Stefan Smołka. Powroty do przeszłości: Na pohybel Speedway of Nations (felieton)

Archiwum prywatne / Stefan Smołka / Edward Jancarz i Piotr Bruzda, srebrni medaliści MŚP 1975
Archiwum prywatne / Stefan Smołka / Edward Jancarz i Piotr Bruzda, srebrni medaliści MŚP 1975

Należę do tych starych łykaczy żużla, którzy nie lubią częstych zmian w jakichkolwiek rozgrywkach. Tradycje bowiem mają swoją moc sprawczą i są fundamentem najtrwalszych budowli. Pokazuje to choćby z pozoru skostniały, a rozwijający się futbol.

Powroty do przeszłości to cykl felietonów Stefana Smołki.

***

Nie czuję nowego skarlałego pomysłu wyłaniania najlepszych narodowych drużyn świata na żużlu. Już kiedyś (od 1994 roku) zamieniono najlepszą, czwórmeczową formułę DMŚ na finały par, całkowicie zarzucając tym samym rozgrywane równolegle (oficjalne od 1970 do 1993 roku) MŚP. To był błąd, który potem częściowo naprawiono (1999), przywracając ekscytujące finałowe czwórmecze, ale o parach na dobre zapomniano. Strata wizerunkowa pozostała. Od 2001 roku mamy Drużynowy Puchar Świata, który miał swoje wady, ale też i liczne zalety, przyjął się nieźle, co potwierdzi pewnie każdy kto choć raz przeżył żużlowy weekend z udziałem najlepszych żużlowych teamów świata. Kibice złączeni pod swymi narodowymi barwami mogli się bliżej poznać, a nawet do późnej nocy w którymś z pubów porządnie zintegrować.

Zamiast szukać sposobów rozwoju coraz bardziej niszowej w świecie dyscypliny, wracamy niestety do złych wzorów i ciągłego bezcelowego mieszania. Ki pieron? - zapytałby w swoim stylu znany nam choćby z tych stron redaktor i bodaj pierwszy żużlowy doktor Robert Noga. Zgrabnie, jak zwykle, przyoblekł to w słowa Wojciech Koerber w TŻ: - […] jako zawodnik wolałbym zostać mistrzem świata, zamiast zwycięzcą turnieju "Speedway of Nations". Brakuje mi tu ciągłości i historii, do której można się odwoływać. Czegoś trwałego i stałego od lat (koniec cytatu). Jakieś zmiany pewnie były konieczne, ale kwitnącej pokrzywy lepiej nie dotykać, bo można się nieźle poparzyć. W światowy speedway można tchnąć nowego ducha dopiero wtedy, gdy uda mu się powrócić do korzeni. Musi stać się bardziej dostępny nie wyłącznie dla zasobnej materialnie, bądź hojnie sponsorowanej młodzieży. Konieczne są więc zmiany techniczne, nie te zabijające esencję - hałas i zapach żużla, ale sprowadzające się do większej dostępności sprzętu dla szerszych grup dziecięco-młodzieżowych. Nie wiem jak to zrobić, zielonego pojęcia nie mam, ale z pewnością dalsza komercjalizacja i elitaryzacja prowadzi wprost na krawędź przepaści. Zdenerwuje się w końcu ta złota rybka i przestanie spełniać życzenia.

Tomasz Dryła doskonale znający temat motocykli mówi o absurdalnie rosnących kosztach utrzymania silników żużlowych i konkluduje: "To patologia. Ale patologia zupełnie naturalna i zrozumiała". No nie, patologia zawsze będzie wynaturzeniem, ale można chcieć zrozumieć jej przyczyny, jeśli się ma stosowną wiedzę. Nasz znakomity felietonista bez wątpienia ją ma i daje brutalnie prawdziwe odpowiedzi: "żadnej poważnej firmie nie opłaca się inwestowanie w silniki żużlowe". To jest, myślę, istota rzeczy. Niektóre stwierdzenia red. Dryły są przerażające, ale niestety trudno im nie wierzyć. O topowych tunerach pisze: ”są kolejki, priorytety i gradacja zawodników. W warsztacie tunera są oni podzieleni na tych, którzy są jego wizytówką i zawsze dostaną najlepszą furę, na tych, którzy otrzymają solidny silnik i na króliki doświadczalne, których setki okrążeń w 2. lidze są poligonem i nieograniczonym polem do wypróbowywania swoich pomysłów. Tak działają tunerzy. To bezlitosne”. W tym wszystkim widzę nadzieję. Tomasz Dryła z przenikliwością swego umysłu, rozległą wiedzą, no i wiekiem najlepszym, nadaje się znakomicie na objęcie sterów polskiego speedwaya. Nikt dotąd nie dał mi równie mocnych argumentów, że czuje polski żużel w multidyscyplinarnym i światowym kontekście.

Indywidualne mistrzostwa świata wymyślili Brytyjczycy, pomysłodawcą drużynowych mistrzostw świata byli Polacy, Szwedzi natomiast wykreowali mistrzostwa świata par. Nie całą prawdą jest, co napisał red. Henryk Grzonka na stronach pachnącej nowością książki Wiesława Dobruszka "Mistrzostwa Świata Par", cytuję: "[…] polski działacz żużlowy Władysław Pietrzak pojechał z propozycją rozgrywek o Puchar Europy, które z udziałem drużyn klubowych, miały być rozgrywane na wzór wtedy już bardzo popularnej rywalizacji klubów piłkarskich. Wrócił jednak z zaakceptowaną propozycją rywalizacji drużyn narodowych o mistrzostwo świata". Również zasłużony nasz działacz FIM Andrzej Grodzki dla ostatniego numeru "Tygodnika Żużlowego" wypowiedział niecałą prawdę o początkach DMŚ: "[…] inicjatywa światowej drużynowej rywalizacji wywodzi się z Polski, z czasopisma Motor".

Obaj panowie nie są jakoś drastycznie na bakier z prawdą, ale pomijają niestety kluczowy wątek rybnicki. Otóż pomysł europejskich rozgrywek klubowych zrodził się w głowach działaczy Górnika Rybnik, prezesa Tadeusza Trawińskiego i Antoniego Fica. To oni rzucili ideę, podchwyconą następnie przez bardzo poczytny tygodnik "Motor", a bezpośrednim posłańcem dobrej nowiny na światowych salonach był Władysław Pietrzak. On zresztą sam o tym przed prawie ćwierćwieczem na łamach TŻ pisał w krótkich żołnierskich słowach: "[…] SSCTR opracowała w formie załącznika do Kodeksu Sportowego FIM regulamin pt. Mistrzostwa Świata w wyścigach na torach żużlowych, zatwierdzony na warszawskim kongresie w kwietniu 1958, a wchodzący w życie od 1 stycznia 1959. Jednym z pierwszych uzupełnień Załącznika 0 było przyjęcie propozycji działaczy Górnika Rybnik i red. Motoru wprowadzenia nowej konkurencji rozgrywek światowych, mianowicie DMŚ w formie czwórmeczów".

W innym miejscu naoczny świadek i współsprawca inż. Pietrzak dał w temacie kolejne świadectwo prawdzie: "Później nieraz uzupełnialiśmy te pierwsze regulaminy. Najpierw z inicjatywy ROW-u Rybnik i redakcji Motoru pojawiły się w Załączniku 0 drużynowe mistrzostwa świata, później jeszcze trzeba było uzupełnić go mistrzostwami par...". Proszę, bez niedomówień, Szanowni Panowie!

ZOBACZ WIDEO W żużlu nie obyło się bez skandali. Był doping i korupcja

Mistrzostwa świata par, które wracają w dość karykaturalnej (w porównaniu do o wiele bardziej czytelnego "World Pairs Championship") brzmieniowo formie "Speedway of Nations", same w sobie mają już długą i piękną kartę, a tym samym głęboki sens reaktywacji. Tyle, że nie zamiast, jak chcą dygnitarze z BSI, lecz obok DMŚ, czy też DPŚ - jakkolwiek po polsku zwał. No cóż, próżny żal nad rozlanym mlekiem - Polacy są od słuchania, a nie dyktowania. No niezupełnie - trzy rzeczy nam wolno: cicho siedzieć, pysk trzymać i... płacić.

O tej parowej rywalizacji na przestrzeni historii bardzo szeroko traktuje kolejna świetna książka red. Wiesława Dobruszka, jako szósty już tom cyklu "Z historii speedwaya". Ze kart tej nowej pozycji, opisującej początki, a sięgającej aż do mistrzostw świata par 1976 roku, poza rzetelną wiedzą, do czego Wydawnictwo Danuta zdążyło nas przez lata przyzwyczaić, bo do faktów przywiązuje zawsze niezwykłą wagę, dowiadujemy się bardzo wielu ciekawostek, różnych kombinacji i zakulisowych gierek (przypadkiem tak się złożyło - nomen omen - że najwyższą władzę w Polsce sprawował w tych latach Edward Gierek). Do tego godne polecenia są prezentowane w książce w dużej obfitości świetne archiwalne fotografie drukowane na dobrej klasy papierze. Krótko, zwięźle, na temat. Gratulując autorowi kolejnego dzieła, najgoręcej polecam tę cenną książkę do coraz pokaźniejszej kolekcji. Oby nie miała końca.

Dla pokrzepienia wątpiących serc, jeszcze raz zdanie zaczerpnięte z przemyśleń niedościgłego Tomasza Dryły: "Wszystko można osiągnąć, mając świadomość celów i ograniczeń".

Stefan Smołka

Źródło artykułu: