Andrzej Bargiel: Cel przychodzi sam

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
Znasz Krzysztofa Starnawskiego?

Jasne. Krzysiu też jest w TOPR, w sezonie zimowym zawsze dyżurował na Kasprowym. Teraz rozwinął się na tyle w swoich pasjach, że na dyżury ratownicze nie ma już chyba czasu. Przyznaję, też jest uparty. To, o czym mówiłeś chwilę temu o szaleństwie, sam mógłbym przypisać właśnie Krzysiowi. W życiu bym się nawet nie dotknął tego, co on robi. I to na kosmicznym poziomie.

Wyjaśnijmy: to płetwonurek jaskiniowy, rekordzista. Nurkował między innymi w najgłębszej podwodnej jaskini świata - w Hranickiej Propasti. Postać niesamowita. Pytam o niego, bo zastanawia mnie wpływ ekstremalnej chwili na człowieka. Prawdziwie zrozumieć jest cię w stanie tylko taka osoba jak właśnie Starnawski? Czujesz się w ogóle rozumiany przez ludzi?

Na pewno jest w tym sporo racji. Osoby aktywne, bywające w górach i wiedzące, czym jest żywioł - góry, woda, wiatr - mogą sobie łatwiej wyobrazić, co robię na co dzień. Z pozycji miasta, gdy nigdy nie było się nawet na turystycznym szlaku, nie jest się w stanie pojąć pewnych rzeczy. Osoba uprawiająca podobne sporty nie czyta mnie jako ekstremalnego gościa robiącego szaleństwa. Taka osoba jak Krzysztof doskonale rozumie, że to proces. Że potrzeba bardzo dużo pracy, wysiłku, przygotowań, by zjechać z K2 czy nurkować w najgłębszych jaskiniach świata. Przecież o nurkowaniu Krzyśka mógłbyś napisać dziesięć grubych książek specjalistycznych. Nurkowanie to tylko wierzchołek, samo przygotowanie jest pasjonujące. Dla samego procesu warto się w to zagłębić.

Byłem tuż po szkoleniu medycznym, dokładnie - dzień po szkoleniu. Zdarzenie ze szlaku. Ojciec wędrował z synem, nastoletnim. W pewnym momencie ojciec się zatrzymał. Odcięło go, a syn bezradnie na to patrzył. Reanimowałem tego mężczyznę na oczach jego dziecka. Zacząłem jeszcze na górze, później kontynuowałem na skuterze. Dowieźliśmy pana do karetki, a w niej po kilkunastu sekundach padł komunikat, że to nie ma sensu. Że to koniec.


Jest coś prawdziwego w tezie, że ludzie wybitni, robiący rzeczy nieprzeciętne, są samotni?

Sport to dla mnie od zawsze ucieczka. Góry były dla mnie jedynym azylem, miejscem z totalną prywatnością. Wychowałem się w domu, w którym wszędzie byli ludzie. Przecież mam siedem sióstr i trzech braci. Zawsze było ciasno, nikt z nas nie miał swojego pokoju, nie miał możliwości schowania się, odcięcia. Sport - wyjście w góry, jazda na nartach - zawsze sobie ceniłem, bo dawał mi swobodę. Lubię tę samotność. Do dziś za wszelką cenę nie szukam zrozumienia wśród ludzi dla tego co robię. Czasem nawet celowo uciekam, wykorzystuję moją pasję, by pobyć ze sobą sam na sam.
Andrzej Bargiel podczas wspinaczki. Andrzej Bargiel podczas wspinaczki.
Dziesięcioro rodzeństwa - życie w waszym domu musiało być bardzo ciekawe...

Ciekawe i wartościowe. Nawet nie tylko to, że mam 10 rodzeństwa, a otoczenie, w jakim się wychowywaliśmy. Mieszkaliśmy na wsi, pracowaliśmy na gospodarstwie naszych rodziców. To z jednej strony kształtowało mój charakter, a z drugiej -wyrabiało możliwości fizyczne, wydolnościowe. Wykonywałem na gospodarstwie codzienną pracę, która była treningiem. Takim nienazwanym. To było nawet trudniejsze niż profesjonalny trening. Gdy więc zacząłem uprawiać profesjonalny sport, było to o wiele przyjemniejsze i lżejsze niż robota.

Moi rodzice hodowali zwierzęta, mieliśmy las, drewno. Żyliśmy skromnie, gospodarstwo było naszym mechanizmem dostarczającym środków do życia. Tamte czasy wspominam z sentymentem choćby dlatego, że w okolicy mieszkało kilka rodzin wielodzietnych. Co chwila zlatywała się banda 30 dzieciaków - rozkrzyczanych, bawiących się, grających w piłkę. Zimą wychodziliśmy rano na narty, wracaliśmy do domów, gdy się ściemniało. Nie mieliśmy profesjonalnych wyciągów, ale dla nas liczyło się w ogóle, że mogliśmy to robić.

