"Pobiegłem do piekła i z niego wróciłem". Polski biegacz opowiada o starcie w "Maratonie Piasków"

Materiały prasowe / "Marathon des Sables" - zdjęcia organizatora / Aleksander Zaremba na trasie jednego z etapów
Materiały prasowe / "Marathon des Sables" - zdjęcia organizatora / Aleksander Zaremba na trasie jednego z etapów

- Po żadnych zawodach nie miałem aż takiej satysfakcji, że po prostu je ukończyłem - mówi Aleksander Zaremba. Triathlonista amator z Warszawy w tym roku ukończył legendarny, odbywający się na Saharze bieg "Marathon des Sables".

W tym artykule dowiesz się o:

- Wydawało, mi się, że to bieg jak bieg, tylko na trochę innych zasadach. Na zdjęciach promocyjnych widziałem uśmiechniętych ludzi, którzy przeżywają przygodę życia. I to jest przygoda życia, tylko taka, w czasie której niejednokrotnie masz wszystkiego dość i zastanawiasz się, po co się na nią pisałeś. Kolega, który w poprzednich latach brał udział w tej imprezie, napisał mi, że ona weryfikuje największych twardzieli. I miał rację - tak mówi dziś Aleksander Zaremba  o "Marathon des Sables" ("Maratonie Piasków" - przyp. WP SportoweFakty). Sam po ukończeniu biegu, który od lat, zwykle w kwietniu, ściąga na Saharę w południowym Maroku setki biegaczy z całego świata, napisał na swoim Facebooku "pobiegłem do piekła i z niego wróciłem".

Ci, którzy przyjeżdżają na tą niezwykłą biegową imprezę, wykazują się nie lada odwagą. Nieustannie obserwowani przez bezlitosne saharyjskie słońce, przez prawie tydzień dzień w dzień biegną i idą przez morza piaszczystych wydm, kamieniste równiny, wyschnięte koryta rzek i skaliste wzgórza. Na każdym etapie muszą pokonać 30 do 40 kilometrów, na etapów specjalnym około 90 kilometrów. Biegną z plecakiem, w którym dźwigają wszystko, co niezbędne w czasie kilkudniowej przeprawy przez pustynię. Między etapami odpoczywają na gołej ziemi, w skromnych berberyjskich namiotach, a jedzą tylko to, co sami ze sobą zabiorą.

Uczestnicy "Maratonu Piasków" decydując się na start są w pełni świadomi, że czeka ich katorga. I nie dość, że się na nią godzą, to jeszcze dobrze za tę katorgę płacą. Wpisowe to koszt rzędu trzech i pół tysiąca euro.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Miss Euro szaleje! "Mamba na koniec"

W tegorocznej, 37. edycji imprezy (w 1984 roku, po samotnym trawersie przez Saharę, na pomysł jej organizacji wpadł Francuz Patrick Bauer, dwa lata później odbył się pierwszy bieg), w gronie ponad tysiąca stu biegaczy i biegaczek z całego świata, dość odważnych, by sprawdzić się w morderczym wyścigu, znalazło się czworo Polaków. Zaremba, właściciel agencji reklamowej i przedsiębiorca z Warszawy, a od kilku lat triathlonista-amator, był jednym z nich.

Osiem lat temu, po tym, jak uległ poważnemu wypadkowi motocyklowemu, lekarze mówili mu, żeby zapomniał o uprawianiu sportu. Te słowa na długo utkwiły mu w głowie. Najpierw go blokowały. Potem zadawanie im kłamu stało się dla Zaremby źródłem motywacji. Doszedł do takiego poziomu wytrenowania, który umożliwił mu ukończenie legendarnego dystansu Ironman w czasie triathlonowych mistrzostw Polski 2022 z trzecim rezultatem wśród amatorów w kategorii wiekowej 25-29.

Dlaczego Marathon des Sables? W tym fragmencie historii nie ma fajerwerków. Ot, znalazł informację o biegu w internecie i uznał, że to przygoda dla niego. Coś więcej niż maraton, który jak sam mówi jest w stanie przebiec z marszu o każdej porze dnia czy zawody triathlonowe. Zaciekawiło go, że startujący w tak dużym stopniu są zdani na siebie. I że dotarcie do mety wymaga od uczestników doskonałego przygotowania. Nie tylko wytrzymałościowego, ale też logistycznego.

A to dlatego, że w odróżnieniu od innych katorżniczych biegów, w tym startujący muszą być w dużo większym stopniu samowystarczalni. Organizator w czasie wyścigu zapewnia wodę - do 12,5 litrów na etap (wyjątkiem jest najdłuższy etap czwarty, na którym ta ilość jest zdecydowanie większa) oraz złożone z ponad setki namiotów obozowisko, w którym biegacze odpoczywają po etapach. Jedzenie zawodnicy i zawodniczki zapewniają sobie sami, minimum dwa tysiące kalorii na etap, i muszą je mieć cały czas przy sobie. Tak jak wiele obowiązkowych elementów wyposażenia, m.in. śpiwór, lampę czołową, kompas, gwizdek, nóż z metalowym ostrzem, lusterko sygnałowe, krem przeciwsłoneczny i pompę jadową. To wszystko musi zmieścić się w plecaku, który nie może ważyć mniej niż 6,5 i więcej niż 15 kilogramów.

Zaremba do swojego debiutu przygotowywał się biegając po około 80-90 kilometrów tygodniowo. Biegał też z plecakiem, robił treningi w zamkniętych pomieszczeniach bez wentylacji i chodził na saunę, żeby przyzwyczaić organizm do wysokich temperatur. Dużo czasu poświęcił na zaplanowanie i skompletowanie zawartości swojego plecaka: liofilizowanego jedzenia i żeli energetycznych, specjalnej manierki do podgrzewania wody, lekkiego i ciepłego śpiwora. Wszystko razem z obowiązkowym wyposażeniem ważyło 8,8 kilograma, co Polak uznał za dobry wynik jak na debiutanta. Podkreśla, że w przygotowaniach do wyjazdu nieoceniona była pomoc jego dziewczyny.

Aleksander Zaremba na jednym z etapów "Maratonu Piasków" 2023 (źródło: "Marathon des Sables" - zdjęcia organizatora)
Aleksander Zaremba na jednym z etapów "Maratonu Piasków" 2023 (źródło: "Marathon des Sables" - zdjęcia organizatora)

Po dotarciu do obozu dla uczestników, w dniu technicznym, biegacz z Warszawy musiał m.in. pokazać swoje wyposażenie, zważyć swoje plecaki, przedłożyć zaświadczenie od lekarza, że nie ma przeciwwskazań do ich udziału w biegu oraz wynik badania EKG. Dostał też numer startowy, roadbooka, stoper oraz nadajnik GPS z dwoma specjalnymi przyciskami. Pierwszy oznacza wezwanie pomocy, ale nie takiej, która musi nadejść błyskawicznie. Może on oznaczać, że skończyła ci się woda, albo że chcesz zrezygnować. Drugi to przycisk S.O.S. Naciśnięcie go powoduje, że z biwaku natychmiast podrywa się śmigłowiec i leci po wzywającego. Do bezpieczeństwa i czuwania nad zdrowiem uczestników organizatorzy przykładają bardzo dużą wagę. Dość powiedzieć, że zespół medyczny liczy aż 61 osób.

Dodajmy, że trasę biegu zawodnicy i zawodniczki poznali dopiero na miejscu zbiórki, z otrzymanych roadbooków. W 2023 roku sześć etapów mierzyło łącznie 242 kilometry.

W obozowisku przywitał się z Rafałem (tym, który napisał mu, że Marathon des Sables zweryfikuje każdego), dwoma Ukraińcami oraz Czeszką, z którymi miał w kolejnych dniach dzielić namiot. Jego uwagę zwróciła grupa Niemców siedzących na składanych rybackich krzesełkach. Zaremba zapytał ich, czy zamierzają taszczyć te krzesełka ze sobą przez cały bieg. Odpowiedzieli, że oczywiście nie, zostawią je w obozie, a miejscowi je sobie zabiorą.

- Stwierdziłem, że to bez sensu: brać ze sobą coś takiego na środek pustyni, tylko po to, żeby porzucić po niecałych dwóch dniach. Wtedy jeden z tych niemieckich kolegów, jak się okazało doświadczony uczestnik Maratonu Piasków, odpowiedział mi: Za kilka dni zrozumiesz.

- I zrozumiałem, bo w życiu bym się nie spodziewał, że zatęsknię za czymś, na czym mógłbym usiąść. Tam się przez osiem dni siedzi na ziemi. Tęskniłem też za innymi rzeczami, które w domu były dla mnie oczywistością. Za łóżkiem, normalnym jedzeniem czy zimną wodą, bo ta, którą dostawaliśmy po wejściu do "piekarnika", gdzieś tak od godziny 11 miała temperaturę około 40 stopni.

Pierwsze wyjście do "piekarnika", bo tak biegacze uczestniczący w Marathon des Sables nazywali trasy kolejnych etapów, było dla Zaremby najtrudniejsze. Szybko przekonał się, że warunki, jakie stworzył sobie przygotowując się do startu, nijak się mają do tych na Saharze. Na dodatek przed pierwszym etapem (23 kwietnia) przeziębił się i w nieznośnym, 40-stopniowym upale, biegł z zatkanym nosem i bolącym gardłem.

- Czułem się tak źle dostałem drgawek. Wydawało mi się, że jest zimno, choć przecież żar lał się z nieba. Jak obraz zaczął mi się zamazywać myślałem, że pół roku przygotowań i mnóstwo wydanych pieniędzy zaraz pójdzie do na marne, bo będę musiał wcisnąć przycisk S.O.S. już na samym początku. Na szczęście zdołałem się schłodzić, nawodnić, jakoś dotarłem do obozu i tam przy pomocy biwakowych medyków doszedłem do siebie.

Na drugim etapie, który prowadził przez górzysty teren, triathlonista-amator z Warszawy czuł się już trochę lepiej. Na trzecim po raz pierwszy nie chodziło mu tylko o przetrwanie, ale żeby nie było tak dobrze, po drugim punkcie kontrolnym dopadły go problemy jelitowe. - Do tego kiedy już dotarłem do obozu, nadeszła silna burza piaskowa i zamiast odpoczywać musieliśmy przez półtorej godziny trzymać namiot, żeby się nie przewrócił.

Najbardziej bał się etapu numer cztery. Najdłuższego, w tym roku mierzył aż 90 kilometrów, i najbardziej wymagającego. - Dla mnie to ten dystans kończy się nie tylko ciałem, ale przede wszystkim umysłem. Psychicznie ten etap bardzo mnie zmęczył, zwłaszcza, gdy nastała noc. Zwykle po całym dniu w "piekarniku" noc była czasem ulgi, a tu wciąż trzeba było biec.

- Bezcenną pomocą okazało się dla mnie towarzystwo biegaczki z Finlandii. Mieliśmy podobne tempo i trzymaliśmy się razem przez jakieś 30 kilometrów. Obecność drugiego człowieka podnosi morale. Biegnąc sam co chwila patrzyłbym pewnie na zegarek i złościł się, że każda minuta jest jak dziesięć. A kiedy ktoś biegnie obok ciebie, kiedy możesz z nim porozmawiać na odcinkach, na których nie biegniecie, a maszerujecie, czas płynie szybciej.

Pokonanie 90-kilometrowej trasy zajęło Zarembie 19 godzin. I był to przyzwoity wynik. Dał mu miejsce pod koniec drugiej setki. Ukończył go około godziny drugiej w nocy, ale mimo ogromnego wysiłku, w namiocie trudno było mu zasnąć. Od godziny szóstej rano kilka razy słyszał kursujące w tę i z powrotem śmigłowce, odpowiadające na wezwania S.O.S. innych uczestników.

Piąty etap, maratoński, choć też bardzo trudny wydawał się już niemalże igraszką. A na szóstym (29 kwietnia), charytatywnym, choć obowiązkowym dla wszystkich, Polak mógł się już cieszyć ze sprostania wyzwaniu, którego się podjął.

