Saluty, samookaleczenia i gratulacje od Jelcyna - Michaił Jużny kończy karierę

Getty Images / Clive Brunskill / Na zdjęciu: Michaił Jużny
Getty Images / Clive Brunskill / Na zdjęciu: Michaił Jużny

Nikt nie chciał z nim trenować, bo jako dziecko po każdym niepowodzeniu rzucał rakietą. Gdy dał Rosji pierwszy Puchar Davisa, Borys Jelcyn nazwał go "wojownikiem". Michaił Jużny, jedna z barwniejszych postaci tenisa ostatnich lat, kończy karierę.

Nikt nie chciał z nim trenować

Aby zostać zawodowym tenisistą, Michaił Jużny od małego musiał radzić sobie z przeciwnościami. Nie miał ani bogatych rodziców, ani hojnych sponsorów, nie mógł też ćwiczyć w renomowanych akademiach. Na treningi do kubu Spartak wraz z bratem Andriejem dojeżdżał metrem i autobusem z przesiadką. Podróż zajmowała im godzinę. A podczas zajęć trenowali sami. - Na początku ja i Andriej obserwowaliśmy, jak trenerzy ćwiczą z pozostałymi, a potem braliśmy kosz ze starymi piłkami - wspominał trudne początki.

Pomocną dłoń do Jużnego wyciągnął Boris Sobkin. - Na początku wyglądało to tak: Misza ciągle łamie rakiety i płacze - opisywał rosyjski szkoleniowiec. - Niewielu trenerów chce pracować z chłopcem o tak silnym charakterze, więc Misza wraz z bratem trenują sami, bez trenera. Przez 15 minut ćwiczą na jednym korcie, ale przychodzi członek klubu i muszą udać się na inny. Po kolejnych 15-20 minutach sytuacja się powtarza. I tak każdego dnia.

Sobkin został pierwszym i jak się okazało jedynym trenerem Jużnego. Ich relacja jest wyjątkowa. I choć Sobkin przez ten czas pomagał także innym rosyjskim tenisistom, Jewgienijowi Donskojowi czy Andriejowi Rublowowi, to właśnie Misza pozostaje jego ukochanym tenisowym dzieckiem. - Oczy mówią wiele. W oczach Miszy widziałem to "coś". Iskrę. Oczywiście nie postrzegałem go jako przyszłego tenisistę z czołowej "10" rankingu, ale było w nim coś specjalnego - wyjawił trener.

Z profesorem na podbój tenisowego świata

Pod wodzą Sobkina, z wykształcenia profesora matematyki, Jużny pokonywał kolejne szczeble kariery. W sierpniu 1998 roku zwyciężył w pierwszym turnieju juniorskim. W czerwcu 2000, jako niespełna 18-latek, wygrał premierowy mecz w głównym cyklu, w I rundzie turnieju w Den Bosch pokonując Daniela Nestora. W styczniu 2001 w Australian Open zadebiutował w Wielkim Szlemie, po czym wszedł do elity 100 najlepszych graczy świata. Pierwszy tytuł rangi ATP World Tour zdobył w lipcu 2002, gdy okazał się najlepszy na mączce w Stuttgarcie.

ZOBACZ WIDEO Grzegorz Panfil: Po tym sezonie zobaczę czy stać mnie na to, żeby grać dalej w tenisa. Nie chciałbym kończyć kariery

Obdarzony naturalnym talentem, dysponujący bajeczną techniką tenisista szybko został uznany potencjalną gwiazdą męskich rozgrywek. Stawiano go w jednym z rzędzie z Andym Roddickiem czy Tommym Robredo jako jednego z tych, którzy mają zdetronizować odchodzących powoli w cień mistrzów lat 90. XX wieku. Lecz nie odniósł takich sukcesów, jakie mu wróżono. W całej karierze zdobył dziesięć tytułów głównego cyklu, w rankingu ATP najwyżej wspiął się na ósme miejsce, a w turniejach wielkoszlemowych dwukrotnie dotarł do półfinału - w US Open 2006 i 2010. Jest także w gronie tenisistów, którzy zanotowali ćwierćfinał w każdej imprezie Wielkiego Szlema.

Drogę do największych sukcesów, podobnie jak wielu innym tenisistom urodzonym w latach 80. XX wieku, zagrodzili mu gracze tworzący tzw. "Wielką Czwórkę", a więc Roger Federer, Rafael Nadal, Novak Djoković i Andy Murray, którzy w niezwykły sposób zdominowali męskie rozgrywki. - Nie chcę powiedzieć, że gdyby nie oni, to zdobyłbym więcej, jednak ci goście nie dali nikomu szans na zwycięstwa. Z drugiej strony jestem dumny, że mogę rywalizować w tej samej erze, co oni - powiedział Rosjanin, który z Nadalem ma bilans 4-13, z Djokoviciem - 3-7, z Murrayem - 0-4, a z Federerem - 0-17.

Samookaleczenia

Jednak nie tylko z powodu "Big 4" Jużny nie ma na koncie mistrzostwa Wielkiego Szlema czy turnieju ATP Masters 1000. Również ze względu na swój temperament. Tak, jak będąc dzieckiem nie potrafił panować nad emocjami w czasie treningów na obiektach Spartaka, tak samo postępował jako zawodowy tenisista podczas najważniejszych meczów na największych kortach świata. Rosjanin nie tylko krzyczał, przeklinał i niszczył sprzęt. Miał w zwyczaju uderzać się rakietą o nogi, a dwukrotnie sam sobie zrobił nią krzywdę.

W 2008 roku podczas meczu III rundy turnieju ATP w Miami przeciw Nicolasowi Almagro po nieudanym bekhendzie Jużny tak mocno uderzał się rakietą, że rozciął sobie skórę na głowie. Osiem lat później ponownie dokonał aktu samookaleczenia własną rakietą. W czasie meczu I rundy Rolanda Garrosa z Damirem Dzumhurem znów uderzył się w głowę i ponownie polała się krew.

Co ciekawe, mimo wybuchowego charakteru, Jużny posiada tytuł naukowy. Jest doktorem psychologii na Uniwersytecie Moskiewskim.

Losy finału odmienione w dyskotece

Ale moskwianin miał też chwile, kiedy był bohaterem całego narodu. W 2002 roku reprezentacja Rosji świetnie spisywała się w Pucharze Davisa. Po wyeliminowaniu Szwajcarii, Szwecji i Argentyny doszła do finału, w którym na wyjeździe zmierzyła się z Francją. 20-letni wtedy Jużny dostał powołanie na decydujące spotkanie, razem z dwoma mistrzami wielkoszlemowymi i byłymi liderami rankingu ATP Maratem Safinem i Jewgienijem Kafielnikowem oraz deblistą Andriejem Stolariowem, z którym w 1995 roku rozegrał pierwszy mecz w juniorskiej karierze.

Ranga wydarzenia była olbrzymia, a podniosłości dodawał jej fakt, że na trybunach paryskiej hali Bercy, areny meczu, zasiedli ówcześni prezydenci obu krajów - Jacques Chirac, który w pierwszym dniu finału obchodził 70. urodziny, oraz Borys Jelcyn, prywatnie wielki miłośnik białego sportu i dobry znajomy najważniejszego człowieka w rosyjskim tenisie, Szamila Tarpiszczewa, pełniącego wówczas funkcję kapitana Sbornej.

Po dwóch dniach Francuzi prowadzili 2:1 i szykowali się do świętowania. Rosjanie natomiast - jak głosi opowieść - nie zamierzali zamartwiać się niekorzystnym wynikiem, lecz udali się na imprezę. Inicjatorem tej formy relaksu był przekładający dobrą zabawę ponad wszystko Safin. Noc z soboty na niedzielę rosyjscy tenisiści spędzili w modnych paryskich dyskotekach, a kilkadziesiąt godzin później doprowadzili Francję do łez.

Gratulacje od Jelcyna

W pierwszej niedzielnej grze Safin pokonał Sebastiena Grosjeana i wyrównał stan rywalizacji na 2:2. O losach tytułu musiał decydować piąty mecz. Miał w nim zagrać Kafielnikow, lecz Tarpiszczew zdecydował się na roszadę i posłał w bój nieopierzonego Jużnego. Tenisista z Moskwy miał wtedy za sobą ledwie pięć występów w barwach narodowej, a został desygnowany do najważniejszego meczu w dziejach rosyjskiej drużyny narodowej.

Po dwóch setach wydawało się, że Tarpiszczew wyszedł na szaleńca. Jużny nie radził sobie i przegrywał z Paulem-Henrim Mathieu 0:2. Ale kapitan Sbornej okazał się geniuszem, bo Misza w niesamowitym stylu odwrócił losy pojedynku. Zdobył trzy kolejne partie, wygrał cały mecz 3:6, 2:6, 6:3, 7:5, 6:4 i dał Rosji pierwszy w historii Puchar Davisa. - Zaczynając tamten mecz, byłem dzieckiem, a kończąc, stałem się mężczyzną - powiedział kilka lat po tym zwycięstwie.

Tamtego wieczoru Jużny stał się bohaterem całej Rosji. Trafił na okładki wszystkich gazet, a gratulował mu nawet sam Jelcyn. - Jużny ma bardzo silny charakter. Jest wojownikiem - stwierdził prezydent. Safin z kolei powiedział: - Po tym, jak przegrał dwa pierwsze sety, nikt nie spodziewał się, że wygra. Myślę, że zaskoczył nawet samego siebie, ale pokazał, że jest prawdziwym mężczyzną i prawdziwym Rosjaninem.

Rok później otrzymał tytuł Zasłużonego Mistrza Sportu, przyznawany rosyjskim sportowcom za wybitne osiągnięcia. W kadrze Jużny występował przez 11 lat. W tym czasie rozegrał 38 spotkań, z których wygrał 21. Karierę reprezentacyjną zakończył w 2011 roku. Z powodu kontuzji kostki ominął go jednak drugi triumf Sbornej w Pucharze Davisa. W sezonie 2006 nie mógł wziąć udziału w finale i tylko patrzył, jak na Łużnikach w jego rodzinnej Moskwie Rosja pokonała Argentyną i po raz drugi została najlepszą drużyną świata.

Petersburg, nie Moskwa

Ostatnie lata to regres w karierze Jużnego. Wypadł z szerokiej światowej czołówki (aktualnie jest 110.), zaczął ponosić coraz więcej porażek z niżej notowanymi rywalami. Również posłuszeństwa odmawiał wyeksploatowany organizm. W lipcu Rosjanin ogłosił, że w trzecim tygodniu września podczas turnieju w Petersburgu, gdzie w 2004 roku zdobył swój drugi tytuł, zakończy swoją przygodę z zawodowym tenisem.

Na sportowej emeryturze jednak na pewno nie będzie się nudził. - Mam już trzy projekty, które chcę rozwijać. To akademia w Nowokuźniecku, akademia w Gold Coast oraz projekt dotyczący rozwoju wychowania fizycznego wśród najmłodszych - wyjawił, dodając, iż także chcę poświęcić więcej czasu rodzinie (ma żonę i dwóch synów). Ale nim zacznie to robić, czeka go ostatni turniej. Co zaskakujące, nie w rodzinnej Moskwie, lecz w Petersburgu.

Salut

Po wygranych meczach Jużny wykonuje charakterystyczny gest. Lewą ręką, trzymając w niej rakietę, unosi nad głowę, a prawą salutuje w kierunku widzów. Rakieta nad głową ma imitować czapkę, bo zgodnie z rosyjską tradycją, aby zasalutować, należy mieć na głowie czapkę. Robi to na cześć swojego ojca, również Michaiła, byłego pułkownika armii radzieckiej.

W środę w I rundzie Sankt Petersburg Open Rosjanin zmierzy się z Mirzą Basiciem. Jeśli wygra, odniesie 499. zwycięstwo w głównym cyklu. "500" na zakończenie kariery? To z pewnością byłoby cudowne zwieńczenie przygody Jużnego z tenisem. I kolejne okazje do salutu.

Zobacz pozostałe teksty autora ->>

Marcin Motyka

Źródło artykułu: