Terroryści, herbatniki i rodzinne kłopoty: tak wygląda Wielkanoc himalaistów

Facebook / Rafał Fronia / Na zdjęciu: widok na K2
Facebook / Rafał Fronia / Na zdjęciu: widok na K2

Obrastają sławą zdobywców najwyższych gór świata, ale nic za darmo. Płacą za to cenę oni i ich rodziny, bo okres świąt wielkanocnych to czas, kiedy rozstanie z bliskimi przychodzi z trudem.

Okres wielkanocny kojarzy się z rodziną zasiadająca wokół stołu, jednak nie w przypadku himalaistów. Często bywa tak, że w tym czasie wędrują pod kolejny ośmiotysięcznik.

- Z definicji zakładamy, że święta spędzimy poza Polską, jeśli chcemy działać w okresie przedmonsunowym w Himalajach, zaczynając gdzieś w drugiej połowie kwietnia - powiedział dla WP SportoweFakty Piotr Pustelnik, polski alpinista, zdobywca wszystkich 14 ośmiotysięczników. - Jak ktoś chce, to spędzi Wielkanoc w domu, ale wtedy nie ma szans na skuteczne działanie w górach. Zanim dojedzie i przejdzie aklimatyzację, będzie połowa maja, bez widoków na wejście na szczyt.

Jak wygląda "obrus" himalaistów?

Słynny himalaista opowiadał, że zwykle Wielkanoc spędzał w drodze pod którąś z gór. Zdarzało się korzystać także z towarzystwa rodaków. - Kiedyś mieliśmy w planach aklimatyzację na Ama Dablam (szczyt w okolicach Mount Everest, 6812 m), przebywaliśmy w jednej z miejscowości. Przypadkowo spotkaliśmy wycieczkę z Polski, więc zrobiliśmy wspólne śniadanie z jajkiem i pisankami - mówił Piotr Pustelnik.

ZOBACZ WIDEO Serie A: Znaczące potknięcie AC Milan. Piątek centymetry od asysty [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Himalaiści nie liczą czasu w górach tak jak na dole. Liczy się, który to dzień wyprawy, kiedy będzie okno pogodowe, czy mogą iść w górę. O Wielkanocy przypominają sobie czasami przypadkowo. Rafał Fronia, polski himalaista, dwa lata temu był na wyprawie na Lhotse (8516 m). W ramach aklimatyzacji, razem z Piotrem Tomalą i Jarosławem Gawrysiakiem, poszli na Lobuche East (ok. 6050 m). Rozbili namiot na szczycie, kiedy jeden z nich z nudów zaczął liczyć i wyszło, że jest Wielkanoc. - Wyciągnęliśmy więc tradycyjne potrawy: kabanosy, herbatniki i żółty ser - powiedział Rafał Fronia w rozmowie z WP SportoweFakty.

- W namiocie ciasno, na dwóch metrach kwadratowych leży trzech dużych facetów ubranych w puchowe kombinezony, do tego sprzęt. Zrobiliśmy pół metra kwadratowego miejsca, wykombinowaliśmy namiastkę obrusu i tak, na leżąco, złożyliśmy sobie życzenia. Zgnieceni jak sardynki, na zewnątrz nie dało się wyjść, bo śnieg walił niesamowicie.

Świąteczne śniadanie, o którym mówił Rafał Fronia (fot. Rafał Fronia/archiwum prywatne)
Świąteczne śniadanie, o którym mówił Rafał Fronia (fot. Rafał Fronia/archiwum prywatne)

Wszystkie te "rytuały" mają znaczenie, kiedy himalaiści przebywają daleko poza domem. Śniadanie wielkanocne spożywane w domu jest normą, ale tam w górach nabiera szczególnej wartości. - Przychodzą święta, człowiek zdaje sobie sprawę, że jest na jakimś zadupiu na końcu świata, w nie do końca bezpiecznej sytuacji. Kiedy bliscy zasiadają do świątecznego stołu, a święta spędzamy osobno, to robi się człowiekowi przykro. Czuje się, że coś w życiu nas omija - powiedział Fronia.

Rodziny odbierały wyprawy himalaistów zwykle z rezygnacją, przyzwyczajone do górskiej pasji wspinaczy. Piotr Pustelnik: - W ogóle rodziny źle reagują na nieobecność w tym okresie. Mamy zakodowane, żeby spędzać ten czas razem, a mnie z definicji nie było. Tak na 20 świąt wielkanocnych - poza domem byłem 18 razy. To zawsze jest słabe. Było mi przykro, potem rodzina weszła w rytm, że jak są święta, to ojca nie ma. Trochę zobojętnieli, ale to nie jest nic fajnego.

Szybsi od Usaina Bolta

- Okres wielkanocny jest ważny dla wspinaczy, żeby być z rodzinami - powiedział Michał Leksiński, rzecznik prasowy polskiej wyprawy narodowej na K2. Czasowo jednak jest to technicznie nie do zorganizowania. - Jeśli weźmiemy kalendarz wypraw na ośmiotysięczniki, to widać, że duża część wiosennych akcji wypada w okresie wielkanocnym. Wystarczy spojrzeń na Mount Everest - tam ekspedycje komercyjne zaczynają się standardowo pod koniec marca, a kończą w maju, więc święta to czas trekkingu.

Sytuacja obecnie i tak jest lepsza. Kiedyś wyprawa w Himalaje zajmowała miesiące, alpiniści podróżowali jelczami przez pół świata, sprzęt należało przetransportować do Nepalu, a potem do bazy. - Teraz w niecałe 20, nawet 15 godzin, jesteśmy w Himalajach. W przeszłości dochodził jeszcze do tego czas spędzany na zarobkowaniu, żeby mieć za co w te góry wyjechać - dodał Leksiński.

Nie było komórek, internetu, nie można było skontaktować się z bliskimi. Bywało, że listy pisane z bazy dochodziły już po powrocie do domu. - Obecnie ten "homesick" - tęsknota za domem - jest zmniejszony - powiedział Piotr Pustelnik. - Można porozumieć się na skypie, zobaczyć przez internet. To zupełnie inna kategoria, ale ja w sensie górskim już tych czasów nie dożyłem. Dojrzałem do tego, żeby bardziej spędzać czas z rodziną. Czasy wariactwa z różnymi górami zostawiam młodszym.

Wsparcie rodziny, możliwe dzięki korzystaniu z nowych technologii, działa na korzyść współczesnych himalaistów. - Wystarczy jeden telefon z domu, że są jakieś problemy i możemy się psychicznie poskładać. Nie nadajemy się wtedy do wspinania - powiedział Rafał Fronia. - W drugą stronę też działa. Pamiętam telefon od córki, miała wtedy 17 czy 18 lat. Miałem trudny czas na wyprawie, a córka przez telefon satelitarny mówi: "tata, dupa w troki, zasuwasz na szczyt". Wtedy wstępują w człowieka nowe siły. Jakby obok stanął Usain Bolt, to byśmy go prześcigniemy, tacy czujemy się wtedy mocni.

Kaszmirski tygiel

Dla miejscowych z Nepalu czy Tybetu wspinacze są kimś nowym, a ich zwyczaje religijne - interesującą odmianą. - Oni inaczej świętują, mają inne święta. Pytali się nas, po co to robimy, tłumaczyliśmy, że to nasza tradycja, że katolicy tak obchodzą Wielkanoc. Tam jest duża tolerancja na inne religie - powiedział Pustelnik. Jeśli chodzi o wiarę, w górach spotykają się zupełne skrajności - od ateistów po mocno wierzących.

- Góry przyciągają ekscentryków, są buddyści, katolicy, muzułmanie. Wydaje się, że człowiek wierzący szuka samotności w górach, ucieka ze swoją rozmową z Bogiem do namiotu. Skoczek robi znak krzyża na belce, piłkarz wchodząc na boisko, ale nie spotkałem się, żeby ktoś tak robił podczas niebezpiecznego przejścia na szczyt - powiedział Rafał Fronia.

Jest jeden region, gdzie wspinacze nie czują się bezpiecznie. W 2013 roku pod Nanga Parbat (8126 m, leży w Kaszmirze) doszło do zamachu terrorystycznego, zastrzelono 11 wspinaczy. Denis Urubko mówił potem, że są inne miejsca do wspinania, a on nie będzie się narażał, żeby jechać akurat na ten ośmiotysięcznik położony w Pakistanie.

- Nigdy w górach nie odczuwałem, że jesteśmy obcy, zawsze atmosfera była dobra. Poza jednym miejscem - pod Nanga Parbat - wspominał Piotr Pustelnik. Himalaista przyznał, że pod tą górą zawsze towarzyszył mu lęk, co przyniosą animozje między sunnitami i szyitami. - Na początku lat 90-tych taliban zrobił spustoszenie w głowach mieszkańców tamtej części Pakistanu. Zrobili się bardziej radykalni, gdzieś zniknęła ich otwartość. Nanga to specyficzne miejsc, tygiel animozji, z którego to powodu można dostać w łeb - powiedział Pustelnik.

Polski himalaista dodał, że nawet w Nepalu podczas wojny domowej nie czuli zagrożenia. - Było realne, ale konflikt omijał szerokim łukiem turystów. Walczący robili wszystko, żeby nie wywołać strachu wśród przybyszów - powiedział Piotr Pustelnik. - Jesteśmy poza konfliktem, ale możemy stać się ofiarą ich wewnętrznych spraw - przyznał Rafał Fronia zapytany o sytuację pod Nanga Parbat.

Komentarze (0)