- Po minięciu linii mety czułem przede wszystkim ulgę, że to już koniec. Ze wszystkich zawodów, w których brałem udział, po żadnych nie miałem aż takiej satysfakcji, że po prostu ukończyłem. Pojechałem tam z nastawieniem na konkretny wynik, ale w trakcie wyścigu kompletnie przestało mnie obchodzić, na którym miejscu skończę. Byłem 202., zadowolony z tego nie jestem, ale i tak mam ogromną satysfakcję, że dałem radę. I to w edycji Maratonu Piasków, która miała drugi najwyższy odsetek rezygnacji w 37-letniej historii biegu.

Aleksander Zaremba na jednym z etapów "Maratonu Piasków" 2023 (źródło: "Marathon des Sables" - zdjęcia organizatora)
Aleksander Zaremba na jednym z etapów "Maratonu Piasków" 2023 (źródło: "Marathon des Sables" - zdjęcia organizatora)

Co najbardziej dało Polakowi w kość na 242-kilometrowej trasie? Na to pytanie Zaremba odpowiada bez chwili zastanowienia: Upał! Od godziny 11 do 17 wręcz nieznośna. Stefan Stefański, pierwszy polski uczestnik maratonu, dał kiedyś innemu naszemu rodakowi radę, by biegł jak najszybciej, a wtedy najmniej się zmęczy. I to jest prawda, bo im lepsze masz tempo w pierwszych godzinach każdego z etapów, tym krócej będziesz biegł w największym skwarze. Obok gorąca irytujący jest też piasek, biegło mi się po nim najciężej ze wszystkich nawierzchni, właził wszędzie, ale da się go znieść, zwłaszcza jak ma się "gatersy", specjalne osłony na buty. A przed słońcem nie uciekniesz. Choćbyś nie wiem jak się starał, wyciągnie z ciebie energię.

Zarembie przytrafiły się jednak i takie sytuacje, w których saharyjskie upały działały na jego korzyść. - Męczyło mnie, że przez tyle dni nie mogłem się umyć, więc na trzecim etapie pozwoliłem sobie na nie lada luksus - zużyłem aż litr wody na pustynny prysznic. Nakłułem nakrętkę nożykiem, na butelce zaznaczyłem ilość, którą mogę wykorzystać, żeby na kolejnym etapie nie cierpieć z pragnienia, i tak się kąpałem. I wiesz co? To był najprzyjemniejszy prysznic w moim życiu! Stoisz rozebrany na środku pustyni, próbujesz się umyć tą niewielką ilością, a ciepły wiatr od razu cię osusza, jakby ktoś dmuchał na ciebie suszarką. Naprawdę miłe uczucie.

Tegoroczna edycję Marathon des Sables wygrał Marokańczyk Mohamed El Morabity. Wcześniej przez osiem lat z rzędu wygrywał jego brat Rachid. - Oni i inni najszybsi uczestnicy biegu potrafią biegać po piasku tak, jakby biegli po asfalcie. Ja pewnie nawet bez plecaka nie utrzymałbym ich tempa, a jeśli chodzi o przygotowanie wytrzymałościowe, jestem pewnie w jednym promilu najlepszych w polskim społeczeństwie. Jestem pod wielkim wrażeniem ich umiejętności. Widać po nich lata doświadczeń i treningów w pustynnych warunkach.

W czasie pokonywania Sahary Zaremba niejednokrotnie zastanawiał się, co mu strzeliło do głowy, żeby dać swojemu organizmowi taki wycisk. Ani myślał o tym, żeby kiedyś na "Maraton Piasków" wrócić. A dziś? - Dziś jestem przekonany, że jeszcze kiedyś tam wrócę i zmierzę się z pustynią. Może nie będę jak pewien francuski weteran, który w tym roku ukończył bieg po raz 35. i był dekorowany na finałowej scenie obok najlepszych, ale wrócę. Tyle, że nie tak od razu. Teraz chcę się podjąć innego wyzwania. Jeszcze w tym roku spróbuję przepłynąć wpław między Gdynią a Helem. Postanowiłem, że to będzie dla mnie nagroda za ukończenie Maratonu Piasków.

Czytaj także:
Arnold Schwarzenegger - sportowiec, aktor, polityk. Sprawdź, co o nim wiesz!
Skończył karierę i błyskawicznie odnalazł się w biznesie. "Wciąż mógłbym walczyć o złoto"

Komentarze (0)