W tym kraju sportowcy są zsyłani do obozów pracy. Ciemna strona Korei Północnej

Marek Bobakowski

Porażka na międzynarodowej arenie jest traktowana jako zdrada państwa. Kim Dzong Un nie ma skrupułów, aby srogo karać zawodników.

Puste ulice, okna pozaklejane gazetami, widok jak z horroru - tak Władysław Heller, nieżyjący już kierownik siatkarskiej reprezentacji polskich juniorek opisywał znajomym wyjazd w latach 70-tych na turniej do Korei Północnej. Mimo upływu 40 lat w tym kraju niewiele się zmieniło.

Telewizyjne manipulacje

ZSRR, NRD, Czechosłowacja, Kuba - państwa komunistyczne m.in. poprzez sport chciały pokazać światu swoją potęgę. Igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata w piłce nożnej, Wyścig Pokoju. Mieliśmy w przeszłości ciągły manifest bloku państw totalitarnych. Dzisiaj na "placu boju" pozostały już tylko: Kuba i Korea Północna.

Nie ma drugiego takiego kraju jak Korea Północna (a właściwie Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna), który byłby tak odizolowany od reszty świata. Na próżno szukać szczegółowych informacji na temat tego państwa. Wiemy, że to 22-milionowy kraj, który opiera się na wymyślonej przez Kim Ir Sena doktrynie dżucze, którą wielu myli z komunizmem. Wiemy, że to państwo totalitarne, którym rządzi wąska grupa dygnitarzy partyjnych.

Co ciekawe, Koreańczycy nigdy nie mieli parcia na osiąganie wielkich sukcesów sportowych. Ten kraj nigdy nie był sportową potęgą. Łatwiej było wmówić ludziom, że ich rodacy podbijają światowe areny, sfałszować wiadomości w jedynej, państwowej telewizji, niż szkolić zawodników. Łatwo można znaleźć w internecie film, który jakoby miała wyprodukować koreańska telewizja. Widać na nim, jak piłkarze z Korei zdobywają mistrzostwo świata w piłce nożnej, w 2014 roku. Tak, tak, to nie Niemcy wygrali mundial, a ekipa z Azji. To "fake", jednak pokazuje siłę manipulacji, jaką posługują się ludzie Kim Dzong Una. Można przypuszczać, że przeciętny Koreańczyk jest przekonany, iż sport w jego państwie stoi na wysokim poziomie, a reprezentanci jego kraju zawsze walczą o medale najważniejszych imprez międzynarodowych.

Piłkarze zesłani do obozów pracy

A jak jest naprawdę? Zacznijmy od wspomnianej piłki nożnej. W 1966 roku (zaledwie osiem lat po wstąpieniu w struktury FIFA) Korea awansowała aż do ćwierćfinału mistrzostw świata. Azjaci byli rewelacją mundialu, który odbył się w Anglii.

Nie wiadomo, co się właściwie stało, ale to jedyny sukces piłkarzy z tego totalitarnego kraju. Korea Północna bardzo często w ostatnich latach wycofywała się z eliminacji do mundialu czy mistrzostw Azji. Izolacja. W ostatnich latach - tak wynika z przecieków - postawiono jednak znów na futbol. Wybudowano kilka nowoczesnych stadionów, wprowadzono system szkolenia dzieci i młodzieży, zorganizowano rozgrywki ligowe (przez wiele lat ich nie było, albo nie przypominały systemu, który znamy z Europy). Strona internetowa KFA (polski oddział Korean Friendship Assocation) w taki sposób opisała jeden z meczów: "zawodnicy obu zespołów w pełni pokazali swoje duchowe, fizyczne i techniczne zdolności, dając pokaz spektakularnych scen". Propaganda rodem z głębokiego PRL-u.

W efekcie tych zmian Korea wróciła na MŚ - w 2010 roku. Odpadła już w fazie grupowej. Przegrała z Portugalią aż 0:7. Taka kompromitacja, o której oczywiście nie poinformowano mieszkańców Korei, spowodowała, że wszyscy kadrowicze zostali aresztowani. Wedle nieoficjalnych informacji byli przesłuchiwani, bici, torturowani, kilku trafiło do obozów pracy. A wszystko przez wysoką porażkę z jedną z najlepszych ekip na świecie. Politycy nie byli w stanie zrozumieć, że ekipa zajmująca miejsce w drugiej setce światowego rankingu FIFA ma prawo przegrać tak wysoko z Portugalią. - Zdradziliście naród - piłkarze słyszeli od prokuratorów podczas przesłuchań.

Zagrają jak Messi?

W 2014 roku Kim Dzong Un nakazał otwarcie akademii piłkarskiej. W tym ośrodku podobno trenuje dwieście dziewczynek i chłopców w wieku 9 i więcej lat. Zdaniem Han Un Gjong, która jest członkinią Azjatyckiej Federacji Piłkarskiej (AFC) z ramienia właśnie Korei, akademia szkoli talenty na miarę... Lionela Messiego. - Szkolimy pokolenie, które za kilka, kilkanaście lat będzie grało na poziomie Argentyńczyka - powiedziała w oficjalnym wywiadzie udzielonym agencji Reutersa. - Będziemy walczyć o mistrzostwo świata. Nie tylko w kategorii mężczyzn, ale i kobiet.

[nextpage]


W tym miejscu należy tylko przypomnieć, że reprezentacja kobiet Korei Płn. została zdyskwalifikowana przez FIFA za aferę dopingową z udziałem pięciu zawodniczek w trakcie MŚ 2011. Słowa Un Gjong poszły w świat, choć nie sposób oprzeć się wrażeniu, że uwierzono w nie tylko w Korei Płn. Reszta świata tylko się uśmiechnęła. Z politowaniem.

Choć należy sprawiedliwie przyznać, że Koreańczycy zajmują jak na razie pierwsze miejsce w grupie H eliminacji do MŚ 2018. W pięciu meczach nie zaznali porażki, a 150-tysięczny stadion w Pjongjangu na każdym meczu wypełnia się w stu procentach. Głównie... żołnierzami, którzy mają obowiązek brać udział w imprezach sportowych.

Maraton zamknięty dla obcokrajowców

Zdjęcia wypełnionego do granic wytrzymałości obiektu w stolicy kraju mieliśmy okazję obserwować przy okazji biegu maratońskiego z 2014 roku. Wtedy Kim Dzong Un pozwolił - po raz pierwszy w historii - na start amatorów-obcokrajowców. 150 tysięcy kibiców dopingujących sportowców wbiegających na metę morderczego biegu. Trzeba przyznać, że fotografie robiły wrażenie.

W 2015 roku - w ostatniej chwili - Korea odwołała możliwość udziału w maratonie obcokrajowców. Nieoficjalnie, organizatorzy nie zdążyli przygotować miasta na przyjazd ludzi z innych krajów. Nie naprawiono dróg, nie odnowiono elewacji budynków, nie posprzątano stadionu. Zabrakło pieniędzy. W kraju panuje głód, kasa państwa świeci pustkami. Oficjalnie poinformowano, że zablokowano wjazd obcokrajowców do KRLD z powodu epidemii Ebola.

Bieganie jest w Korei jednak dość popularne. 22-letnia Hye Gyong Kim próbuje się przebić do światowej czołówki. W 2013 - w maratonie - zajęła ósme miejsce podczas mistrzostw świata. W tym roku zdobyła złoty medal mistrzostw Azji. Coraz lepsze wyniki osiągają również Kim Mi Gyong i Pak Chol.

85 złotych medali rocznie

Czytając koreańską prasę można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z potęgą sportową. - W ciągu dwóch dekad nasi sportowcy przywieźli ponad 1700 złotych medali z zawodów największej, międzynarodowej rangi - cytują Koreańczyków brytyjskie media.

1700 medali w ciągu 20 lat daje średnio aż 85 złotych krążków rocznie. Sporo. Trudno to oczywiście zweryfikować. Podczas ostatnich IO - w Londynie, w 2012 roku - ekipa KRLD zdobyła sześć medali, w tym cztery złote. Dało to wysoką, dwudziestą, pozycję w klasyfikacji medalowej. Dla porównania, Polska zajęła dopiero 30. miejsce. Aż trzy złotka Korei przyniosło podnoszenie ciężarów (Rim Jong Sim, Om Yun-Chol i Kim Un-Guk), czwarte dorzuciła judoczka - An Kum-Ae.

To właśnie podnoszenie ciężarów stało się dobrem narodowym w Korei. Siłacze (zazwyczaj w najniższych kategoriach wagowych) z tego kraju zdominowali międzynarodowe zawody. Judo, zapasy, taekwondo - sporty walki również są dla tego totalitarnego kraju niezwykle płodne. Mimo niepowodzenia podczas IO w Londynie, nie należy również zapominać o tenisie stołowym. Kim Hyok-Bong czy Kim Jong, to światowa czołówka.

- Sportowcy, którzy sławią godność i honor kraju sięgając po złote medale i pozostawiając po sobie chwalebne ślady są sportowymi bohaterami, zapamiętanymi przez naszą Partię, kraj i naród i prawdziwymi patriotami - powiedział Kim Dzong Un podczas tegorocznej, siódmej Narodowej Konferencji Sportowców.

Ci sami gloryfikowani zawodnicy - w razie porażki - trafiają do obozów pracy. Sport w kraju totalitarnym działa na zupełnie innych zasadach, niż w państwach demokratycznych.

< Przejdź na wp.pl