Po kontuzji wróciłem silniejszy mentalnie - rozmowa z Szymonem Szewczykiem, graczem AZS Koszalin

- Wiem, że nigdy nie miałem takiej skuteczności z dystansu, ale po kontuzji wróciłem mocniejszy mentalnie. Jestem coraz starszy, ale czuję się rewelacyjnie - mówi Szymon Szewczyk.

Szymon Szewczyk nie był sobą w niedzielnym meczu ze Stelmetem Zielona Góra. Dochodziły do nas głosy o twojej kontuzji barku - możesz coś więcej powiedzieć?

Szymon Szewczyk: Jak było widać - zagrałem w koszulce, tak aby nie było widać plastrów, które miałem założone na barku. Przed meczem podszedłem do sędziów i do komisarza i zapytałem, czy nie mają nic przeciwko. Dziękuję im za to, że pozwolili mi grać mi w tej koszulce. Wiem, że dzień przed meczem do internetu trafiła informacja o tym, że mam kontuzję barku.

Jak nabawiłeś się tego urazu?

- Podczas meczu z Treflem Sopot. Podczas starcia z Tautvydasem Lydeką coś mi "strzeliło" w barku. Zresztą pod koniec pierwszej połowy mój rzut nie doleciał do kosza... Jakby prąd mi odcięło w ręce. Wróciliśmy do szatni, zacząłem obkładać lodem, ale to już nie było to, co w pierwszej połowie.

[ad=rectangle]

Było ryzyko, że nie zagrasz ze Stelmetem?

- Prawda jest taka, że przez cały tydzień nie trenowałem. Do zajęć wróciłem w piątek, ale niestety bark znów dał o sobie znać. Załamałem się całą sytuacją. Nie ukrywam, że bałem się, że nie będę dysponowany przez jakiś dłuższy czas. Miałem mieszane uczucia, co do tego meczu, ale fizjoterapeuci wykonali naprawdę dobrą robotę. Ja sam również się pilnowałem, ale od tabletek przeciwbólowych bolał mnie już brzuch.

Powiedziałem chłopakom przed meczem, że dam z siebie wszystko, ale w ofensywie to oni muszą mnie zastąpić, to oni mają rzucać. Ja będę pracował w defensywie za dwóch. Taka była moja rola w tym meczu. Nie ukrywam, że po meczu zszedłem z wielkim uśmiechem do szatni. Poczułem się trochę jak John Coffey z Zielonej Mili. Jak on kogoś wyleczył, zrobił swoją robotę, to mówił: Szefie, jestem zmęczony, idę spać. Ja też czuję, że wykonałem dobrą pracę i jestem spełniony.

Szymon Szewczyk: Jak John Coffey z Zielonej Mili
Szymon Szewczyk: Jak John Coffey z Zielonej Mili

Ale twój rzut z dystansu okazał się kluczowy dla losów spotkania...

- Wiesz, ważne jest, aby trafiać w kluczowych momentach, ale tak jak powiedziałem wcześniej - dla mnie najważniejsza w tym meczu była obrona. Szczególnie cieszę się, że udało mi się wybronić dwie-trzy akcje, kiedy zostałem w defensywie jeden na jeden z Łukaszem Koszarkiem. Nie spenetrował w strefę podkoszową, może się przestraszył? (śmiech). To się dla mnie liczy, ponieważ wiedziałem, że Łukasz w takich akcjach bierze odpowiedzialność na swoje barki. Pokazałem mu jednak, że mimo wieku nadal potrafię bronić.

Odrobiliście czternaście punktów straty w ciągu sześciu. To chyba nie lada wyczyn z taką drużyną, jak Stelmet Zielona Góra?

- To prawda. Pokazaliśmy, że mamy charakter. Ważne jest, że cała drużyna zafunkcjonowała. Każdy dołożył swoją cegiełkę do tego sukcesu. Szczerze mówiąc to długo zastanawialiśmy się, co zrobił Dante, ale na szczęście skończyło się dla nas pozytywnie. Oddał taki rzut, ale Qyntel ściął ze skrzydła i poszedł na zbiórkę. Dobrze, że nikt się nad tym nie zastanawiał, co zrobił Dante, tylko wszyscy poszli na zbiórkę. W takich momentach trzeba walczyć o piłkę. Qyntel wyskoczył najwyżej i udało mi się wymusić przewinienie. Wytrzymał presję i trafił dwa wolne. Później była jednak kolejna ważna akcja - w defensywie. Mówiłem chłopakom, jak to mniej więcej będzie wyglądało.

[b]

Czyli wiedziałeś, że piłka miała docelowo powędrować do Zamojskiego?[/b]

- Spodziewałem się, że akcja zostanie rozrysowana na Zamojskiego, ale my go skrzętnie odcięliśmy od piłki. W tym momencie wolny pozostał Hrycaniuk, który ściął pod kosz, ale byliśmy na to przygotowani. Wszyscy byli bardzo mocno skoncentrowani na zadaniu. To była najważniejsza akcja meczu. Według mnie - wygraliśmy zasłużenie.

W tym sezonie notujesz rewelacyjną skuteczność z dystansu. Jaka jest recepta Szymona Szewczyka?

- Zostaję po treningach. Nie mówię, że po każdych zajęciach, ponieważ hala nie jest nasza i musimy ją dzielić z piłkarkami ręcznymi bądź studentami. Z drugim trenerem Wojtkiem Zeidlerem pracujemy nad tym elementem. Z pięciu różnych pozycji muszę trafić 75 celnych rzutów z dystansu. Później mamy taką zabawę - pięć z rzędu z różnych pozycji, dziesięć celnych osobistych i na koniec jedna "trójka".

Ile potrzebujesz rzutów oddać, aby trafić te 75 "trójek"?

- To zależy od dnia. Czasami potrzebuję 80-85 rzutów, a czasami potrzebuję 100. Jak jestem zmęczony, to wówczas tych prób jest nieco więcej. Z kolei jak jest "dzień", to potrafię skończyć to w 80-85 rzutach. Wiem, że nigdy nie miałem takiej skuteczności, ale po kontuzji wróciłem mocniejszy mentalnie. To jest zasługa wielu osób. Jestem coraz starszy, ale czuję się rewelacyjnie.

Źródło artykułu: