Specjalizujemy się w rozgrywaniu końcówek - rozmowa z Łukaszem Kalwą, statystykiem kadry Polski i Pogoni Baltica

Jak wyglądała praca statystyka reprezentacji Polski na mistrzostwach świata w Katarze? Jak jego uwagi przyjmowali sami zawodnicy? Dalej będzie pracował przy Michaelu Bieglerze?

Krzysztof Kempski: Na początek wypada pogratulować. Zdobyć medal mistrzostw świata, jakikolwiek, to naprawdę spory wyczyn. Podobno dość długo nie mógł pan uwierzyć, że wisi też na pana szyi?

Łukasz Kalwa: Dziękuję. Przyznam szczerze, że faktycznie przez co najmniej dobę lub nawet dwie nie docierało to do mnie. Oczywiście, cieszyłem się niezmiernie, ale te emocje ludzi wokół, którzy są ze mną były dużo większe niż w mojej osobie. Dla mnie jest to osobiście największy sukces w mojej dotychczasowej karierze w pracy z piłką ręczną.

Ile czasu spędza statystyk przed meczem, chcąc dogłębnie przeanalizować rywala?

- Pracowaliśmy na podobnym systemie, który stosujemy tutaj w Szczecinie w Pogoni Baltica. Analizujemy trzy ostatnie mecze przeciwnika. Zajmuje mi to wszystko około 6-7 godzin. Największa praca jest dopiero później, czyli przy spotkaniu się z zespołem, z grupą piłkarzy, ze sztabem szkoleniowym. Takich spotkań mieliśmy codziennie od 4 do 5. To kosztowało dużo czasu. Te akcje się powtarzały. Oglądaliśmy je z różnych perspektyw. Ja zaś byłem jedyną osobą, która była na każdym z tych spotkań. Przyznam szczerze, że był taki moment, w którym byłem już wyczerpany. Akurat dobre na mistrzostwach świata było to, że zawsze po jednym dniu, w którym był mecz był ten jeden dzień wolny. To była dla mnie duża ulga, bo miałem czas na przygotowanie tego materiału. Nie musiałem pracować po nocach. Udało się robić wszystko na bieżąco.
[ad=rectangle]
Jak podchodzili do materiału, który pan przygotował sami zawodnicy?

- To są profesjonaliści, którzy pracują w największych klubach, jeśli chodzi o Europę i męski szczypiorniak. Założenie było takiego, żeby wywołać dyskusję. Pokazać sytuacje, pokazać momenty, w których przeciwnik jest mocny, a w których możemy mieć kłopoty. Do tego oczywiście chcieliśmy wykazać słabsze strony rywala, które my powinniśmy wykorzystać. Było dużo dyskusji, dużo rozmów. Te puzzle zostały poskładane w ten sposób, że mamy brązowy medal.

Wielu kibiców "zarzucało" reprezentacji Polski, że słabiej graliśmy skrzydłami, że pchaliśmy się do środka. Na to też zwracał pan uwagę przed lub po meczach?

- Nie trzeba być specjalistą, by stwierdzić, że gra naszej reprezentacji jest oparta na rozgrywających, którzy są największymi gwiazdami w tym zespole. To oni w dużej mierze decydują o wyniku. Były mecze na tych mistrzostwach, w których ci skrzydłowi włączyli się w zdobywanie bramek. Dużym plusem i zaskoczeniem była ich dobra gra w obronie, szczególnie w meczu z Chorwacją. W momentach, w których skrzydłowi potrafili się włączyć zarówno w ataku, jak i w obronie, mecze były dla nas łatwiejsze. Ciężar zdobywania bramek rozkładał się równomiernie na wszystkich zawodników. Niestety, nie zawsze się to udawało. Mamy na tych pozycjach duży potencjał. Są młodzi, perspektywiczni gracze. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby na każdym meczu mistrzostw Europy, które odbędą się w Polsce, skrzydłowi stali się ważnym elementem układanki.

Gdyby miał pan wybrać najlepszy i najgorszy mecz kadry, na które spotkania padłby wybór?

- Nie byliśmy zadowoleni z meczu z Niemcami. Oczywiście, był to rywal na podobnym poziomie jak nasz, ale było to spotkanie otwarcia i każdy chciał się pokazać z lepszej strony. Jak pokazało późniejsze rozstawienie, może wcale nie był to taki zły rezultat. A jeśli chodzi o najlepszy mecz, trudno jest tak naprawdę powiedzieć. Ja osobiście najbardziej przeżyłem mecz z Hiszpanią.

Jeśli już jesteśmy przy Hiszpanii. To był nasz rywal w meczu o brąz. Analizując nieco na chłodno, większa jest radość z tego medalu, czy może żal, że nie zagraliśmy w wielkim finale?

- Nie, przede wszystkim to dostrzegamy pozytywne aspekty. Przywieźliśmy medal z mistrzostw świata. Zrobiliśmy wielki wynik. Jasne jest, że po meczu z Katarem wszyscy byliśmy źli, że to sędziowanie nie było na takim poziomie, na jakim być powinno. Wydaje mi się, że to nie jest tylko nasze zdanie. Dużo rozmawialiśmy z zawodnikami innych krajów, czy też sztabem szkoleniowym, m.in. Francuzów, Duńczyków. Większość uczestników tego turnieju była zniesmaczona tym, co się wydarzyło w Katarze. Chwała chłopakom za to, że się nie podłamali i stanęli na wysokości zadania w tym ostatnim i tak naprawdę najważniejszym meczu. Równie dobrze moglibyśmy wracać z pustymi rękoma, czyli czwartym miejscem, o którym pewnie nikt by nie pamiętał. Wielkie ukłony w kierunku zawodników, bo pokazali wielkie serce.

Kalwa dalej będzie pracował z męską kadrą
Kalwa dalej będzie pracował z męską kadrą

Jesteśmy już po mistrzostwach, więc ta teoria to czysta hipoteza i gdybanie. Niemniej jestem ciekaw, jak zagrałby Katar, gdyby Polacy byli po prostu odrobinę skuteczniejsi w samym ataku pozycyjnym. Przy przewadze kilku bramek gra się dużo łatwiej, spokojniej.

- Nasza reprezentacja jest specjalistą od rozgrywania końcówek. Jeśli bowiem przeanalizujemy ostatnie mecze, to zauważymy, że w końcówkach udawało nam się przechylać szalę zwycięstwa. Niestety, sędziowie w umiejętny sposób przytrzymali ten wynik tak, aby nie dopuścić do końcówki, w której byłoby nerwowo i w której byłaby różnica jednej bramki. Jestem pewien, że gdyby do tego doszło, gralibyśmy w finale, ale z perspektywy czasu nie ma większego sensu rozpamiętywania tego meczu i sytuacji.

Jaka będzie przyszłość Łukasza Kalwy w męskiej reprezentacji? Zdaje się, że w jednym z wywiadów nie był pan pewien czy w niej pozostanie?

- Nigdy nie lubię wybiegać zbyt daleko w przyszłość, dlatego byłem bardzo ostrożny, jeśli chodzi o tego typu informacje. Wiadomo, że sytuacja jest rozwojowa. Na tą chwilę mogę powiedzieć tyle, że zaraz po mistrzostwach świata ruszają przygotowania do turnieju ME w Polsce. Jestem przewidziany w sztabie kadry. Nic już raczej się nie zmieni.

Wróćmy na koniec do pana codziennej pracy w Szczecinie. Za nami mecz Pogoni Baltica z Vistalem Gdynia. Gospodynie zanotowały pierwszą porażkę na własnym terenie, która zawsze boli podwójnie. Co pana zdaniem zdecydowało o takim wyniku rywalizacji?

- Dopisali kibice, co nas niezmiernie cieszy. Doping zawsze jest bardzo ważny. Myślę, że w tym meczu było kilka przełomowych momentów, w którym mogliśmy przełamać gdynianki. W pierwszej połowie gra obronna nie wyglądała tak, jakbyśmy sobie tego życzyli, ale dołożyliśmy to, czego z kolei brakowało w drugiej. Byłem spokojny siedząc na ławce i obserwując to, co się działo, bo ten mecz można było wygrać. W drugiej połowie graliśmy nieźle w obronie. Z całego meczu jestem zadowolony, jeśli chodzi o grę w ataku, bo sytuacji strzeleckich było bardzo dużo. Co więcej, były one klarowne. Zabrakło jedynie albo aż wykończenia, czyli tego ostatniego elementu, który decyduje o tym, czy pada bramka czy nie. To był klucz do całego nieszczęścia. Cóż, jest pierwsza porażka, ale przed nami jeszcze dużo ważnych spotkań. Jesteśmy w stanie osiągnąć to, czego od siebie wymagamy po tej drugiej rundzie.

Źródło artykułu: