PAP/EPA / ANDREAS SCHAAD / Na zdjęciu: Jupp Heynckes

Jupp Heynckes: Człowiek nudniejszy niż prognoza pogody wrócił do Bayernu

Marek Wawrzynowski

Cztery lata temu Robert Lewandowski grał przeciwko niemu mecz o swoje największe marzenie. Przegrał. Teraz postarają się z Juppem Heynckesem zrealizować wspólnie cel - wygrać Ligę Mistrzów.

Dla Roberta Lewandowskiego był to z pewnością jeden z najważniejszych wieczorów w karierze. Wielkich zawodników po latach kibice będą oceniali na podstawie zdobytych trofeów. A w piłce klubowej nie ma nic ważniejszego niż wygranie Ligi Mistrzów. 25 maja 2013 roku polski napastnik był bliżej trofeum niż kiedykolwiek, ale musiał uznać wyższość Bayernu Monachium, Juppa Heynckesa, maszyny w tym czasie perfekcyjnej.

Było to pożegnanie szkoleniowca z zespołem. Koniec dla człowieka, który tak charakterystycznie czerwienił się, że zawodnicy wymyślili mu pseudonim "Osram", od producenta żarówek. Nie tylko koniec z Bayernem, ale i z futbolem. Już nigdy miał do niego nie wrócić. Prowadził spokojne życie emeryta w położonym niedaleko Moenchengladbach miasteczku Schwalmtal. Cichym, spokojnym, eleganckim. Miasteczku jak z prospektu.

Wcześniej jeszcze tylko udzielił niezliczonej liczby pożegnalnych wywiadów. Odchodził jako człowiek wygrany, ale i trochę zgorzkniały. Miał chyba poczucie, że potraktowano go nie fair. Jego los został przesądzony pod koniec 2012 roku, gdy szefowie Bayernu porozumieli się z jego "imiennikiem", tyle że hiszpańskim, Pepem Guardiolą. Dla Bayernu miał to być krok w nadprzestrzeń.

Dla Niemca sygnał, że nie jest wystarczająco wielką osobowością na klub, jakim ma się stać Bayern. Heynckes był rozczarowany, bo liczył na przedłużenie kontraktu. Uli Hoeness odetchnął z ulgą, bo trener nie robił publicznie scen. Ale czas pokazał, że jego wielcy następcy, Guardiola oraz Carlo Ancelotti, nie byli w stanie powtórzyć wyników Niemca, który na odejście dał Bayernowi trzy korony: mistrza kraju, Puchar Niemiec i Puchar Europy. 

ZOBACZ WIDEO Lewandowski tym razem z akcji, wysoka wygrana Bayernu. Zobacz skrót meczu z SC Freiburg [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Urodził się 9 maja 1945 roku. Dzień po bezwarunkowej kapitulacji III Rzeszy w rodzinie głęboko wierzącej. Ojciec był kowalem, matka prowadziła sklep spożywczy. Chłopak poszedł w piłkę i to był idealny wybór. Jest z pewnością jednym z najlepszych napastników w historii niemieckiej piłki. W Bundeslidze Heynckes strzelił 220 goli, a więc 60 więcej niż Lewandowski. Daje mu to trzecie miejsce w klasyfikacji wszech czasów.

Poza trzyletnią przerwą na grę w Hannover 96 praktycznie cała jego kariera była związana z Borussią Moenchengladbach. Był jednym z najważniejszych aktorów "gwiezdnych wojen" swoich czasów, wielkiej rywalizacji Bayernu z Borussią. Dla niego była to osobista rywalizacja, skazana z góry na porażkę, z Gerdem Muellerem, "Bombowcem Narodu", najlepszym snajperem swoich czasów. Na świecie, nie w Niemczech.

Indywidualnie Jupp nie miał szans. Podczas gdy Mueller zdobył tytuł króla strzelców 7 razy, Heynckes wygrywał tylko dwukrotnie. Ale już kroku wielkiemu Bayernowi jako drużyna, on, Netzer i spółka dotrzymywali. W dekadzie 1971-80 te dwa kluby zdominowały Bundesligę wygrywając ją po cztery razy.

Gdy jako 33-latek zakończył karierę, zaczęła też wygasać Borussia. Drużyna jeszcze wygrała Pucharu UEFA w 1979 roku (Heynckes był asystentem Udo Lattka), a rok później, w finale tych rozgrywek, zespół przegrał z Eintrachtem Frankfurt. Był to pierwszy sezon, w który 34-letni wtedy szkoleniowiec prowadził zespół.

W 1987 roku dostał ofertę pracy u odwiecznego wroga. Głośno było o jego rywalizacji i "konflikcie" z ówczesnym trenerem FC Koeln Christophem Daumem. Atakował tylko ten drugi. W książce "Tor. Historia niemieckiego futbolu" czytamy:

"Problem, uważał Daum, polegał na tym, że wszyscy w lidze, łącznie z jego zespołem, wyhodowali w sobie śmiertelny strach przed Bayernem, głębokie przekonanie, jest on nie do pokonania. Lekiem na to, wymyślił Daum, jest dawać przykład.

- Heynckes przynosi pecha - głosił Daum, a jego wyłupiaste oczy biegały w jedną i drugą stronę, sprawiając wrażenie, że mamy do czynienia z niebezpiecznym szaleńcem. - On zawsze przegrywa w ostatniej chwili. Dlaczego ma to się kiedykolwiek zmienić? Następnie przeszedł na wątki osobiste: - Prognoza pogody jest ciekawsza niż rozmowa z Heynckesem - szydził.

Zaatakowany nie był człowiekiem, który potrafiłby ripostować. Zatem to dyrektor generalny Bayernu Uli Hoeness stał się jego anty-Daumowym rzecznikiem. Towarzyszył nawet Heynckesowi w wizycie w popularnym show telewizyjnym, gdzie wymieniał werbalne ciosy z Daumem, podczas gdy Heynckes tylko patrzył, rozmyślając pewnie, "do czego na tym świecie doszło".

[nextpage]

Bayern pod wodzą nowego szkoleniowca dwukrotnie wyprzedzał na mecie FC Koeln Dauma. W Europie również grał dobrze, ale w półfinałach europejskich pucharów przegrywał z klubami najsilniejszej wówczas w Europie Serie A. Najpierw w Pucharze UEFA z Napoli, rok później w Pucharze Europy z Milanem.

W kolejnym sezonie przegrał w półfinale z Crveną Zvezdą Belgrad, zaś w lidze z FC Kaiserslautern. We wrześniu 1991 roku pierwszy serial pod tytułem "Heynckes w Bayernie, epizod 1" zakończył się zwolnieniem i wielkim rozczarowaniem. Trener mówił o przejściowym kryzysie, ale Hoeness podjął decyzję. Jak sam potem przyznał, był to jego największy błąd w karierze.

W 2009 roku Heynckes wrócił na krótko do bawarskiego giganta. Zastąpił Jurgena Klinsmanna, który był wielkim niewypałem. Heynckes małego cudu dokonał. Gdy przychodził wiele wskazywało na to, że Bayern nie dostanie się do Ligi Mistrzów. Zakończył na drugim miejscu. W tym czasie miał już zupełnie inną pozycję na rynku. W 1998 roku prowadzony przez niego Real Madryt wygrał Ligę Mistrzów. W Amsterdamie Juventus Turyn po golu Predraga Mijatovicia. Gdyby jednak na chwilę o tym zapomnieć i prześledzić lepiej jego karierę, prowadzone przez niego drużyny raczej trzymały się z dala od podium. W latach 1992-2009, a więc w okresie "od Bayernu do Bayernu", tylko dwa razy wprowadzał zespół na podium. I była to Benfica Lizbona. Zatem osiągnięcie niemal żadne.

Bayern uratował, ale było oczywiste, że nawet jest tu tyko na chwilę, nawet nie było sensu wieszać płaszcza, bo drzwi do klubu już otwierał Louis Van Gaal. Gdy Holender zrewolucjonizował Bayern i odszedł, wrócił Niemiec. Na trzeci epizod. Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że przejął dobrze skonstruowaną przez Van Gaala maszynę i świetnie nauczył się ją prowadzić. Choć nie od razu. W sezonie 2011-12 Bayern nauczył się, co znaczy przegrywać.

A polegli na wszystkich frontach. Mistrzostwo Niemiec i finał pucharu krajowego zgarnęła mu sprzed nosa Borussia Dortmund. W końcu finał Ligi Mistrzów na własnym terenie Bayern przegrał z Chelsea Londyn po rzutach karnych, mimo że miał tytuł na tacy.

Heynckes i jego piłkarze kończyli rozgrywki jako wielcy przegrani. Na pierwszym spotkaniu przed kolejnym sezonem szkoleniowiec musiał podnieść zespół. Doskonale wiedział, że nie może pozwolić sobie na to, by po prostu przejść nad wielką klęską do porządku dziennego.

- Opowiedziałem im trochę o mojej karierze. O tym, jak radzić sobie ze zwycięstwami i klęskami. Grałem w reprezentacji RFN, która w 1972 roku zdobyła mistrzostwo Europy, choć nie byłem podstawowym zawodnikiem. Dwa lata później byłem już podstawowym zawodnikiem podczas przygotowań do turnieju w 1974 roku. Ale po kontuzji, podczas turnieju, byłem tylko piłkarzem z ławki. Powiedziałem moim piłkarzom, że było to największe rozczarowanie w mojej karierze, które jednak stało się dla mnie największym źródłem motywacji. Rok później byłem częścią drużyny, która wygrała mistrzostwo Niemiec i zdobyła Puchar UEFA - opowiadał Heynckes.

Żeby zmienić zespół musiał jednak zrobić coś więcej, niż sięgnąć w pamięci do starych opowieści. Musiał przekonać do swojego sposobu myślenia zawodników. A wiadomo, że ma w sobie to coś. Mówi się o nim, że dla piłkarzy jest jak ojciec. Nawet przychodzą do niego poradzić się w co zainwestować, jak nie przepuścić zarobionych pieniędzy.

- Powiedziałem: "Słuchajcie, jeśli nie zdamy sobie sprawy z tego, że musimy pracować jako drużyna, jeśli nie będziemy pracować ciężej, jeśli nie będziemy jeszcze bardziej głodni sukcesu, znowu nic nie wygramy. Piłkarze szybko zrozumieli mój sposób myślenia. Zawodnicy, którzy nigdy nie uznawali pracy drużynowej, nagle byli zdolni do tego, by przezwyciężyć swój egoizm. Nawet Arjen Robben i Franck Ribery nagle zrozumieli, że mają też obowiązki w defensywie".

W 2013 roku zdobył wszystko co było do zdobycia i odszedł. Bayern od tej pory stał się marketingowym potworem, dołączył do wielkich graczy świata, w którym futbol przenika się z biznesem, takich jak Manchester United, Real Madryt czy FC Barcelona. Zdominował też Bundesligę, ale Ligi Mistrzów wygrać nie zdołał, choć na ławce miał największych magików zawodu trenerskiego.

Łatwa wygrana w debiucie z SC Freiburg oznacza, że stary trener jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.

< Przejdź na wp.pl