Wisła Kraków uporała się z nadbałtyckim duchem Levadii Tallin

Maciej Kmita

Kiedy równo przed rokiem krakowska Wisła stawała w 2. rundzie eliminacji Ligi Mistrzów do boju z mistrzem Estonii, Levadią Tallin mało kto spodziewał się, że Biała Gwiazda nie będzie w stanie minąć tej przeszkody. Po kompromitujących występach ówcześni mistrzowie Polski musieli na kolejny rok odłożyć marzenia o grze w europejskich pucharach.

Porażka z Levadią nie oznaczała tylko pożegnania się z europejskimi stadionami, ale przede wszystkim doprowadziła do zawirowań w klubie z ul. Reymonta. Włodarze Wisły tak skonstruowali bowiem budżet na miniony sezon, że brak wpływów za grę w pucharach powodował solidne manko. Przez to z kolei storpedowane zostały wszystkie plany transferowe, co w telegraficznym skrócie przyczyniło się do przegrania batalii o mistrzostwo Polski.

Nic więc dziwnego, że kiedy kilka tygodni temu Wisła poznała pierwszego rywala na drodze do fazy grupowej Ligi Europejskiej, w klubie Bogusława Cupiała odżył "duch Levadii". Oto bowiem FK Szawle - klub z tego samego rejonu geograficznego i o podobnej sławie, co Levadia - zaczął jawić się wiślakom jako sobowtór drużyny z Tallina. Tym razem jednak podziałało to na nich mobilizująco. - Nie możemy się doczekać, by zacząć zmazywać plamę z Tallina. Za dużo o FK Szawle nie wiemy. To jednak od nas zależy wynik meczu, tak samo było w Tallinie. Wciąż tkwi mi to w głowie. Po porażce mówiliśmy, że bardzo chcemy jak najszybciej zmazać tę plamę, ale trzeba było czekać aż rok - mówił przed wylotem do Szawli Paweł Brożek.

Czwartkowe spotkanie pokazało, że krakowianie - jak zwykł mawiać Henryk Kasperczak - zareagowali pozytywnie. Chociaż rażąca nieskuteczność, która panowała w ekipie Wisły do momentu zdobycia pierwszej bramki sprawiła, że kibice Białej Gwiazdy zaczęli mieć małe deja vu. - Mieliśmy swoje sytuacje, nie wykorzystywaliśmy ich. Może komuś na trybunach przemknęło przez myśl, że może się powtórzyć Levadia, ale my na boisku wierzyliśmy. Okazało się, że mieliśmy rację, wygraliśmy 2:0 - mówił po spotkaniu nowy kapitan Wisły, Radosław Sobolewski. - Przyjechaliśmy, zrobiliśmy to, co do nas należy. Znamy rangę tego przeciwnika i nie ma się co rozwodzić zbyt wiele na temat tego meczu. Tłumaczyliśmy sobie cały czas, że nie ma prawa powtórzyć się Levadia. To co się zdarzyło się rok temu to była dla nas nauczka i myślę, że wyciągnęliśmy z tego wnioski - uzupełnia "Sobol".

- Wykorzystaliśmy to, co sobie stworzyliśmy. Mogliśmy wygrać tutaj bardzo wysoko. Problem jest taki, że brakuje skuteczności. Mam nadzieję, że przez tydzień to poprawimy, bo tu tkwi największy problem. Jak strzeliliśmy pierwszą bramkę, to padła od razu druga i potem stwarzaliśmy kolejne sytuacje - analizuje Paweł Brożek, który otworzył wynik spotkania. - Wiedzieliśmy, że jest to zespół z teoretycznie niższej półki, co zresztą było widać na boisku. Brakuje nam jeszcze trochę świeżości i szybkości, ale cieszymy się z tego zwycięstwa, bo po tej Levadii było nam to potrzebne - dodaje napastnik Białej Gwiazdy.

Powrotny debiut w barwach Wisły zanotował Maciej Żurawski. Doświadczony napastnik pojawił się na placu gry w 64. minucie i niemal od razu mógł wpisać się na listę strzelców, ale nie trafił w piłkę dograną przez Piotra Brożka. - Podeprę się tym, że te piłki rzeczywiście dziwnie latają i przy uderzeniu z powietrza płatają figle. Była to super sytuacja i żałuję, że jej nie wykorzystałem - tłumaczy się "Żuraw", który nie był obciążony bagażem ubiegłorocznych wspomnień dwumeczu z Levadią: - Nie czytałem o tym, ale wiele słyszałem. Cieszy mnie to, że zawodnicy, którzy mieli okazję grać wtedy w tym meczu w jakiś sposób pewnie teraz odetchnęli.

< Przejdź na wp.pl