Instagram / Radosław Majewski / Na zdjęciu: Radosław Majewski

Niespodziewany powrót reprezentanta. "To było dołujące"

Mateusz Skwierawski

- Ostatnie miesiące były bardzo dołujące: druga poważna kontuzja, rozwód. Chciałem wrócić, by po karierze usiąść przed kominkiem, odpalić cygaro i powiedzieć: nie mam sobie nic do zarzucenia - opowiada nam Radosław Majewski.

Radosław Majewski to dziewięciokrotny reprezentant Polski, były piłkarz między innymi Groclinu Grodzisk, Polonii Warszawa, Nottingham Forest, Lecha Poznań czy Pogoni Szczecin. Środkowy pomocnik ostatnie trzy sezony spędził w Wieczystej Kraków, z którą wywalczył dwa awanse: z V ligi do III (czwarty poziom rozgrywkowy). W poprzednie lato Majewski po raz drugi w karierze zerwał więzadło krzyżowe i wszystko wskazywało, że zakończy karierę. Tymczasem siedem miesięcy później wrócił i podpisał umowę z I-ligowym Zniczem Pruszków, którego jest wychowankiem. 

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Witamy z powrotem na piłkarskim szlaku. 

Radosław Majewski: Jak do tego doszło? Nie wiem...

Planowałeś powrót?

W swoim życiu już nie planuję. Wiele razy coś sobie zakładałem i nie wychodziło. Brałem pod uwagę taką możliwość, że jeszcze zagram, ale musiało się złożyć kilka czynników.

To wróćmy do sytuacji sprzed ponad pół roku: zrywasz więzadło po raz drugi w karierze, kończy ci się kontrakt z Wieczystą, do tego masz 36 lat. Perspektywa nie należała do najbardziej optymistycznych.

Niedawno przeczytałem, że po pierwszej kontuzji kolana statystycznie w ciągu trzech kolejnych lat występuje największe ryzyko doznania identycznego urazu. No to się zmieściłem w widełkach. Pierwszy ACL wykluczył mnie z piłki na dziewięć miesięcy. Teraz wracam po siedmiu. W swojej kartotece mam poważne kontuzje kolan.

Trochę wszystkich zaskoczyłeś. Po trzech latach gry w niższych ligach trafiłeś na zaplecze ekstraklasy do Znicza Pruszków.

Przez pierwsze dwa dni po podpisaniu kontaktu ze Zniczem otrzymałem z 60 wiadomości. "To ty żyjesz? Chce ci się jeszcze grać?" - śmiali się koledzy. Ale nigdy nie pogodziłem się z myślą, że kończę karierę. Wróciłem do drużyny, w której wszystko się zaczęło. Do Znicza przyszedłem mając siedem lat. Za pierwszym razem w seniorach grałem z numerem "9". Teraz także przypadł mi ten sam numer. Historia zatoczyła koło.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piękne sceny tuż przed meczem. Trudno się nie wzruszyć
 

Nie powiesz jednak, że masz być snajperem.

Nie, po prostu "10" była zajęta. Miałem tak naprawdę dwie opcje: Znicz i jeden klub z IV ligi w połączeniu z pracą w mediach (KTS Weszło - dop. red.). Zdecydował sentyment, a poza tym: poczułem prąd. Chcę pokazać młodym zawodnikom, że można wrócić na szczebel centralny nawet po zerwanych krzyżowych, w wieku 37 lat.

Jak wyglądało twoje ostatnie pół roku?

Oj, był to bardzo dołujący czas. Przeniosłem się z Krakowa do Pruszkowa latem i przez pierwsze miesiące ćwiczyłem w domu. Zostałem tak naprawdę sam, bo porozchodziły nam się drogi z żoną, rozwiedliśmy się. Nie chciałem wyjeżdżać daleko od Pruszkowa, żeby mieć kontakt z dziećmi i na szczęście udało nam się to fajnie rozwiązać.

Mogłem już nie wracać do sportu, ale się zawziąłem. W późniejszej fazie rehabilitacji zaczynałem zajęcia z fizjoterapeutą o godzinie 9 rano. Następnie robiłem trening do 12, miałem półtorej godziny przerwy na posiłek i wracałem do ćwiczeń. To była jedna wielka monotonia.

Pytasz mnie, co robiłem przez pół roku... pamiętam głównie zastrzyki w brzuch i ćwiczenia na gumach. Do piątego miesiąca od operacji trenowałem na miejscu, na obiektach Znicza. Następnie dzięki uprzejmości trenera zacząłem uczestniczyć w zajęciach drużyny. Początek miałem średni, w zasadzie biegałem na jednej nodze. Ale powoli się rozkręcałem, wzmacniałem się.

Jesteś gotowy do gry?

Potrzebuję jeszcze z dwóch tygodni, bo po siedmiu miesiącach noga jest trochę ciężka. Ale nie jest źle. Na początku nie dowierzałem, że znowu zerwałem więzadło. Przy pierwszym urazie kolana ból był inny. W drugim przypadku dolegliwość narastała. Przecież ja nawet zagrałem z rozwalonymi więzadłami kilka spotkań w Wieczystej. Na finiszu rozgrywek walczyliśmy o awans do II ligi, dlatego jechałem na tabletkach przeciwbólowych. To musiało pieprznąć.

W I lidze masz małą ekstraklasę, takie tam firmy grają.

To miejsce było mi chyba pisane. Po powrocie z Australii, z Western Sydney Wanderers, zgłosił się do mnie klub z I ligi, ale jakoś nie czułem tych rozgrywek i wybrałem Wieczystą.

To był dobry ruch?

Miałem obawy, ale nie dostałem wtedy lepszej oferty. Chciałem być w ciekawym projekcie Wieczystej, otrzymałem trzyletni kontrakt. No a później przytrafiła się kontuzja, więc rozumiałem, że nikt nie da mi nowej umowy, skoro wypadam na długie miesiące.

Co najbardziej wartościowego wyciągnąłeś z pobytu w Wieczystej? Oprócz godnej pensji.

Podejście i zaangażowanie do każdego meczu. Mimo że to była piąta liga, później czwarta i na koniec trzecia, cały czas trzeba było być przygotowanym i pobudzonym. Bardzo dbałem o to, żeby nie odpuścić mentalnie na takim poziomie. Może dzięki temu udało mi się wrócić do gry po drugiej poważnej kontuzji.

Odłożyłeś na emeryturę?

Inwestowałem, żeby nie żyć po karierze z kupki. Szanuję wartość pieniądza i doceniam to, co mam. Wychowałem się w warunkach, w których bywały dni, że nie mieliśmy w domu na chleb. To uczucie zostaje w człowieku na zawsze. Są momenty, w których zaszaleję, zrobię coś dla siebie, bo trzeba się docenić. Ale zarobione pieniądze tak ulokowałem, by później spokojnie funkcjonować - trochę w nieruchomości, mam boisko pod balonem [umożliwia trenowanie niezależnie od warunków pogodowych], restaurację wspólnie z byłą żoną. Do tego jeszcze wybudowałem dom w Pruszkowie, w którym teraz mieszkam.

Ze Zniczem podpisałeś kontrakt do końca tego sezonu.

Wiesz, co będzie zaje...te? Jak wpakuję gola w I lidze po takim okresie: kontuzji, rozwodzie, trudach życiowych. Daje mi to ogromnego kopa. Chciałem wrócić, żeby po karierze usiąść przed kominkiem, odpalić cygaro i powiedzieć: nie mam sobie nic do zarzucenia.

rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty



Ułożył sobie życie w Niemczech. Wraca do Polski i jest zaskoczony
Adam Nawałka broni Roberta Lewandowskiego. "To nie na miejscu"
Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

< Przejdź na wp.pl