Paweł Raczkowski: Z supermarketu na Santiago Bernabeu

- Jestem na dobrej drodze do miejsca, w którym jest teraz Szymon Marciniak. W tym roku stać nas na poprowadzenie finału Ligi Europy - mówi w wywiadzie dla WP SportoweFakty Paweł Raczkowski, piłkarski sędzia międzynarodowy.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta

WP Sportowe Fakty: Jest pan aktualnie drugim po Szymonie Marciniaku najlepszym polskim sędzią, a znalezienie w sieci dokładniejszych informacji na pana temat jest w zasadzie niemożliwe. Celowo ukrywa się pan przed światem?

Paweł Raczkowski: Zachowuję balans między byciem osobą publiczną i życiem poza piłką. Nie znajdzie pan dużo informacji na mój temat w sieci, staram się chronić swoją prywatność. Nie mam nawet kont na Facebooku i Twitterze. Dla wielu jestem zagadką i wolę, żeby tak zostało.

Sędziuje pan mecze z udziałem największych gwiazd światowej piłki, a jeszcze niedawno pracował pan w supermarkecie i myślał o zupełnie innej ścieżce kariery. Niezła historia!

- Zanim zostałem sędzią zawodowym, musiałem mieć normalną pracę. Podjąłem ją już w trakcie studiów, a po ich zakończeniu dostałem propozycję objęcia stanowiska managera w Auchan. Jestem absolwentem psychologii i resocjalizacji, długo myślałem, że w tym kierunku będę się dalej rozwijał, miałem nawet praktyki w zakładach karnych i ośrodkach zajmujących się trudną młodzieżą. Praca w Auchan była naprawdę ciekawym wyzwaniem, bo problemów w takim miejscu są tysiące i cały czas trzeba szukać rozwiązań. Na magazynie gniją ci dwie tony kiwi, pracownikowi przewróciła się paleta z toną pomarańczy i wszystko rozsypało się po podłodze - rozwiązań musisz szukać błyskawicznie. No i przede wszystkim zarządzanie ludźmi, z których każdy przynosi do pracy swoje problemy. To była dobra lekcja życia.

Robił pan to jeszcze w czasach, w których obsadzano pana jako sędziego głównego w meczach ekstraklasy. Najpierw Lechia - Górnik, a kilka godzin później decyzja: co zrobić ze zgniłymi bananami.

- Przez dwa lata łączyłem funkcje managera i sędziego ekstraklasy. Dopiero później PZPN zaproponował mi przejście na zawodowstwo. Zdarzało się, że byłem wyznaczony do prowadzenia meczów na drugim końcu Polski, po spotkaniu wsiadałem w samochód, całą noc jechałem do Warszawy, w domu zakładałem koszulę, wiązałem krawat i na szóstą jechałem do sklepu. Albo prosto z meczu jechałem do pracy, gdzie przez całą noc prowadziłem inwentaryzację. Nie było to łatwe, kontrakt sędziego zawodowego pozwolił mi się w stu procentach skupić na piłce. Takie sytuacje uczą jednak charakteru, szacunku do pracy i do każdego, nie tylko osób będących nad tobą.

Nie potrafię sobie wyobrazić łączenia pracy zawodowej na pełen etat z koniecznością trzymania formy porównywalnej z profesjonalnymi sportowcami. Jak wyglądał wtedy pana dzień?

- Do pracy wychodził
em skoro świt, a od razu po robocie szedłem na trening. To był najlepszy moment dnia, bo po prostu uwielbiam wysiłek fizyczny i po treningu mogłem wracać do domu wypompowany, ale szczęśliwy. Najważniejsze było, żeby rano wziąć ze sobą torbę z ciuchami. W przeciwnym razie po pracy trzeba było najpierw zajść do domu, gdzie czekał ciepły obiad, kanapa - za Chiny nie chciało się już wyjść. Mam jednak taką zasadę, że jak już się za coś biorę, nie robię tego po łebkach. Treningów nigdy nie odpuszczałem.