Góry są miłością każdego z twoich braci i sióstr?

Zainicjował to Grzegorz, mój starszy brat. Gdy miał 15 lat, przeniósł się do Zakopanego. Na początku chodził po jaskiniach, poznał też ludzi chodzących po górach. W końcu trafił do Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Rozwijał się, został przewodnikiem, później zawodowym ratownikiem. I to on pokazał mi prawdziwe góry. Pewnego razu pojechałem do niego i po prostu stwierdziłem: podoba mi się to, będę trenował. Miałem spore predyspozycje dzięki pracy w domu. Za co się nie złapałem, wychodziło mi. Łatwiej było wskoczyć na wysoki poziom. Wciągnąłem w to swojego młodszego brata. Z kolei jeszcze młodsze rodzeństwo, siostry, robią artystyczne rzeczy. Wszyscy zajmujemy się górskimi aktywnościami, tylko że w różnym stopniu zaangażowania.

Ty też trafiłeś do TOPR.

Jestem ochotnikiem. To było moje pierwsze marzenie związane z górami. Przyjeżdżałem do brata, on już wtedy pełnił ratownicze dyżury. I to było świetne: siedzisz podczas dyżuru w schronisku albo na stoku, masz radio, komunikację z centralą, sprzęt. Twoim obowiązkiem jest pomaganie ludziom. Dla mnie to była misja. To jak z małym chłopcem, który chce zostać strażakiem. U mnie zamieniło się to w chęć zostania ratownikiem. Wokół mnie nagle pojawiło się mnóstwo wynalazków: karabinki, liny, masa innego sprzętu. Podczas dyżuru mogłeś się wspinać, zrobić trasę na Kościelec, później wrócić do dyżurki. Jesteś w górach, otaczają cię świetni ludzie z tą samą pasją. Nie dość, że robisz coś, co kochasz, to jeszcze jest w tym misja, wyższy cel.

Ale ty pokazujesz teraz tę jasną stronę. A ciemna?

To tylko spojrzenie dzieciaka. Jest jeszcze spojrzenie osoby dorosłej.

Kształtowałem się żyjąc w tym środowisku. To była dla mnie wielka wartość. Na wyprawy chodziłem, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Wychodziliśmy na ściankę, biegaliśmy na nartach. Żyłem wśród tych ludzi jeszcze na długo, zanim zostałem ratownikiem. Zaznaczam to tak mocno, bo właśnie wtedy ukształtowało się moje podejście do gór. Etyka funkcjonowania w tym środowisku. Szacunek i respekt. Przedkładanie bezpieczeństwa nad wszystko inne. To przydaje mi się w aktualnej działalności. Procedury, które wówczas wbiłem sobie do głowy, do dziś są podstawą mojego funkcjonowania.

Pomijam już fakt, że żyjesz otoczony niezwykłymi ludźmi. Że na wyprawy chodzisz z osobami, które wykonują szalenie trudną, często ryzykowną pracę, by ratować innych. Masz świadomość, że ramię w ramię idziesz na wyprawę z ludźmi, którzy należą do najbardziej kompetentnych w tej dziedzinie na świecie. Bo to fakt. Ich kompetencje są niesamowicie wysokie. Cyklicznie odnawiają przeróżne certyfikaty, robią zaawansowane szkolenia medyczne, górskie.

I tu dochodzimy do jednej z ciemniejszych stron: dla mnie jest czymś niebywałym, że ludzie z takimi kompetencjami, na dodatek ryzykujący własne życie dla życia innych, dostają tak żenująco niskie pieniądze. Stąd wzięła się walka o podwyżki. Ratownik zarabia trzy tysiące złotych, a naraża siebie bezpośrednio i pośrednio też swoją rodzinę, która nigdy nie ma pewności, że wróci z akcji. To ludzie, którzy muszą podejmować inną pracę, by móc żyć na przyzwoitym poziomie. Tak być po prostu nie powinno.

W wielu dramatycznych akcjach ratunkowych uczestniczyłeś?

