsze złoto IMŚ, a prezydent Tarnowa na zakończenie kariery obdarował go symbolicznymi kluczami do bram miasta, dorzucając darmowe przyjazdy komunikacją miejską. W ramach ciekawostki możemy dodać, że na widok Rickardssona miękły nogi obecnego prezesa Grupy Azoty Unii Tarnów - Łukasza Sadego.

- Niesamowite pasmo sukcesów. Prawdopodobnie pod ciężarem medali uginały mu się domowe półki. A kto nie pamięta jego busa, domu na kółkach? W środku znajdowała się łazienka, a zaraz obok warsztat i salon. Podróżując nim po całej Europie robił prawdziwą furorę, nie mniejszą niż torową prezencją. Profesjonalista w każdym celu, człowiek z innej epoki, wytyczający nowe standardy praktycznie na każdej płaszczyźnie - zachwyca się Gomółka.

Na poparcie tej tezy pan Adam - stomatolog z zawodu - przypomina pewne zdarzenie z udziałem Szweda, które wywarło na nim sporego kalibru wrażenie. - Jeden moment utkwił mi szczególnie w pamięci. W naszym kraju Święta Wielkanocne kojarzą się raczej z Polakami siedzącymi przy stołach. Ale już drugi dzień świąt, Lany Poniedziałek, fani żużla mieli dawniej mocniej podkreślony na czerwono. Tak się starano wycyrklować żeby właśnie wtedy wypadała inauguracja całej ligi. Niegdyś bardziej to respektowano - mówi

Czytaj także: Miasto znów zadrwiło z żużlowców. Śmiesznie niska dotacja dla Unii Tarnów

- Cofamy się do 2004 roku, w Śmigus Dyngus Unia miała podejmować Włókniarz Częstochowa. Koniec końców spotkanie i tak nie doszło do skutku ze względu na niekorzystną pogodę. Wcześniej jednak, w Wielką Sobotę odebrałem telefon od ówczesnego prezesa Szczepana Bukowskiego. Najpierw złożyliśmy sobie życzenia, a później zdradził, że gdybym chciał porobić sobie i najbliższym znajomym interesującym się żużlem jakieś fajne zdjęcie z Tony'm, to żebyśmy się nie krępowali i podjechali na stadion w niedzielę ok. czternastej - dodaje

- On będzie w tym czasie trenował, bo po tylu latach przerwy nie za dobrze pamięta tor i chce sobie przed pierwszą kolejką u siebie odświeżyć kąty. I faktycznie, Rickardsson kręcił kółka sam jak palec. Po parkingu krzątali się jeszcze tylko jeden z jego polskich mechaników i nasz młodzieżowiec Kamil Zieliński, który robił mu kawę. Jak dziś pamiętam tę charakterystyczną skórę Masarny Avesta. Facet trzy godziny tłukł się po naszym obiekcie. Podkreślał, że tyle czasu go tu nie było i nie może dać ciała - kończy swoją opowieść Adam Gomółka.

Źródło artykułu: