Newspix / MICHAL CHWIEDUK / FOKUSMEDIA.COM.PL / Na zdjęciu: Andrzej Szarmach

Andrzej Szarmach - wielki piłkarz z rysą na pomniku

Marek Wawrzynowski

Andrzej Szarmach jest kolejnym zawodnikiem Orłów Górskiego, który dopisał niechlubny epizod do swojej pięknej kariery piłkarskiej. Znęcanie się nad żoną już na zawsze stanie się elementem jego biografii.

A szkoda, bo przecież w biografii Szarmacha były różne momenty, ale zawsze był postrzegany bardzo pozytywnie, jako jedna z największych gwiazd polskiej piłki. Nie był może żywym pomnikiem, ale też nie miał wyraźnych rys. Aż do teraz.

Może nawet rysa na pomniku nie jest dobrym sformułowaniem, nie jest wystarczająco mocne. 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu za znęcanie się nad żoną Małgorzatą, z którą jest w związku małżeńskim od 46 lat, dla wielu osób skreśla byłego polskiego piłkarza. 

Żona zapewnia, że Szarmachowi wybaczyła, że może wrócić do domu. On sam błagał o to. Pytanie kiedy i czy wybaczy mu opinia publiczna. Bo trzeba przy tym pamiętać, że Szarmach to nie jest po prostu były piłkarz, ale jedna z największych legend polskiej piłki.

Właśnie od Andrzeja Szarmacha wzięło się powiedzenie, że "on nie boi się włożyć głowy tam, gdzie inny boi się włożyć nogę". Bo Szarmach wszędzie był w stanie włożyć głowę. Ale też wielu kolegów nazywało go "Stojanow". Oczywiście od popularnego bułgarskiego zawodnika, ale bardziej ze względu na nazwisko niż styl. Szarmach śmiał się z tego i lubił powiedzieć, że "lepiej mądrze stać, niż głupio biegać". Albo: "Trzeba umieć grać, kto nie umie, ten musi biegać". Rozumiał go jak nikt Kazimierz Górski. Polski selekcjoner wszech czasów powtarzał, że Szarmach to taki zawodnik, który ma jedną szansę a strzeli trzy bramki.

W jednej kantynie z Wałęsą

Podczas mundialu w 1974 roku strzelił bramek 5, został razem z Johanem Neeskensem drugim najlepszym strzelcem turnieju, po Grzegorzu Lacie. A przecież na mistrzostwa pojechał trochę przypadkowo.

Zaczęło się od urazu Włodzimierza Lubańskiego, którego pozycja w tamtym okresie była niepodważalna. Lubański dla polskiej piłki był tym, kim dziś jest Lewandowski. Cudownym dzieckiem futbolu, topowym napastnikiem. W dniu, gdy doznał groźnej kontuzji, Szarmach miał 23 lata i był przed debiutem w kadrze.

Wychowywał się w wielodzietnej rodzinie. Ojciec, Jan, był kierowcą w stoczni gdańskiej. Matka czas dzieliła między kuchnię a pralnię. Było co robić. Szarmach miał siedmiu braci. Najstarszego od najmłodszego dzieliło 20 lat. Andrzej był 5 w kolejności.

Szarmach w tym czasie trenował po godzinach. Grał w Polonii Gdańsk, klubie podpiętym pod stocznię. Jadał w kantynie z Lechem Wałęsą, ale wtedy jeden był zwykłym monterem kadłubowym i dzień spędzał ubrany w azbestowy kombinezon. Drugi był zwykłym elektrykiem. Historia miała się zdarzyć dopiero za kilka lat.

W stoczni w pewnym momencie skrócono mu pracę o dwie godziny, ale pod warunkiem, że poświęci je na treningi. Na to przystał z przyjemnością. Zresztą pochodził z rodziny, gdzie sport był standardem.

Grał dużo w siatkówkę. Potem to się przyda. Na starych meczach można zobaczyć, jak wybija się z dwóch nóg w powietrze, co raczej nie jest typowe dla piłkarzy. Przez chwilę zawisa w górze i celuje. Na pewno był jednym z lepiej grających głową napastników w swoich czasach. A może i w ogóle w historii piłki nożnej.

W Polonii szybko zorientował się, że może żyć z gry w piłkę, a potwierdzeniem był transfer do Arki Gdynia. Zagrał tam ledwie kilka spotkań, strzelił kilka goli i złamał obojczyk. A Arka chciała mu złamać karierę, gdy zapragnął spróbować czegoś poważniejszego. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, gdy zgłosił się do niego szperacz z Górnika Zabrze. "Panie, co wy tam potrzebujecie, chłopca do podawania piłek?" - zapytał. Bo wtedy w Górniku było 15 reprezentantów Polski. Szefowie Arki się dowiedzieli i zapytali, czego mu potrzeba. A on, że przydałaby się kawalerka, żeby nie musiał kursować między Gdańskiem a Gdynią, bo wychodzi w nocy i wraca w nocy. "To się da zrobić" usłyszał.

Szarmach wspomina: - Po sezonie pojechaliśmy z Arką do NRD na roztrenowanie. Wracamy, a na peronie czeka na mnie brat. "Nie idź do domu, WSW na ciebie czeka" - widzę przerażonego Mariana. Mówi, że mają bilet dla mnie do jednostki wojskowej w Ustce. Okręty podwodne na 3 lata. Ładne mieszkanie, co? Ustaliliśmy, że Marian zabierze moją torbę do domu, a matka upierze brudne rzeczy i da nowe. Umówiliśmy się wieczorem na dworcu. Wskoczyliśmy w pociąg do Katowic, a o 6 rano byliśmy na Śląsku. Miałem adres tego faceta z Górnika, poszedłem do niego z rana i mówię: "Chcieliście mnie, więc jestem". Zamknął mnie na tydzień w pokoju hotelowym na stadionie w Zabrzu. Przez tydzień brat mi żarcie donosił, a potem byłem już zatrudniony w kopalni.

W Górniku Zabrze urósł, ale do kadry wskoczył po jakimś czasie. Zabawne, że w swoim pamiętniku Kazimierz Górski nawet nie odnotował debiutu z Kanadą. Bo wtedy numerem 1 był zawodnik Stali Mielec, Jan Domarski. I co ważne, to właśnie snajper z Rzeszowa strzelił gola na Wembley w październiku 1973 roku. Najważniejszego gola w historii polskiej piłki, a to oznaczało, że sytuacja Szarmacha się skomplikowała. Na początku czerwca 1974 roku Górski był pewien 9 zawodników. Do obsadzenia pozostały dwa miejsca i ostatecznie 4 czerwca, a więc zaledwie 11 dni przed pierwszym meczem mundialu, selekcjoner zdecydował się oddać je Szarmachowi i Władysławowi Żmudzie. Zagrał va banque, postawił na dwóch zółtodziobów, którzy mieli zostać legendami futbolu.

Asterix z Polski

Szarmach bez dwóch zdań był piłkarzem znakomitym, ale czy wybitnym, to już dyskusyjne. Strzelał bramki w Górniku a potem Stali Mielec regularnie, ale królem strzelców I ligi nigdy nie został (był w Arce królem II ligi). Został natomiast najlepszym strzelcem igrzysk w Montrealu w 1976 roku, gdzie pokonał bramkarzy rywali 6 razy. Potem przyszedł kryzys. Szarmach był już chyba wycieńczony polską piłką. Odżył we Francji, w Auxerre.

Szybko zbudował sobie pozycję w szatni. Na początku pobytu niewiele rozumiał po francusku. A więc trener Guy Roux mówił, a Henryk Wieczorek tłumaczył. - Wiecie sami, co to za zespół, niedawny mistrz Francji. Jak przegramy tam 1:2 czy 0:2, to nic się nie stanie, to będzie dobry wynik - mówił Roux.

Szarmach, wówczas już 30-letni zawodnik mający wielką pozycję w świecie futbolu, powiedział po polsku, a Wieczorek przetłumaczył: - Przepraszam, a po ch... w ogóle my tam jedziemy? Nie lepiej wysłać pismo do Monaco, że zgadzamy się na 1:2? Zaoszczędzimy na hotelu i samolocie.

Francuzi lekko zszokowani spojrzeli na nowego. A Szarmach mówił niezrażony. Zaś Wieczorek tłumaczył: - Albo jedziemy i gramy, albo zostajemy. Powalczmy, jak dostaniemy w pałę, to trudno, będziemy gorsi, to przegramy.

Joel Bats, bramkarz, poklepał polskiego napastnika po plecach. Wieczorek przetłumaczył: - On mówi, że masz rację.

W tamtym meczu Auxerre przegrało 1:2, ale wygrało więcej niż mecz. Zespół zajął 10. miejsce w lidze. Polak w tamtym sezonie strzelił 16 goli w 20 meczach. To był początek wielkiej historii. W ciągu 4,5 sezonu zdobył 94 gole dla Auxerre. Trzykrotnie był na podium klasyfikacji króla strzelców, został klubową legendą, dzięki wąsom był czasem stylizowany przez gazetowych grafików na Asteriksa, a to przecież wielki komplement. Trafiał na okładki prestiżowych magazynów.

Wiele lat później rozmawiałem z Guy Roux pod stadionem w Lyonie i poprosiłem o porównanie Szarmacha do Roberta Lewandowskiego. Słynny trener powiedział: - Był chyba zdolniejszy niż Lewandowski, miał technikę. Choć Lewandowski jest mocniejszy fizycznie. Ale wynik byłby ten sam. Myślę, że byłby dziś też gwiazdą w Bayernie.

Piechniczkowi nie było z "Diabłem" po drodze

Szarmach był maszynką do zdobywania goli, ale selekcjoner Antoni Piechniczek miał z nim problem. Zresztą do dziś mówi się, że jednym z największych błędów kadencji Piechniczka było pominięcie Szarmacha w składzie na półfinałowy mecz MŚ 1982 reprezentacji Polski z Włochami. Po latach, w swojej autobiografii, Szarmach wspominał:

"Chyba w Miluzie podszedł do mnie Piechniczek.
- Wiesz Andrzej, grasz za granicą, dolary zarabiasz, a ja buduję dom i nie mam na dachówki - powiedział i spojrzał na mnie wyczekująco.
- To po co się budujesz, jak nie masz pieniędzy? - odpowiedziałem i rozmowa się skończyła. (...) Do tematu nigdy nie wróciliśmy. Nie było okazji ani powodu. I może właśnie dlatego ten mundial wyglądał dla mnie tak, jak wyglądał".

I jeszcze jedna rozmowa ze wspomnień Szarmacha:
"- Chcę, żebyś wiedział, że przyjechałeś tu za zasługi dla polskiej piłki. Ale u mnie grał nie będziesz - powiedział Szarmachowi przed pierwszym meczem Piechniczek.
- To po co mnie tu przywiozłeś? Mogłem z rodziną na wakacje pojechać - odparł zrezygnowany "Diabeł".

Co na to Piechniczek? "Pytałem po latach niektórych piłkarzy, czy w tym meczu powinienem inaczej ustawić drużynę w związku z brakiem Andrzeja Szarmacha. Usłyszałem: Wszystkie decyzje, które pan podejmował, były trafione" - mówił w książce "Piechniczek. Tego nie wie nikt".

Z kolei Andrzej Iwan w swojej autobiografii "Spalony" pisał: "Piechniczek od początku był "Diabłowi" niechętny, a ten, zdając sobie z tego doskonale sprawę, trenował na pół gwizdka, z przymusu i bez satysfakcji (...) Piechniczek Szarmacha nie lubił i niezrozumiale forował przeciętnego Pałasza".

Szarmach grał ogony. W fazie grupowej 65 minut z Kamerunem, w drugiej rundzie (mecze z Belgią i ZSRR) na ławce, a w półfinale na trybunach. W meczu o trzecie miejsce w końcu zagrał i strzelił jedną z bramek, dzięki czemu Polska zdobyła brązowy medal. To była jego ostatnia bramka w kadrze narodowej. Po meczu z Francją panowie nie podali sobie ręki. Żal nie minął nigdy.

Rysa na pomniku

Wrócił do Francji wygrany i przegrany jednocześnie. Miał 33 lata i powoli trzeba było wprowadzać jego następcę. 5 listopada 1983 roku w meczu z Nancy na boisko wszedł 17-letni francuski napastnik Eric Cantona. Jego biograf, Philippe Auclair, napisał: "To wtedy dostał szansę gry w jednym zespole z takimi sławami jak Joel Bats czy srebrny medalista Mundialu '74 Andrzej Szarmach. Auxerre tego dnia zatańczyło z rywalami, a Cantona bujał w obłokach ze szczęścia. "Mało znałem Szarmacha - wspominał. - Ale wiedziałem, że był skromnym, prostolinijnym i miłym człowiekiem. Przy nim nauczyłem się, co to znaczy mieć talent i klasę jednocześnie". Polak harował ze wszystkich sił, by francuski nastolatek mógł tego dnia strzelić gola. Bez skutku. Ale wtedy, dzięki Szarmachowi, obudziła się w Cantonie hojność dla młodszych graczy, z którymi później grywał w Manchesterze United".

Szarmach przez lata był jednym z największych symboli polskiej piłki. Któregoś dnia przesiedzieliśmy godzinę w jednym z warszawskich hoteli. Był człowiekiem niezwykle pogodnym, ze świetnym poczuciem humoru i ostrym dowcipem. Ale w ostatnich latach nieco odciął się od świata, przestał odbierać telefony, schował się przed ludźmi.

Jak się okazało, miał problemy z alkoholem, niszczył życie swojej rodzinie, znęcał się nad żoną do tego stopnia, że ta, wraz z dziećmi, złożyła zawiadomienie do prokuratury. W czwartek francuskie media donosiły, że dostał 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu, 2 lata terapii przeciw uzależnieniom. Dotkliwy jest też pewnie publiczny wstyd.

ZOBACZ Wybraliśmy 11 stulecia PZPN

ZOBACZ Cantona: Ibrahimović jest jak Szarmach

ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Czy kibice powinni wrócić na stadiony? Profesor Simon stawia warunki, przy których to bezpieczne
 

< Przejdź na wp.pl