Uczestniczyłem w przeróżnych akcjach, często dramatycznych. Na przykład, gdy szło się po człowieka, a znosiło jego zwłoki. Gdy jesteś młody i przytrafia ci się to pierwszy czy drugi raz, nie są to łatwe sytuacje. Siadało na głowę. Cholernie było trudno to przetrawić. Na przestrzeni lat to się zmieniało, pojawiała się opieka psychologiczna, ale kiedyś musiałeś sobie radzić sam. Rzucano cię na głęboką wodę i albo umiałeś pływać, albo sobie z tym nie radziłeś. Musiałeś być twardy.

Pamiętam taką sytuację. Byłem tuż po szkoleniu medycznym, dokładnie – dzień po szkoleniu. Zdarzenie ze szlaku. Ojciec wędrował z synem, nastoletnim. W pewnym momencie ojciec się zatrzymał. Odcięło go, a syn bezradnie na to patrzył. Reanimowałem tego mężczyznę na oczach jego dziecka. Zacząłem jeszcze na górze, później kontynuowałem na skuterze. Dowieźliśmy pana do karetki, a w niej po kilkunastu sekundach padł komunikat, że to nie ma sensu. Że to koniec. Trudno to opisać. Trzeba sobie z tym jakoś dawać radę. I nie dość, że sam musisz to dźwignąć, to musisz jeszcze pozytywnie wpływać na otoczenie. Bo jako ratownik górski pełnisz przecież sporo różnych ról, również psychologa.

Czasem słyszy się o absurdalnych sytuacjach z gór. Na przykład o turystce w szpilkach na Morskim Oku. Albo jeszcze wyżej - w zwykłych trampkach. Tej głupoty jest coraz więcej w górach czy coraz mniej?

Aktywności górskie są coraz popularniejsze. Jestem daleki od naśmiewania się z ludzi, krytykowania. Zdarzenia są jednak czasem absurdalne i bywam ich świadkiem. W Polsce - mimo takich medialnych doniesień - nikt nie zastanowił się, z czego wynikają. Co jest przyczyną. A przyczyną jest brak edukacji społeczeństwa.

Trudno dziś oczekiwać od ludzi mieszkających na co dzień nad morzem, którzy pierwszy raz przyjeżdżają w góry, że wycieczkę zorganizują we wzorowy sposób: dobrze się wyposażą, wyliczą godziny, zaplanują mapy, sprawdzą prognozę, będą mieć kompas i będą potrafili się nim posługiwać. Że wykonają szereg potrzebnych czynności, które są niezbędne do uniknięcia potencjalnych zagrożeń. Trudno od nich tego oczekiwać, bo nikt ich tego nie nauczył, nie powiedział. Jasne, jest internet, on pomaga. Dzięki temu sytuacja się poprawia. Ale skala, masa ludzi w górach jest tak ogromna, że do przytoczonych sytuacji dochodzi bardzo często. Dlatego potrzebne jest wprowadzenie do szkół praktycznej wiedzy w tym temacie.

Niedługo organizujecie ciekawą imprezę, której jednym z celów jest budowanie świadomości o bezpieczeństwie w górach.

Tak, w tym przypadku szczególnie w grupie skitourowców i splitboardzistów. 14 marca spotykamy się w Kuźnicach na Red Bull Szybka Tura. To okazja na budowanie świadomości o właściwym poruszaniu się w górach. O bezpieczeństwie, bo na imprezie będzie wiele osób zajmujących się zawodowo kwestiami bezpieczeństwa w górach. Będzie można zdobyć od nich wielką, praktyczną wiedzę.

Jest też wyzwanie sportowe. Okazja do wejścia na Kasprowy, a wcale nie jest to takie łatwe, bo kilometr z tej drogi trzeba iść praktycznie w pionie. Zabawa będzie polegać na tym, że wystartuję pół godziny po uczestnikach i będę ich gonił. Mam nadzieję, że kogoś wyprzedzę! To wyzwanie dla ludzi, bo to kawał wysiłku. To także okazja do spotkania środowiska. Poznania nowych kolegów o tych samych pasjach, z którymi można się umówić na wspólne wycieczki. Bo prawda jest taka, że w górach bezpieczniej jest w grupie.

A co ze zjazdem z Everestu?

Teraz jest taki moment, w którym muszę potrenować. Wprawdzie w całej Polsce zimy praktycznie nie ma, ale w Zakopanem jest. Mieszkam w górach, w zasadzie pod drzwi podjeżdżam na nartach.

Trenuję po to, by być gotowym na cel, który zazwyczaj realizuję w lecie. To też taki moment, w którym analizuję dane. Chcę dobrać cel, który będzie możliwy do realizacji. Teraz nie powiem ci, co to dokładnie i kiedy będzie.

To dla ciebie ciekawy czas?

Gdyby to było proste, to byłoby nudne. A ja się nie lubię nudzić.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×