Mówi się, że sport to zdrowie. W przypadku wspinaczy działa to jednak w drugą stronę, o czym pisze Adam Adamczyk, autor blogu popularnonaukowego kwantowo.pl.
Przywołuje on badania neurologa Nicolasa Fayeda, który przeprowadził analizę na grupie wspinaczy, w której znalazło się między innymi 13 zdobywców Mount Everest. Wykazały one, że u zdecydowanej większości badanych, w tym u wszystkich atakujących z sukcesem najwyższy szczyt Ziemi, doszło do degeneracji. Po kolejnych badaniach Fayed zauważył, że zmiany są nieodwracalne lub w najlepszym przypadku regeneracja trwa bardzo długo.
Bardzo niskie ciśnienie, niewystarczające stężenie tlenu, przerażający chłód - takie "atrakcje" towarzyszą zdobywcom ośmiotysięczników. Na wysokości 7500 - 8000 metrów nad poziomem morza zaczyna się tzw. strefa śmierci, gdzie człowiek wdycha zaledwie 1/3 tlenu w porównaniu z warunkami panującymi w jego naturalnym środowisku. Co ciekawe, przebywanie na takiej wysokości "najłatwiej" przychodzi Tybetańczykom. Większość z nich posiada gen EGLN1, które znacznie zmniejsza wrażliwość na brak tlenu.
Aby zdobyć Mount Everest, należy w ciągu jednego dnia zaatakować górę, a następnie wrócić do obozu, który nie powinien znajdować się wyżej niż na poziomie ośmiu tysięcy metrów. Kluczowy jest zatem dystans, jaki człowiek może pokonać w strefie śmierci "za jednym zamachem". Czy człowiek jest w stanie wspiąć się zatem wyżej niż na wysokość 8850 metrów nad poziomem morza?
Adam Adamczyk przywołał wyliczenia zimowego zdobywcy Mount Everestu, Leszka Cichego, który stwierdził, że ciśnienie na wysokości 9400 metrów nie pozwala na prawidłowe zachodzenie osmozy w komórkach, wykluczając tym samym dalszą wspinaczkę.
Jeśli istniałyby więc dziesięciotysięczniki, dla ludzi byłyby one niemożliwe do zdobycia.
ZOBACZ WIDEO To tam mieszka na co dzień Elisabeth Revol - zobacz reportaż WP SportoweFakty