- A po co ci ten flamaster? - zapytał go mężczyzna na stacji benzynowej. Tomasz Sobania przez moment się zawahał, ale w końcu wyznał mu prawdę. - Za pół godziny spotykam się z Robertem Lewandowskim i chciałbym, żeby podpisał mi koszulkę.
Hiszpan początkowo nie dowierzał, ale gdy usłyszał nazwę miejscowości, w której miało dojść do spotkania, pogratulował Polakowi. - Tiene suerte hombre (Masz szczęście chłopie - przyp. red.) - zwrócił się do Sobani. Trafił w punkt.
- Zupełnie zmieniłem swoje życie. Zaczynałem, nie mając nic oprócz marzeń, a dotarłem do miejsca, w którym chciałby być każdy - podkreśla w rozmowie z WP SportoweFakty 24-latek z Toszka na Śląsku.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: usłyszał, że jedzie na mundial. I się zaczęło!
Biegowe wyzwania podejmuje co roku. Najpierw był 300-kilometrowy bieg w Hiszpanii do Santiago de Compostela, później akcja "Maratonami przez Polskę" (z Zakopanego do Gdyni), bieg z Częstochowy do Rzymu (i spotkanie z papieżem Franciszkiem). 3 września br. Sobania wyruszył z Gliwic do Barcelony. Miał do pokonania 60 maratonów (42,195 km każdego dnia), łącznie 2500 km. Dał sobie na to 63 dni (pozostawiając trzy dni wolne - na regenerację lub na wypadek choroby).
Scena jak z filmu
Cel zrealizował. 4 listopada pojawił się przed stadionem Camp Nou w Barcelonie, który był symboliczną metą. Brakowało jednak kropki nad "i", o której wspominał od samego początku. Marzył o spotkaniu z Robertem Lewandowskim, napastnikiem FC Barcelony.
Kontakt z managementem "Lewego" został nawiązany już na początku biegu, ale później zapanowała cisza. Sobania na kilka dni przed finałem rozkręcił w mediach społecznościowych akcję. Rzucił wyzwanie Robertowi Lewandowskiemu, zapraszając go do wspólnego pokonania ostatniego kilometra biegu. Internauci udostępniali relację, oznaczając najlepszego polskiego piłkarza.
"Lewy" przygotowywał się jednak wówczas do meczu ligowego z Almerią na Camp Nou (w którym zmarnował rzut karny - więcej TUTAJ>>). W końcu jednak Tomek dostał wiadomość, na którą czekał. Miał spotkać się z gwiazdą Barcelony w niedzielę, 6 listopada - dwa dni po zakończeniu biegu.
- Wszystko było spowite tajemnicą. Otrzymałem informację z adresem i godziną. Gdy przyjechaliśmy (Tomkowi w drodze do Barcelony towarzyszyła trzyosobowa ekipa, która podążała za nim kamperem - przyp. red.) na miejsce, rozegrała się scena niczym z filmów. Najpierw pojawił się duży samochód, z którego wysiadł pan oraz pani z managementu Roberta Lewandowskiego. Zabrali nas do hotelu - relacjonuje Sobania.
"Imbir, miód i czosnek"
Aż wreszcie zjawił się sam Lewandowski. - Przywitał się z nami, zapytał, jak długo biegłem. Gdy odpowiedziałem, powtórzył tę liczbę wyraźnie zaskoczony. "63 dni?" - spojrzał na mnie. Usłyszeć takie uznanie w jego głosie - to było coś niezwykłego. Robert pytał mnie także głównie o tematy sportowe: jak długo przygotowywałem się do biegu, czy miałem kryzysowe momenty, jak pracowałem z fizjoterapeutą - dodaje 24-letni biegacz.
Spotkanie trwało ok. 15-20 minut. Porozmawiali na luzie, jak sportowiec ze sportowcem. W pewnym momencie okazało się, że łączy ich podobne doświadczenie. - Wspomniałem, że na początku biegu złapałem przeziębienie. Zapytał mnie, jak sobie z tym poradziłem. "Standardowo: imbir, miód, czosnek". Robert odparł na to: "Zrobiłbym dokładnie tak samo" - mówi Tomasz Sobania.
Nie mogło zabraknąć tematów piłkarskich. Tomek zagadnął "Lewego" o transfer z Bayernu do Barcelony, o to, jakie uczucia wywołuje gra przed 100-tysięczną publiką na Camp Nou. Życzył powodzenia na zbliżającym się mundialu w Katarze. I podziękował mu za cenną lekcję.
- Robert Lewandowski pokazał mi, że w życiu nie ma takiego momentu, że wszystko przychodzi ci łatwo. Nawet na takim etapie kariery, na jakim on się znajduje. Będąc wielką gwiazdą, i tak miał problemy, żeby przejść do Barcelony, ktoś go blokował. Rozmawialiśmy o tym i podziękowałem mu za to. Gdy rok temu dobiegłem do Rzymu i spotkałem się z papieżem, wydawało mi się, że już wszystko przyjdzie mi łatwo. Myliłem się. Wybuchła wojna w Ukrainie, straciłem część sponsorów moich wypraw. Główny sponsor, który od roku hucznie zapowiadał wsparcie mojej akcji, wycofał się dwa miesiące przed biegiem, nie mówiąc mi nic o tym - wyjaśnia Tomasz Sobania.
Już w trakcie biegowego wyzwania także nie brakowało trudnych momentów. Tomek i jego ekipa padli ofiarą złodziei.
- Drugiego dnia w Hiszpanii nas okradli. To była bezczelna akcja w biały dzień. Jeden mężczyzna odciągnął uwagę mojego kolegi, drugi wskoczył do kampera i zabrał to, co zdążył. Straciłem zegarek sportowy, w którym miałem zapisane wszystkie wcześniejsze biegi. Na komisariacie policji w Gironie usłyszałem, że nie działa im komputer i muszę jechać do innego komisariatu - 50 km dalej. Odniosłem wrażenie, że i tak nic z tym nie zrobią, a że następnego dnia miałem już być w Barcelonie, to zrozumieliśmy, że nie ma szans na odzyskanie czegokolwiek - wspomina.
Ostatni cel: "domknąć" zbiórkę
Spotkanie z Lewandowskim Sobania zakończył bogatszy o cenną pamiątkę - koszulkę Barcelony z podpisem jej najlepszego strzelca w tym sezonie (flamaster się przydał!).
- To było cudowne zwieńczenie mojego biegu. Przez następne dni czułem największą w życiu satysfakcję. Nigdy nie byłem tak dumny z siebie - przyznaje.
Dumę ma prawo odczuwać także z innego powodu. Podczas każdej wyprawy Sobania organizuje zbiórkę pieniędzy na cele charytatywne. Podobnie jest w tym roku. Biegacz - razem z Fundacją Arka Noego - promuje zbiórkę (pod hasłem "Ja biegnę, Ty pomagasz") na rzecz klubu dla młodzieży w "trudnej" dzielnicy Gliwic, w której używki są na porządku dziennym.
- Chcemy stworzyć miejsce, gdzie młodzież będzie miała fajną alternatywę. Zamiast włóczyć się po mieście, będą mogli przyjść do klubu, spotkać się z ludźmi z pasją, którzy będą ich zabierali na treningi, różne wyjazdy, wycieczki. Chcemy ich zarażać pasją życia - mówił jeszcze przed rozpoczęciem wyprawy do Barcelony Tomasz Sobania.
Celem jest zebranie 60 tys. złotych. Pieniądze wpłaciło ponad 700 osób, a do szczęśliwego zakończenia brakuje już bardzo niewiele.
- Uzbieraliśmy ponad 51 tys. zł. Jestem zadaniowcem, więc mam zamiar zakończyć zbiórkę sukcesem. Jest duża szansa na to, że to się uda - mówi na koniec Tomasz Sobania.
Akcję Tomka można wesprzeć TUTAJ>>
Czytaj także: W Paryżu zaśpiewał hit Zenka Martyniuka. I ruszył w drogę do Lewandowskiego