ZOBACZ WIDEO Szalone widowisko zwieńczone remisem. Zobacz skrót meczu ACF Fiorentina - SSC Napoli [ZDJĘCIA ELEVEN]

A może stoi pan dzisiaj na uboczu, bo wszystkie reflektory skierowane są od pewnego czasu na Szymona Marciniaka? Jako arbiter, który należy do grupy UEFA First, czyli prawie elity, nie czuje się pan niedoceniony?

- Wie pan, co finalnie daje największą satysfakcję w sędziowaniu? Gdy się o tobie nie mówi, bo to oznacza, że nie popełniłeś błędu, dobrze wykonałeś zadanie. Gdy zaczynałem w ekstraklasie, przez pierwsze dwa sezony kibice i dziennikarze nie zdawali sobie sprawy, że istnieję. Dostawałem obsadę na wiele meczów, również ważnych, ale o mnie się w ogóle nie mówiło. Natomiast przykład wspomnianego Szymona jest inny. On swoją otwartością na media pokazał, na czym w ogóle polega nasza praca. Pokazał, że nie chodzi o pobieganie przez 90 minut, kilka razy użycie gwizdka, zebranie zabawek i pojechanie do domu. Dzięki niemu świadomość ludzi jest większa. Teraz wiadomo, jak wiele pracy wkładamy w przygotowanie, ile potu wylewamy, jednym słowem - jak trudny to zawód.

Jest pan w grupie sędziów międzynarodowych UEFA First Group, czyli o krok od elity…

- ... a będąc precyzyjnym, jestem zaliczany do grupy młodych talentów w UEFA First Group. Oznacza to, że władze traktują mnie jak sędziego mogącego w przyszłości wskoczyć do tej najwyższej, najbardziej elitarnej grupy, w której od niedawna jest Szymon.

Zależy to w tym momencie od pana umiejętności czy polityki prowadzonej przez przewodniczącego Kolegium Sędziów PZPN Zbigniewa Przesmyckiego?

- Przewodniczący wierzy, że w niedalekiej przyszłości w elicie będzie miał dwóch sędziów. Kiedyś, z różnych względów, nie było takiej możliwości. Jestem na dobrej drodze, ale aby to nastąpiło, muszę złapać jeszcze trochę doświadczenia. Na razie czekam na możliwość debiutu jako sędzia główny w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Być może dostanę szansę poprowadzenia spotkania w fazie play-off Ligi Europy, zapewne będziemy mieli też szansę pokazania się w kolejnych meczach Champions League z Szymonem. Dwa, trzy lata - wydaje mi się, że to minimalny czas, jakiego potrzebuję do zebrania doświadczenia pozwalającego myśleć o wskoczeniu do elity. Teraz liczy się każdy kolejny mecz,
a nie robienie dalekosiężnych planów. Planowanie i kreślenie scenariuszy w życiu sędziego może być złudne. Oczywiście, należy wyznaczać sobie cele i konsekwentnie do nich dążyć, jednak musi to być poparte ciężką pracą.

Miniony rok był pana najlepszym w karierze?

- Na pewno był najbardziej ekscytujący, musieliśmy się zmierzyć z wielkimi wyzwaniami. My, czyli nasz cały zespół - Szymon Marciniak, Tomek Listkiewicz, Paweł Sokolnicki, Tomek Musiał, Radek Siejka i ja. W najbardziej eksponowanych meczach, czyli na Euro 2016 czy Lidze Mistrzów nie byłem sędzią głównym, pełniłem funkcję dodatkowego asystenta, czyli mówiąc potocznie - zabramkowego, ale nie czułem się mniej ważny. Stworzyliśmy zespół, w którym każdy czuje odpowiedzialność za cały team. Wspólnie pracujemy na dobry wynik, który Szymon firmuje swoim nazwiskiem. Przed mistrzostwami wykonaliśmy gigantyczną pracę, wzięliśmy również udział w dwóch zgrupowaniach. Na turnieju - treningi, zajęcia teoretyczne, pogadanki z Pierluigi Colliną - dzięki temu zaprezentowaliśmy się świetnie. 2015 rok też można uznać za bardzo udany. To był przedsmak tego. co czekało nas na Euro. Najpierw w maju poprowadziłem mecz otwarcia i finał rozgrywek U-17 w Bułgarii, a w czerwcu, już w ekipie Szymona, powtórzyliśmy tę samą ścieżkę podczas finałów U-21 w Czechach.

