WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Leon Madsen

Chaos czy pech Unii Tarnów? Trener Baran tłumaczy kontrowersyjne sytuacje

Kamil Hynek

Unia Tarnów żegna się powoli z PGE Ekstraligą. Gwoździem do trumny Jaskółek okazała się porażka na własnym torze z ekipą Get Well Toruń. Wydaje się, że gospodarze nie wytrzymali ogromnego ciśnienia związanego z ciężarem gatunkowym tego spotkania.

Tylko wygrana pozwalała zachować tarnowianom szanse na utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Tymczasem w najważniejszej potyczce sezonu 2016 podopieczni Pawła Barana zawiedli na całej linii. Zamiast zewrzeć szyki odjechali najgorszy mecz w rozgrywkach. Przegrać można, ale wynik 31:58 pokazuje, że o jakimkolwiek stylu nie było tu mowy. Wydaje się, że zawodników jak i sztab szkoleniowy zjadła także presja. Dowodem na tę tezę niech będą wydarzenia jakie rozegrały się na torze, jak i w parku maszyn. W rolach głównych cały obóz tarnowski. Na lekkie usprawiedliwienie trzeba wspomnieć o opadach deszczu, które na dobre nawiedziły Jaskółcze Gniazdo tuż przed pierwszym biegiem. Tor trzeba było przygotowywać na nowo, a to oznaczało, że Jaskółki o atucie domowego obiektu mogą zapomnieć. Nawierzchnia "pod siebie" to jedno, ale w takiej formie, jaką pokazały Jaskółki, raczej nie ugrałyby wiele więcej.

Pierwsze symptomy tego, że Unia musi zwyciężyć ten mecz za wszelką cenę, ukazał Leon Madsen w inauguracyjnej gonitwie. W strugach deszczu walczył o drugą lokatę z Kacprem Gomólskim. Na ostatnim łuku wszedł pod łokieć "Gingera" i gdy wydawało się, że wyprzedził swojego rywala, zaliczył na mokrej i nawierzchni uślizg. Duńczyk wystartował do Gomólskiego z pięściami, a pretensje miał o to, że chwilę wcześniej na przeciwległej prostej Polak zablokował jego akcję przy samej bandzie i nie zostawił mu miejsca do wyprzedzenia. Za swoją ostrą reakcję Madsen otrzymał żółtą kartkę. To nie był jednak koniec show Leona. Adrenalina i krew buzowała w nim niemal do końca meczu, a zapłacił za to wysoką cenę. W trzynastej odsłonie dwa razy ostro potraktował Adriana Miedzińskiego, przez co torunianin niebezpiecznie upadł. Sędzia Ryszard Bryła nie wahał się ani chwili, aby pokazać Madsenowi drugi żółty kartonik, a w konsekwencji czerwony. Według regulaminu jeździec z kraju Hamleta musiał zejść do szatni. Nie wystąpi również w następnym meczu biało-niebieskich w Poznaniu, kiedy przeciwnikiem będzie Betard Sparta Wrocław.

Jak się okazało trener Baran nie spodziewał się, że Madsen wyeliminuje się w taki sposób. - Uczulaliśmy Leona, żeby uważał na starcie ponieważ często za przewinienia przy taśmie dostaje upomnienia. A tutaj też czaiło się niebezpieczeństwo otrzymania żółtej kartki i wykluczenia z biegu. W trakcie spotkania pojechał jednak ostro z Adrianem Miedzińskim. Arbiter uznał, że przewinienie kwalifikowało się do pokazania drugiej żółtej kartki - mówił szkoleniowiec Unii Tarnów.

Żeby było mało, los nie oszczędził gospodarzy również w trzecim wyścigu. W nim na pierwszym łuku starli się Mikkel Michelsen i Miedziński. Na tor upadł młody straniero Jaskółek. Zawodnik długo nie mógł wygrzebać się w spod dmuchanej bandy. Kiedy już jednak dotarł do parku maszyn i otrzymał od lekarza zielone światło na kontynuowanie zawodów, arbiter przekazał, że przekroczono limit pięciu minut, jaki przysługuje na zgłoszenie gotowości zawodnika do wyścigu po uprzednim przerwaniu. - Zgłosiliśmy sędziemu zdolność Mikkela do jazdy. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że jest już za późno. Tylko, że my Michelsena wyciągaliśmy spod bandy trzy minuty. Lekarz miał go później nie obejrzeć? My też mieliśmy stopery. Zawsze mierzymy czas i w momencie przerwania wyścigu włączamy sekundomierz. Wezwaliśmy karetkę, aby szybko go zwieźć do parku maszyn. W momencie wjazdu do parkingu sędzia już dostawał informację, że Duńczyk jest zdolny do kontynuowania zawodów. Wtedy usłyszeliśmy, że czas został przekroczony - tłumaczył tę sytuację Baran.

Ale prawdziwe apogeum bałaganu, chaosu i bezradności wyszło wraz z nadejściem dziewiątej odsłony. W niej kierownictwo tarnowian chciało zastosować manewr taktyczny i wstawić w miejsce Świderskiego Janusza Kołodzieja. I to faktycznie nastąpiło, ale przysporzyło wszystkim mnóstwo nerwów. A najbardziej znamienny w tym wszystkim był widok wyjeżdżającego w ostatniej chwili Kołodzieja bez rękawiczek. - Janusz wiedział, że ma wystartować i był przygotowany. Chcieliśmy zgłosić zmianę, ale nie zadziałał telefon zarówno w parku maszyn, jak i na murawie. Sędzia włączył zegar i dwie minut. Sekundy upływały, zostawało coraz mniej czasu, a zmiana jeszcze nie została przyjęta. Myślałem, że arbiter nie zdążył jej odnotować więc powiedziałem Januszowi, żeby się rozebrał, a Piotrkowi kazałem się szykować do wyścigu. W tym momencie spiker zaanonsował rezerwę taktyczną. Sytuacja się odwróciła. Janusz zaczął się ubierać, a "Świdra" wycofałem. Wynikło zamieszanie, a Janusz wyjechał nieprzygotowany do biegu. Wcześniej machaliśmy z murawy, ale summa summarum kierownik zawodów wbiegł na wieżyczkę. Ja już tego nie widziałem - wyjaśniał trener gospodarzy.

ZOBACZ WIDEO Wszystkie siły na igrzyska, czyli bezpieczeństwo w Rio (źródło TVP) 
KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

< Przejdź na wp.pl