WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Henryk Kasperczak

Henryk Kasperczak znów rządzi w Afryce

Marek Wawrzynowski

Prowadzona przez Henryka Kasperczaka Tunezja doskonale spisuje się w Pucharze Narodów Afryki. Wyszła z grupy śmierci i zaledwie jeden mecz dzieli ją od strefy medalowej. "Biały Czarodziej z Polski" odzyskał dawną moc.

Jego zespół w zdecydowanej większości składa się z zawodników występujących na co dzień w lidze tunezyjskiej, a więc w Afryce. Co więcej, reprezentacja Tunezji jest jedną z tych ekip, której zawodnicy są dla większości świata kompletnie anonimowi. Dlatego raczej nie był postrzegany jako mocny kandydat do wyjścia z grupy. Ale niekoniecznie są to sprawy, które martwią selekcjonera drużyny, Henryka Kasperczaka. Jego zespół nie tylko przeszedł do kolejnej rundy tegorocznego Pucharu Narodów Afryki 2017, ale też wyeliminował wielkiego rywala, Algierię.

Zawsze jego największym pragnieniem była posada selekcjonera reprezentacji Polski. Kilka razy był blisko. Kiedyś Grzegorz Lato mu nawet posadę obiecał, ale potem nie odbierał telefonu, bo Waldemar Fornalik miał za sobą Antoniego Piechniczka. Kasperczak selekcjonerem jednak był, i to wielokrotnie. Tyle że w Afryce. Jest tu bardziej niż szanowany. Nie każdy zasługuje na pseudonim "Biały Czarodziej".

Kiedyś, w czasach świetności naszego futbolu, wielu Polaków pracowało w krajach Maghrebu. I to z sukcesami. Ale nikt nigdy nie osiągnął takiego statusu. Kasperczak po raz pierwszy pojechał do Afryki w 1994 roku. Był w tym czasie cenionym szkoleniowcem we Francji i był na najlepszej drodze na szczyt. Ale jak czasem bywa, coś gdzieś po drodze nie wypaliło.

- Kończyłem pracę w Lille i miałem kilka nowych możliwości. Najciekawsza była z Lyonu, ale były też oferty z Marsylii i z Bordeaux. Byłem na fali. Lille chciało żebym przedłużył umowę, ale ja wolałem poczekać na swoją wielką szansę. Skończyło się na tym, że nikt mnie nie zatrudnił, Lille znalazło już następcę i zostałem na lodzie. I nagle przyszła oferta - opowiadał mi kilka lat temu. To było Wybrzeże Kości Słoniowej.

ZOBACZ WIDEO Wymiana ciosów w Bilbao. Zobacz skrót meczu Athletic - Atletico Madryt [ZDJĘCIA ELEVEN]

Trudno powiedzieć czy był to błąd, ale faktem jest, że do dużej europejskiej piłki nie wrócił. Wtedy jednak nikt nie myślał, że kraj, choć urzędujący mistrz Afryki, wkrótce może stać się producentem światowej klasy piłkarzy takich jak Didier Drogba czy Yaya Toure. Wielka piłka dopiero tu się tworzyła. W Abidżanie powstawała akademia przy klubie ASEC Mimosas.

- Ci wszyscy wielcy gracze biegali w samych spodenkach i na bosaka. Stworzono ośrodek, gdzie się uczyli piłki, francuskiego i mieli co jeść. I przyszły efekty - wspominał.

On sam miał w składzie dwóch zawodowców i resztę piłkarzy z miejscowej ligi. Polak był w kraju leżącym nad brzegiem Zatoki Gwinejskiej zaledwie 3 miesiące. Ale sporo się nauczył. Na początek tego, że "lista płac" w Europie i Afryce to dwie różne rzeczy.

Gdy spojrzał na papier, który dostał z federacji, zaczął się zastanawiać. Poza magazynierem, masażystami, lekarzami, było tam 16 nazwisk osób, których w żaden sposób nie dało się przypisać do konkretnych ról.

- Tych ludzi nigdy w życiu nie widziałem na oczy. To byli szamani. Jednemu z nich któregoś razu przyśniło się, że trzeba zabić kurę. Tak więc zrobili. Martwą kurę spalili, a tym, co z niej zostało, posypano bramkę. To była dodatkowa ochrona - opowiadał. Gdy był w Mali, zawodnicy smarowali popiołem z kury nogi. Jak widać, popiół z kury ma magiczną moc.

Na drugiej stronie przeczytasz: Jak Arabom podrzucano świnię, a Kasperczak zmienił tunezyjską piłkę

[nextpage]

Śmiał się pewnie, tak jakby się śmiał każdy Europejczyk, ale nie protestował. Postanowił się dostosować. Innym razem przyjechała jakaś arabska drużyna, więc gospodarze w ramach "dobrej gościny", przyprowadzili rywalom do szatni świniaka.

Jego drużyna podczas turnieju w Tunezji przegrała w półfinale z fenomenalną wtedy Nigerią, po fantastycznym meczu (2:2) i dogrywce. Kasperczak musiał uznać wyższość rywali, ale w Afryce zaczęto go traktować jak ważną postać.

Z czasem jego rola rosła. W pudełkach ma kilka odznaczeń państwowych różnych krajów, w Mali dostał nawet atrakcyjny kawałek ziemi, ale poprosił, by oddano go biednym. Tego nauczył się od Afrykańczyków. Gdy trenował w Saint Etienne, miał w składzie Rogera Milę. W domu piłkarza z Kamerunu mieszkało 20 osób. Sprzątali, gotowali, robili różne rzeczy. A on ich utrzymywał. Kasperczak nigdy nie krył podziwu i wzruszenia mówiąc o afrykańskiej solidarności.

Wtedy, podczas turnieju rozgrywanego w Tunezji, na tyle zaimponował gospodarzom, że od 1994 roku szukał już mieszkania w Tunisie. Miejscowi nie rozglądali się za trenerem, potrzebowali wielkiego rewolucjonisty.

– W Tunezji byłem też dyrektorem federacji. Tworzyłem profesjonalną piłkę. wszystkie struktury, brałem udział w komisjach budowy stadionów. To były podstawy - mówi.

Reprezentacja Tunezji w przeszłości miewała sukcesy. W latach 60. była 2 i 3 w Afryce, w 1978 roku awansowała na mundial w Argentynie i nawet wygrała mecz z Meksykiem, a potem zremisowała z RFN. Ale to były pojedyncze "skoki". Dopiero praca Kasperczaka przyniosła trwałe efekty.

W 1996 roku jego zespół dotarł do finału PNA, ale przegrał z gospodarzami, Republiką Południowej Afryki.

- W Tunezji wszystkie drzwi mam otwarte – opowiada. – Oczywiście przede wszystkim byłem trenerem, a asystentów miałem miejscowych. Muszą się uczyć, ale też ważne jest, że znają mentalność, znają realia, dogadują się między sobą. Ja jestem takim szefem, koordynatorem, ale miejscowi są ważni. Robiłem też spotkania z miejscowymi trenerami, omawialiśmy różne trendy, sposoby szkolenia – wspomina.

Raz tylko bał się, że może tej misji nie dokończyć. – Pojechaliśmy do Liberii na mecz międzypaństwowy. Tam trwała wojna domowa, ale CAF (Afrykańska Federacja Piłkarska) zezwoliła na to, żebyśmy zagrali w Monrowii. Wzdłuż drogi z lotniska na stadion stali ludzie z kałasznikowami. Na stadionie było 50 tysięcy ludzi i ani jednego ochroniarza. Jak zaczęli walić kamieniami, naprawdę pomyślałem, że to może być koniec... - opowiadał.

Od 1994 roku, czyli od czasu zatrudnienia Polaka, Tunezja przeszła wielkie przeobrażenie. Zawsze gra w Pucharze Narodów Afryki, raz nawet wygrała, w 2004 roku. Trzykrotnie była też uczestnikiem mistrzostw świata, choć Polak prowadził ją na mundialu tylko w dwóch meczach, czyli dość nietypowo. Było to w 1998 roku i nasz trener został zwolniony po drugim meczu, po przegranych z Anglią i Kolumbią.

Miał problem z odnalezieniem się w Europie, choć w Polsce stworzył jedną z najbardziej ekscytujących drużyn ostatnich dwóch dekad. "Wisła Kasperczaka" pokazała, że polski zespół może grać porywająco.

Po rozstaniu z Wisłą wrócił do Afryki, do Senegalu. W trakcie PNA w 2008 roku wycofał się z prowadzenia zespołu po dwóch meczach.

– Puściły mi nerwy, bo ludzie są niepoważni, nie traktują tej roboty z zaangażowaniem. Nie ma takiego poczucia, że zawodnicy chcą grać za wszelką cenę dla drużyn narodowych. Jak ci zawodnicy nie mieli takiej wielkiej kasy, to było więcej patriotyzmu w grze – wspominał. Był wzburzony. Gdy pytałem czy kiedykolwiek wróci do Afryki, nie był w stanie odpowiedzieć. Z jednej strony był poirytowany, z drugiej, to było silniejsze.

Wrócił w 2013, do Mali, ale wiele z drużyną nie zawojował. Tunezja, którą prowadzi od 2015 roku, ostatni raz na podium PNA stanęła w 2004 roku. Wtedy wygrała turniej. Od tej pory gra w turnieju zawsze, co pokazuje jak silną i stabilną jest drużyną. Ale dotychczas ćwierćfinał był jej granicą.

Sam przed swoim siódmym już turniejem mówił w rozmowie z "Super Expressem", ze celem jest wyjście z "grupy śmierci". Cel zrealizował, teraz "Orły Kartaginy" mogą marzyć o czymś więcej.

W sobotę o 17, na przeciwko Kasperczaka, stanie cała "polska kolonia". W składzie Burkina Faso są znani z naszej Ekstraklasy Prejuce Nakoulma i Razack Traore, zaś w sztabie szkoleniowym pracuje Bogusław Baniak.

< Przejdź na wp.pl