Podczas przygotowań do meczów na Euro 2016 kładziono nacisk na to, żeby w trakcie prowadzenia zawodów nic was nie zaskoczyło.

- Pracowaliśmy ze sztabem analityków, którzy rozpracowywali dla nas każdą drużynę. Informacje przekazywano nam podczas wielogodzinnych odpraw. Wiedzieliśmy, który zawodnik lubi zagrać ostrzej, który na pograniczu spalonego, a który dyskutuje z sędziami. Przed decydującym o awansie z grupy meczem Islandia - Austria mówiono nam, żeby przygotować się na fizyczną walkę, na niezliczoną ilość wrzutek, przepychanki, auty wrzucane w pole karne - i to wszystko później zastaliśmy na boisku. Byliśmy przygotowani nawet nie tyle na konkretne drużyny, co każdego zawodnika. Do tego nie zakładaliśmy sobie żadnych celów, działaliśmy zadaniowo, z meczu na mecz. Nasza praca była zauważana, chwalona. Wszyscy, nawet ci najbardziej doświadczeni sędziowie, doceniali naszą pracę.

Dlaczego?

- Na treningach, zajęciach, w kuluarach, prywatnych rozmowach - zawsze byliśmy szczerzy, otwarci, chętni do pracy, nigdy nie narzekaliśmy. Widać było pasję, nie mieliśmy żadnych kompleksów na tle innych. Trenerzy prowadzący zajęcia powtarzali: - Polacy? Megagoście, super przygotowani fizycznie, świadomi swoich umiejętności. Z każdym meczem, na który jechaliśmy, szacunek wśród obecnych tam sędziów wzrastał. Teraz wszyscy chcą iść drogą, którą idą polscy sędziowie.

Prowadziliście w 2016 roku zawody z udziałem takich piłkarzy jak Cristiano Ronaldo czy Gianluigi Buffon. Jakie macie relacje z największymi gwiazdami?

- To normalni ludzie. Odpowiada im chyba styl, który prezentuje cały nasz zespół. Lubimy porozmawiać, podpowiedzieć, działać prewencyjnie. Jeśli widzisz zalążek jakiegoś zachowania, spróbuj załagodzić sytuację. Mówisz wtedy: - Widzę, że się zaczynasz podgrzewać, uspokój się. Widzę, że on cię prowokuje, spokojnie. Czy to z Ronaldo, czy z całym Realem Madryt jest dokładnie tak samo, czyli obopólny szacunek. Na tym szczeblu to zresztą normalne. Bardzo szanuję Buffona, to niesamowity człowiek. Ostatnio mieliśmy okazję sędziować trzy mecze Juventusu Turyn w krótkim odstępie. Chłopaki już nas pamiętają, Buffon zawsze podejdzie, poda rękę, chwilę porozmawia. W trakcie ostatniego meczu w Lyonie odbił niesamowitą wręcz piłkę, w zasadzie obronił strzał nie do obrony. Po akcji odwrócił się do mnie, puścił oczko, pokazał język, chętnie powiedziałbym mu, że świetnie to obronił, ale nie mogłem tego zrobić. Mimo wszystko takie gesty są przyjemne, dzięki nim wiesz, że piłkarze kupują twoją pracę.

Czy Paweł Raczkowski to w tym momencie drugi najlepszy sędzia w polskiej ekstraklasie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki