W swoim biegu Justyna Kowalczyk zmierzyła się m.in. z Sylwią Jaśkowiec. Ostatecznie to właśnie druga z Polek mogła cieszyć się z awansu do dalszej części zawodów, jednak na twarzy Kowalczyk nie było żadnego strapienia - w tej konkurencji na sukces nie liczyła. - Ten ćwierćfinał sprawił, że jedna z nas weszła dalej, druga pobiegła najlepszy sprint "łyżwą" w tym sezonie. Walczyłyśmy, prowadziłyśmy, ładnie się nam współpracowało. To taka powtórka sprzed dwóch lat, podobnie się to rozegrało, nawet warunki podobne. Nie mam nic przeciwko temu, żeby w niedzielę też była powtórka, bo dwa lata temu wygrałam.
W przeszłości w sprincie "łyżwą" Polka startowała po przygotowaniach. Jak sama przyznała, teraz jest inaczej - w Jakuszycach w piątek skupiła się na "klasyku". -
Sprint stylem dowolnym nigdy nie był moim priorytetem, ale teraz przestaliśmy go trenować. Startuję, bo jestem w Polsce, ale żeby przejmować się rezultatem w tej konkurencji - to już minęło. Miałam dobry czas w kwalifikacjach, jestem zadowolona.
W sobotę w Jakuszycach nie brakowało dramaturgii - w wielu biegach były upadki, zdarzały się także złamane kijki. - Sporo się dzieje, bo trasa jest gładka, a wszyscy są razem. Wtedy każdy walczy, tak wyglądają sprinty. Kijki są takie, że niewiele trzeba, żeby je złamać. Takie są sprinty, dlatego ich nie lubię (śmiech) - powiedziała Kowalczyk.