PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Karol Linetty

Dariusz Tuzimek: Tak wygląda mistrzostwo absurdu [OPINIA]

Dariusz Tuzimek

Przegrany mecz Polaków z Węgrami przejdzie do historii. Ale nie historii futbolu, tylko historii głupoty na własne życzenie. Jest takie stare, polskie przysłowie: "Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę mu łeb ścięli".

Ale jeśli ktoś urodził się w Portugalii, tak jak selekcjoner Paulo Sousa, to tego powiedzenia mógł nigdy nie słyszeć.

Mistrzostwo absurdu wygląda tak, że najlepszy napastnik świata - Robert Lewandowski siedzi zdrowy na ławce rezerwowych i nie wolno mu wejść na boisko, bo nie jest zgłoszony do bardzo ważnego meczu reprezentacji. Gdzie siedzi zdrowy Kamil Glik, nawet nie wiem, bo w telewizji tego nie pokazali.

Zdrowy - i w formie - Łukasz Fabiański siedzi w Anglii, bo nikt nie zdołał go przekonać, żeby nie kończył kariery reprezentacyjnej w środku eliminacji. Przegrywamy mecz z Węgrami i dziś wieczorem okaże się, czy cudem utrzymamy prawo do rozstawienia w barażach i gry na własnym stadionie. Całość tych "atrakcji" mamy na własne życzenie.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niesamowity pocisk! Bramkarz stał jak zamurowany 

Człowiek drapie się w głowę i zastanawia: czy to wszystko to jest mokry sen paranoika, czy rzeczywistość reprezentacji na finiszu kwalifikacji do mistrzostw świata w Katarze? Jest tu w ogóle ktoś, kto bierze odpowiedzialność za rejs tego statku szaleńców?

Niech "Lewy" odpoczywa w Bayernie

Bo trzeba zacząć od pryncypiów. Od tego, żeby pewne sprawy postawić z powrotem z głowy na nogi. Jeśli Robert Lewandowski chce odpoczywać (lub Bayern chce, żeby odpoczywał), to niech odpoczywa w klubie w Monachium. Na kadrę nie przyjeżdża się odpoczywać w ważnym meczu z Węgrami, żeby się nie zmęczyć przed piątkowym meczem z Augsburgiem, który - uwaga! - jest 16. zespołem w tabeli Bundesligi. Nikt mi nie wmówi, że to mecz o mistrzostwo Niemiec, a bez "Lewego" to Bayern z tym rywalem nawet nie zipnie.

Zresztą co mnie, jako Polaka, Bayern obchodzi? Jak następnym razem zadzwoni ktoś z Monachium z taką propozycją, to trzeba wysłać go w cholerę. A Robertowi trzeba powiedzieć, żeby się nie wygłupiał. Tyle o pryncypiach. Jak sobie pryncypia ustawimy, to głupoty - takie jak w meczu z Węgrami - nie będą się nas czepiać.

Może to i dobrze, że Paulo Sousa nie rozumie po polsku. Bo w poniedziałkowy wieczór uszy by mu zwiędły, gdyby usłyszał, jak kibice przed telewizorami recenzowali jego decyzje personalne. Nie tylko tę, by nie grał Glik i Lewandowski. Ale też tę, żeby w środku grał Klich, który złapał żółtą kartkę i nie zagra w barażu, a inny środkowy pomocnik - Piotr Zieliński - żeby w tym czasie siedział na ławce, choć zagrożony pauzą za kartkę nie był. Albo, żeby taki Kędziora zagrał na lewej stronie obrony. Przecież on lewej nogi w ogóle nie używa do kopania piłki. W ogóle...

Albo co w tej kadrze robi Bereszyński? Czemu ten facet nie gra w reprezentacji na wahadle, skoro występuje - bardzo udanie - na tej pozycji w klubie? Ktoś wie?
Kolejny przykład - Przemysław Frankowski. On gra w reprezentacji wszędzie i nigdzie. O co tu chodzi? Przecież ten piłkarz jest w tym momencie w swojej życiowej formie.
Końcówka meczu z Węgrami, przegrywamy 1:2, potrzebujemy gola. Węgrzy się bronią. Jaki jest ruch trenera? Płacheta na boisko! Do ataku pozycyjnego? Naprawdę? To chyba musi być ktoś z rodziny...

Inna sprawa, że Sousa nie miał już kogo wprowadzić, bo na ławce zostali mu jedynie gracze defensywni. Dlaczego? Bo np. Sebastian Szymański, jeden z najlepszych graczy ligi rosyjskiej, nie jest powoływany. Dlaczego? No - głupia sprawa - Sebastian według Sousy się nie nadaje. Znów: dlaczego? Znów odpowiedz ta sama: Nie wiadomo, ale podobno Sousa widzi więcej.

Trochę mnie dziwi naiwna wiara tych, którzy patrząc na - delikatnie mówiąc - dziwne decyzje personalne Sousy, przekonują siebie i innych, że "w tym szaleństwie musi być metoda". Ja widzę tu więcej szaleństwa niż metody. W moim przekonaniu tak jak Portugalczyk robił wszystko na czuja na początku swojej kadencji, tak nadal to robi na czuja. Tylko po meczu, w zależności od wyniku, dorabia ideologię.

Dziwne tłumaczenia Paulo Sousy

Trudno się słucha tego, co po porażkach mówi Sousa. Nie dlatego, że mówi po angielsku. Dlatego, że mówi nieprawdy i mówi bez sensu. To są - za przeproszeniem - brednie. Przegraną 1:2 Węgrami Portugalczyk tłumaczył tak: - Nie jestem trenerem, który boi się podejmowania ryzyka, podejmowania odważnych decyzji. Uważam, że to był odpowiedni moment i dobra decyzja, by podjąć walkę w ważnym meczu o punkty bez Kamila Glika i Roberta Lewandowskiego - mówi.

To była dobra decyzja? Naprawdę? Czy te słowa mówi selekcjoner po przegranym meczu? To mówi ten sam człowiek, który kompletnie spieprzył nam w czerwcu mistrzostwa Europy? Zresztą wtedy też był zadowolony ze swoich decyzji i z własnej odwagi. Czy to ten sam, człowiek, który w marcu nie znał polskich piłkarzy, których prowadził w Budapeszcie przeciwko Węgrom? Który za chwilę wywali nas spektakularnie z mundialu, bo lubi ryzyko? Jak mam to rozumieć? Czy jeśli rozbiłeś sobie głowę, upadając na beton to - według Sousy - największą odwagą jest ponowne przypieprzenie łbem o ten sam beton? Kompletna aberracja umysłowa.

Zresztą ja już tę chorą retorykę słyszałem z ust Sousy po fatalnie przegranym Euro. Wtedy też to brzmiało mniej więcej tak, jakby w futbolu nie o zwycięstwa chodziło. Jakby katastrofa w meczach ze Słowacją i Szwecją oraz zajęcie ostatniego miejsca w grupie było konieczną ofiarą, jaką trzeba było złożyć w drodze do czegoś lepszego. Czegoś doskonalszego, co nas w przyszłości zaprowadzi w miejsca, w jakich nigdy nie byliśmy, do sukcesów, jakich nigdy nie osiągaliśmy. Do awansu na mundial. Ale to były opowieści warte funta kłaków. Na razie nauczyliśmy się wygrywać jedynie z Albanią.

Jak graliśmy na początku kadencji Portugalczyka naiwnie, tak nadal gramy naiwnie. Sousa jak nie wyciągał wniosków, tak nadal nie wyciąga.

Uśmiecham się z politowaniem, gdy sobie przypomnę, te głodne opowieści, że Paulo Sousa nie mógł być na meczu Legii z Lechem i innych ważnych meczach naszych klubów, bo załatwiał w Londynie akces do kadry Mattiego Casha. Strasznie był w tym Portugalczyk aktywny.

Zresztą co to w ogóle była za akcja? Selekcjoner reprezentacji Polski jeździ osobiście szukać kadrowicza gdzieś po ambasadach? I nikt się temu nie dziwi?

Ostatnią tak kuriozalną operacją sztabu kadry było szukanie przez trenera Smudę śladów po Sławomirze Peszce w niemieckich komisariatach. Tak, tak była taka sytuacja...

Dariusz Tuzimek

Czytaj także: Miliony wyrzucone w błoto? Tylko jeden selekcjoner był gorszą inwestycją
Czytaj także: Zawinił przy golach. Paulo Sousa go chwali

< Przejdź na wp.pl