Do ostatnich metrów trwała zacięta walka o zwycięstwo w niedzielnym sprincie drużynowym kobiet. Minimalnie zwyciężyły Szwedki, przed Słowenią i Norwegią. Dziesiąte miejsce zajęły Justyna Kowalczyk i Monika Skinder.
Ta pierwsza nie ukrywa, że należy mocno popracować nad koncentracją w polskiej ekipie. Monika Skinder, kiedy idzie na start biegu, jest mocno skoncentrowana, świetnie radziła sobie także na MŚ juniorów. Zachowywała się jak "największa profesjonalistka świata". Ale...
- Tym razem nie udało mi się odizolować od siebie grup damskiej i męskiej. Będę na to nalegać w przyszłości - mówi Kowalczyk.
Tłumaczy, że pojawiają się niepotrzebne żarty zamiast koncentracji. Wczoraj w polskiej ekipie najważniejsze były... warkoczyki. - Tak, męskie warkoczyki na głowie. To był wczorajszy numer jeden w polskiej drużynie biegów narciarskich. Bardzo ciężko pracujemy nad koncentracją dziewczyn, a tutaj nam to psują - twierdzi nieco poirytowana Kowalczyk.
Polka szybko jednak dodała, że sama Monika Skinder stanęła na wysokości zadania i jest z niej bardzo dumna.
- To był bardzo dobry dzień. Monia miała szansę pobiegnąć w finale. Zobaczyła od zasadniczej strony, jak wygląda ogromny stres. A naprawdę go odczuła. Zauważyła też, że ten wielki sport wcale nie jest aż tak daleko i może biegać z innymi zawodniczkami. Jestem dumna z tej dziewczynki. Wiele trzeba poprawić, łącznie z zachowaniem i koncentracją. Ale stanęła na starcie, nie pękła, walczyła i jej przyszłość jest duża - przyznaje Justyna Kowalczyk.
Asystentka trenera Aleksandra Wierietielnego jest zadowolona również z siebie. Zaznacza, że najważniejszy był czas eliminacji. Polki nie zatrzymały wszystkich sił tylko na finał.
ZOBACZ WIDEO: MŚ w Seefeld. "Mam obawy przed drużynówką. Podium było murowane, teraz nie jest"
- Miałam w swoim biegu pierwszy, trzeci i pierwszy czas. Nie jestem jakoś super szczęśliwa, ale nie można być jednocześnie trenerem, logistykiem i zawodnikiem. Zresztą ja nie jestem zawodnikiem, nie nazywajcie mnie tak. Zawodnik musi się bowiem poświęcać. Trenowałam ciężej niż dziewczyny, bo mam zdecydowanie większe obciążenia treningowe, ale nie miałam czasu na regeneracje, często się zatrzymywałam, coś tłumaczyłam. Jestem zadowolona, że błysk w oku został i idę na start jak gdyby nigdy nic, wyprzedzam dziewczyny. Fajnie - kwituje Kowalczyk.
Duże zainteresowanie powrotem Justyny Kowalczyk. "Nie nazywajcie mnie już zawodniczką" >>
Sportsmenka z Kasiny Wielkiej podkreśla, że w jej przypadku nie można mówić o powrocie do biegania. Od początku maja zapewniała, że będzie pomagać dziewczynom. Oczywiście, o ile jej nie wyprzedzą.
- Jeśli jednak będę szybsza, to chętnie pomogę im w sztafetach. Do tego się przygotowywałam. Jakbym chciała startować w pucharach świata, to bym startowała od początku i nie raz, nie dwa i nie trzy zajmowałabym lokaty w pierwszej dwudziestce. Ale to już się skończyło - ucina trenerka.
Dawid Góra z Innsbrucku