Materiały prasowe / FRANCE HANDBALL 2017 / J CROSNIER

Francja gości wielki turniej. Polacy zrobili to lepiej

Kamil Kołsut

- Mistrzostwa Europy w waszym kraju były zorganizowane perfekcyjnie. U nas nie jest najlepiej - mówi dziennikarz "L'Equipe" Yann Hildwein. I choć zagraniczni goście Francję chwalą, on się martwi. Wszak jego kraj chce gościć igrzyska olimpijskie.

- Nie mamy pana akredytacji. Jest nam bardzo przykro - słyszy jeden z dziennikarzy. Jest na obu listach obecności, ale wejściówki dla niego brakuje.

Jest pierwszy dzień turnieju, w biurze zamieszanie. Inny dziennikarz akredytację dostał, choć nie było go na żadnej liście. Kolejny wejściówkę ma, nie ma go za to wśród uprawnionych do otrzymania "media packa" - paczki upominków od organizatorów. Chaos.

Ostatecznie każdy, kto się zgłosił, swoją akredytację dostał. I dobrze, i źle. Mam wrażenie, że mógłbym wejść tam prosto z ulicy, zrobić awanturę ("przecież się akredytowałem dostałem nawet maila!") i bez przeszkód wejść do obiektu, w którym za kilka godzin usiądzie dziesięć tysięcy ludzi.

Opuszczamy budynek przypominający szopę, o ścianach ze sklejki. Leje. Jeszcze francuskojęzyczny wolontariusz zdąży nam polecić ścieżkę w kierunku przeciwnym niż hala, przeskoczymy barierkę i wreszcie dotrzemy do nieoznaczonych, szarych drzwi, które okażą się wejściem do biura prasowego. Udało się.

Dwa dni później z trudem opracowany plan dotarcia do hali weźmie w łeb, bo organizatorzy przeniosą wejście na drugą stronę hali.

Biuro prasowe w Nantes po godzinach. Zwykle jako ostatni opuszczają je Polacy
Pies w biurze

Pół roku temu jednym z najważniejszych haseł organizowanego przez Francuzów Euro 2016 było "bezpieczeństwo". Wszyscy bali się, że może dojść do zamachu. Dziś w Nantes do prewencji podchodzi się z większym dystansem. - Ja czuję się bezpiecznie. Jeśli coś miałoby się stać, to tylko w Paryżu - mówi nam Pierre, taksówkarz.

Uzbrojeni żandarmi są wszędzie. Widzimy ich w mieście, przy hotelach, pod halą. Kiedy siedzimy w lobby czekając na powrót Polaków z treningu, jeden z nich poczuwa się do obowiązku, by nas wylegitymować.

Kontrole bezpieczeństwa to jednak prowizorka. Standardowe przeszukanie, prośba o "otworzenie plecaka". Czasem tylko jednego z dwóch. 

Przed jednym z meczów w biurze prasowym zaskakuje nas pies wyszkolony do szukania materiałów wybuchowych. Okazuje się, że tego samego dnia Nantes wizytował minister spraw wewnętrznych, który osobiście kontrolował realizację procedur związanych z bezpieczeństwem.

Pies szukający materiałów wybuchowych wzbudził wśród dziennikarzy sporą sensację
Królowie z Polski

Biuro prasowe gwarantuje miejsca siedzące dla setki osób. Kiedy grają Francuzi, jest ciasno. W pozostałe dni z dostępem do stolików i kabli internetowych (tych jest niewiele) problemu nie ma. Organizatorzy gwarantują napoje oraz zimny catering, a wolontariusze są jak do rany przyłóż.

- Traktujemy was tu jak króli - mówi do nas stary Chińczyk, który opiekuje się trybuną prasową. Kiedyś mieszkał w Algierii, sąsiadował tam z Polakami. Za każdym razem krzyczy do nas "cześć!" i prosi, żeby nauczyć go innych przydatnych słów.

Żartuje, że ma ludzi do wszystkiego, pokazując na grupkę stojących obok wolontariuszy. - Piętnaście euro i załatwię każdą sprawę - mówi i wybucha śmiechem. Jeśli czytaliście "Shantaram", to tak właśnie wyobrażam sobie Prabakera.

[nextpage]

Na trybunie każdy dziennikarz ma przypisane miejsce. Ich dystrybucja zmienia się codziennie, w zależności od układu meczów. A na trybunach warto być, bo atmosfera jest znakomita.

Dwie twarze kibica

Kiedy jedziemy tramwajem w kierunku hali (dziś Francuzi grają z Norwegami), jest spokojnie. Najwyższy wyraz ekspresji to flaga na policzku jednego z pasażerów. Nikt nie dokazuje, nie śpiewa. Wysiadamy i razem z tłumem spokojnie zmierzamy w kierunku wejścia. Nie ma flag, trąbek. Mamy wrażenie, jakby tłum zmierzał do zakładu pracy.

Turniej odbywa się w miejscu nietypowym, to hala wystawowa. Charakterystyczna przestrzeń, surowy szkielet trybun, budki i pomieszczenia sprawiające wrażenie skrajnej tymczasowości.

Francuzi potrafią się jednak bawić. Siadają na miejscach i zaczynają krzyczeć, śpiewać. Doping jest na wszystkich meczach, a kibicuje się zwykle słabszemu. Kiedy Polacy grają z Japończykami, każdy gol rywali wzbudza aplauz, przerywany głośnym skandowaniem: "Japonia, Japonia!".

Największe wrażenie robi jednak "Marsylianka". Kiedy jedenaście tysięcy ludzi na trybunach ryknie: "Aux armes citoyens!" kolana mogą się ugiąć pod największym twardzielem.

Wszystko kończy się na jedzeniu

- Wszystko jest fantastyczne. Ludzie, warunki pracy, internet, jedzenie... - entuzjazmuje się norweski fotoreporter Bjorn Muggerud. - Jedyne, na co mogę narzekać, to światło w hali. Jest dość ciemno, ale chyba Francuzi to lubią. Byłem jednak tylko w Nantes. Koledzy z innych hal mówią, że tam warunki pracy są gorsze.

Kibicami zachwyca się Mathilde. - Na każdym meczu atmosfera jest świetna, ludzie szaleją. U was fani nie byli tacy żywiołowy, poza meczami Polaków na trybunach było spokojnie - przypomina. Chwali za to nasze jedzenie. - Karmiliście świetnie, tu są tylko kanapki i słodkości - śmieje się. I dodaje: - Mieliście też większe biuro prasowe oraz mixed-zone. W Nantes warunki pracy są bardzo surowe, podczas meczów Francuzów do strefy wywiadów trudno wcisnąć szpilkę.

- Turniej jest świetny, na każdym meczu trybuny pękają w szwach. W Rosji to nie do wyobrażenia. U nas na spotkania piłki ręcznej czy siatkówki przychodzą tylko rodziny i przyjaciele zawodników - opowiada Vladimir Ivanow z rosyjskiego "Sport Expressu". - Warunki pracy są standardowe, a internet daje radę.

Mixed-zone podczas meczów gospodarzy przypomina peron na dworcu centralnym
Polacy robią to lepiej

Z dystansem na organizację turnieju patrzy z kolei Hildwein. - Generalnie jest w porządku. Ochrona, atmosfera, dużo radości. Postawa kibiców to duży sukces - wymienia.

Szybko przechodzi jednak do kontry. - Hala jest słabo oznaczona, nawet w centrum miasta nie ma żadnych znaków wskazujących dojazd. Jedzenie nie jest zbyt dobre, a centrum prasowe małe. Słaba była też ceremonia otwarcia, a to przecież jeden z elementów, na który mocno się patrzy chociażby przy okazji igrzysk olimpijskich - mówi.

On jako dziennikarz "L'Equipe" na wielkich imprezach zjadł zęby. Był na mistrzostwach świata i Europy, obsługiwał igrzyska olimpijskie.

I co do jednego jest przekonany: - Oczywiście, rok temu było zimno, a wyniki sportowe Polski oraz Francji nie zachwyciły. Wasze mistrzostwa Europy były jednak zorganizowane świetnie. Nigdy nie miałem takich warunków pracy; wręcz nie pamiętam elementu, który mi się nie podobał. To była perfekcja. Polacy zrobili wszystko dużo lepiej.

Kamil Kołsut z Nantes

ZOBACZ WIDEO Natalia Partyka: moje życie pokazuje, że niemożliwe nie istnieje
 

< Przejdź na wp.pl