/ archiwum własne

Męska rzecz. O Gosi, która chciała być aktorką, ale wybrała konie mechaniczne

Ola Piskorska

Gosia Rdest jest jedną z nielicznych Polek w wyścigach samochodowych. Wygląda bardziej na licealistkę niż kogoś, kto z ogromnymi prędkościami ściga się na torach z dorosłymi mężczyznami jak równy z równym. A często nawet z nimi wygrywa.

Jak doszło do tego, że mała dziewczynka zamiast na przykład uprawiać gimnastykę artystyczną zaczęła się ścigać? - To był czysty przypadek, Cała moja przygoda ze światem wyścigów zaczęła się od kartingu, kiedy miałam 11 lat. Mama poszła na zakupy, a my z tatą pojechaliśmy sobie na gokarty. Pierwsza przejażdżka bardzo mi się nie podobała. Nie, nic mnie nie bolało, tylko przegrałam z tatą! On jest dla mnie największym wzorem i jednocześnie też największym rywalem, na każdej płaszczyźnie. Od kiedy pamiętam, to ze sobą we wszystkim rywalizujemy, i sportowo, i intelektualnie. Przegrałam oba przejazdy z tatą tamtego dnia i oczywiście w następny weekend go namówiłam, żebyśmy znowu poszli. I tak jeździliśmy sobie od czasu do czasu, aż nam powiedzieli na hali, że zawiązuje się liga kartingowa amatorów. Postanowiliśmy z tatą, że wezmę udział. Wszyscy startujący to byli mężczyźni, pod trzydziestkę, ja byłam jedyną dziewczyną. Miałam 14 lat i w pierwszym starcie byłam w dziesiątce - wspomina z przyjemnością Gosia Rdest. - Nie czułam się niekomfortowo ścigając się z samymi mężczyznami, bo przywykłam do ich towarzystwa. Jak przyjeżdżałam na tor, to rzadko była tam jakakolwiek inna dziewczyna poza mną.

Czas decyzji

Gokarty były bardzo ekscytującym hobby w życiu nastoletniej Gosi, ale jednym z wielu. Jej wielką pasją było aktorstwo i starała się wszystko łączyć, razem oczywiście ze szkołą, ale w którymś momencie zrozumiała, że dłużej nie da tak rady. - Były takie zawody w Radomiu, kiedy miałam tego samego dnia przesłuchanie do konkursu recytatorskiego w Warszawie. Tata mnie przetransportował, z Warszawy do Radomia i zaliczyłam obie rzeczy, ale to było bardzo trudne i męczące. Te zawody to były moje pierwsze mistrzostwa Polski i od razu wbiłam się na podium. Miałam prawie 17 lat i podjęłam decyzję, że od teraz już tylko ściganie - opowiada zawodniczka. Oczywiście wtedy jej największym marzeniem był udział w Formule 1. - Dla każdego młodego to jest szczyt szczytów. Nie jest jeszcze spaczony przez życie i przez rzeczywistość. Ale to nie jest tak, że sobie wymarzymy i hop, za cztery lata będziemy w Formule 1. To się udaje tylko bardzo nielicznym. I nie jest to tylko kwestia talentu, ale również koneksji czy wsparcia finansowego. To chyba nawet jest ważniejsze niż talent w tym środowisku - mówi Gosia z lekkim rozgoryczeniem.

Formuła 1

Ona sama dwa lata temu zrozumiała, że raczej nie zdoła dotrzeć na ten wymarzony szczyt szczytów. - Ścigałam się wtedy w Mistrzostwach Wielkiej Brytanii F4. Większość zawodników spędzała cały czas na testach na kolejnych torach albo na symulatorach. A ja przyjeżdżałam tylko na zawody, jeden trening, "czasówka" i już wyścig. To był ten moment, że moje marzenia zostały zweryfikowane. Zrozumiałam, że mój budżet jest całkowicie niewystarczający na ich realizację. Czasem przez kilka lat trzeba tylko wydawać pieniądze, a zawodnik walczy na tym trudnym rynku wyścigowym o przetrwanie. Musi się pokazywać i być coraz lepszym, a może kiedyś się uda. Okrojone możliwości finansowe oznaczają okrojone możliwości treningów, co przekłada się na gorsze wyniki na torze i trudno się wtedy pokazać. I w 2013 wystartowałam pierwszy raz w samochodach. Pojechałam gościnnie wyścig w Pucharze Volkswagen Castrol Cup na Red Bull Ringu jako kierowca VIP, gość. Wykręciłam piąty czas, mając po raz pierwszy w życiu styczność z tym autem. Po Formule 4 to była duża ulga, tam walczyłam o każdą sekundę, a tu bez wysiłku byłam w czubie. I wtedy zdecydowałam się na start w Pucharze Volkswagen Golf Cup, bo taką propozycję dostałam od firmy Castrol. Akurat wdrażali nową politykę marketingową i ich hasłem było "pushing the boundaries" (przekraczamy granice). Jako jedna z nielicznych kobiet w wyścigach idealnie im się wpasowałam - uśmiecha się Gosia.

[nextpage]

Volkswagen Castrol Cup

- Pierwszy sezon w Pucharze Volkswagena Castrol Cup był trudny, bo miałam problemy z kończeniem wyścigów. Jakieś kolizje, kontakty, ciągle miałam problemy, słyszałam już opinie, że "Gosia ma bardzo agresywny styl jazdy". Samą mnie to drażniło, że zaczynam wyścig, przejeżdżam dwa okrążenia i koniec. Po trzech nieukończonych wyścigach z rzędu miałam moment załamania. Łzy w oczach, świadomość, że znowu auto skasowane, znowu koszty. To była ogromna szkoła pokory. Ale przetrwałam to i odrobiłam lekcję. W tym roku nie miałam ani jednej kolizji, ani w Volkswagen Golf Cup ani w Audi Sport TT Cup. I budżet przeznaczony na wypadki można wydać na przykład na dodatkowe testy. Zaczęłam odpuszczać, dokonuję bardziej przemyślanych manewrów i czasem odkładam atak. Choć przyznam, że mam z tym problem, bo ja to uwielbiam - mówi Gosia z błyskiem w oku. – Rywalizację, wyprzedzanie, skradanie się, adrenalinę. To mi sprawia ogromną przyjemność. Coś we mnie wstępuje, jak jest sygnał do startu, nagle pojawia się bardziej agresywna wersja mnie samej.

Życie poza torem

Choć Gosia porzuciła swoje ukochane aktorstwo, to nie poświęca całego życia wyścigom. Ostatnio obroniła swoją pracę licencjacką na wydziale Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na UJ i chce kontynuować studia. - Mam świadomość, że w tym sporcie udaje się nielicznym i tylko oni mogą się z tego utrzymać. W razie niepowodzenia albo po zakończeniu ścigania chcę się zająć sportowym managementem, w tym też PR. Pomagać i doradzać młodszym zawodnikom, młodszym kierowcom, bazując na własnym doświadczeniu. Na przykład, że zamiast bez sensu wydawać pieniądze na sezon w F4 lepiej byłoby przeznaczyć tę kwotę na testy na samochodach. Studia już bardzo dużo mi dały, nauczyłam się, czego ode mnie oczekują i wymagają media i jak mogę kreować własną markę. Poza tym sezon zimowy jest bez jeżdżenia, więc akurat mam czas na studiowanie.

W Volkswagen Golf Cup Gosia jest jedyną kobietą. Drobna, niewysoka, z włosami związanymi w kucyk i o ślicznej twarzy dziecka wygląda jak licealistka. Czy rywale traktują ją poważnie? - Większość zna mnie z kartingu czy innych wyścigów, wszyscy wiedzą kim jestem i co potrafię. Oczywiście na początku mojej przygody ze ściganiem były komentarze w rodzaju "Co tu robi ta dziewczynka?" albo "Czy ona w ogóle potrafi jeździć?" - przyznaje zawodniczka. Wydawałoby się, że z drugiej strony będąc jedną z bardzo nielicznych kobiet w tym świecie, do tego ładną i młodą, ma pewną przewagę u sponsorów, ale tak nie jest. - Muszę walczyć u nich o kredyt zaufania, bo dziewczynie zawsze trudniej zaufać. Takie są też uwarunkowania kulturowe, że ja się mniej kojarzę z wyścigami, smarem na rękach, brudnymi paznokciami, naprawieniem usterek.

Polka nieustannie obraca się w świecie pełnym mężczyzn, ale jest singielką. - Niby tak się wydaje, że to łatwe, ale nie patrzę na nich jak na obiekty pożądania. Ścigamy się i w efekcie postrzegam ich jako kumpli. Nie są dla mnie obiektem westchnień, tylko rywalami. A nasze rozmowy są suche i rzeczowe, jak to podczas zawodów. Moja mama mówi nawet, że zdziczałam w tej branży - śmieje się Gosia.

W weekend Polacy będą mogli zobaczyć swoją rodaczkę na torze, bo Gosia Rdest będzie się ścigać na torze w Poznaniu, gdzie odbędzie finałowa runda Volkswagen Golf Cup. Obecnie zajmuje siódme miejsce w klasyfikacji Pucharu.

< Przejdź na wp.pl