W historii biegów narciarskich nie brakowało dużych afer dopingowych i często dotyczyły one Rosji. W 2002 roku podczas igrzysk olimpijskich w Salt Lake City wpadły Larysa Łazutina i Olga Daniłowa, a siedem lat później na oszustwie przyłapano także Julię Czepałową, Jewgienija Dementiewa i Alenę Sidko. W bieżącym roku temat powrócił przy okazji publikacji tzw. raportu McLarena, gdzie pojawiły się informacje o manipulacjach z pobranymi próbkami podczas igrzysk w Soczi.
W rozmowie z norweskim Dagbladet na zabranie głosu zdecydował się Nikita Kriukow, od lat jeden z najlepszych narciarskich sprinterów, mistrz olimpijski z Vancouver. Rosjanin nie ukrywa, że sytuacja w jego reprezentacji była daleka od normalnej. - Jeśli chodzi o sprawę dopingu w naszych biegach to było naprawdę źle. Jeszcze koło sezonu 2009/2010 dopingu było dużo. To nie było dobre. Dopiero moje pokolenie wiedziało, że chcemy coś osiągnąć bez dopingu. Nie chcieliśmy być jak poprzednia generacja. Odrzuciliśmy doping i wydaje się, że teraz sprawa jest już w pełni czysta. Po 2010 roku używano u nas tylko meldonium. Nie sądzę jednak, żeby to był doping - powiedział Kriukow wiedząc jednak, że obecnie meldonium również jest uznawane za zabroniony środek.
Rosjanin odniósł się także do igrzysk w Soczi. Nazwiska biegaczy gospodarzy pojawiały się w podejrzanym kontekście szczególnie po biegu na 50 kilometrów, gdzie w komplecie zajęli miejsca na podium. - Dla Rosjan te igrzyska były jak druga wojna światowa. Musieliśmy być najlepsi. Takie były wobec nas oczekiwania, żebyśmy pokonali resztę świata - powiedział Kriukow.
ZOBACZ WIDEO: Wojciech Fortuna: zrozumiałem, że w Zakopanem nie ma dla mnie miejsca