Przypomnijmy, że w walce wieczoru na wspomnianej gali Damian Wrzesiński zmierzył się z Artjomsem Ramlavsem. Stawką pojedynku był pas IBO Continental w wadze superpiórkowej.
Bliska walka
Wrzesiński nie wszedł dobrze w to starcie. W pierwszych rundach pojedynek był wyrównany, Łotysz osiągnął przewagę, co mocniej zaakcentował w piątej rundzie.
Wtedy też Wrzesiński zapoznał się z deskami. Paradoksalnie ten knockdown obudził Polaka, który w kolejnych odsłonach narzucił swoje warunki. Po dziesięciu rundach było pewne, że walka będzie wyrównana w ocenach punktowych.
Polscy sędziowie oceniający starcie z ramienia federacji IBO byli jednak jednomyślni. Marcin Godon i Paweł Kardyni wypunktowali zwycięstwo Wrzesińskiego w stosunku 95-94, zaś Robert Gortat - 96-93. Na tym cała sprawa powinna się zakończyć, ale koncert nieporadności rozpoczął supervisor IBO, który zajmował się zbieraniem małych kart punktowych i wpisywaniem ich na tak zwaną kartę główną.
Pokaz niekompetencji supervisora IBO
Philippe Verbeke po podliczeniu małych kart od trzech sędziów poinformował o zwycięstwie... Artjomsa Ramlavsa. Łotysz nie krył zdziwienia po ogłoszeniu werdyktu, ale nie kryli go również siedzący pod ringiem sędziowie punktowi oraz Włodzimierz Kromka, który był supervisorem z ramienia Polish Boxing Union. To właśnie on jako pierwszy wszczął alarm.
ZOBACZ WIDEO: "Klatka po klatce". Środowisko MMA podzielone! Wszystko przez walkę Pudzianowski - Chalidow
- Już po ogłoszeniu werdyktu zaczął krzyczeć do Belga, że doszło do pomyłki, że jako zwycięzcę podano zły narożnik. Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy interweniować. Poprosiliśmy zawodników, żeby pozostali w ringu. Poprosiliśmy też stronę łotewską do stolika. Chcieliśmy, żeby to ponowne sprawdzenie kart było transparentne i odbyło się na oczach sztabu Ramlavsa - tłumaczy Mateusz Borek, organizator gali.
On z kolei jako pierwszy poinformował widzów w hali i tych przed telewizorami, że mogło dojść do błędu.
Po ponownej analizie kart Verbeke przyznał się do pomyłki, o czym poinformował Ramlavsa oraz jego narożnik. Belg poprosił również o oddanie pasa, który po ogłoszeniu werdyktu zawisł na biodrach Łotysza.
Skandaliczne zachowanie promotora
Ramlavs nie chciał się pogodzić z całą sytuacją. W żaden sposób nie reagował również na prośby o oddanie pasa. W ringu zrobiło się nerwowo. Wówczas do akcji wkroczył Mariusz Grabowski, wieloletni promotor Wrzesińskiego. Zaczął szarpaninę z zawodnikiem, po czym siłą odebrał mu pas. Przypomnijmy, że dziennikarz Wirtualnej Polski Szymon Jadczak w reportażu pt. "Kradzież, oszustwo, porwanie. Przestępcza przeszłość twórcy Gromdy" przedstawił, czym zajmował się przed laty. W tekście opartym na aktach sądowych dziennikarz WP ujawnił, że Grabowski w przeszłości był zamieszany m.in. w kradzież z włamaniem, oszustwo oraz współudział w porwaniu dla okupu.
- Trzeba to powiedzieć otwarcie, głośno i z całą stanowczością: powinien zachować większą powściągliwość. Mariusz w tej sytuacji zachował się niewłaściwie - przyznaje Borek w rozmowie z nami. - On ma tego świadomość. Nie zapominajmy jednak, że jest promotorem Wrzesińskiego. Promowanie zawodnika, płacenie za 30 jego walk jest pewnym biznesem. Nie dziwi mnie, że zareagował nerwowo, bo sam otrzymał sygnał, że doszło do pomyłki. Zgadzam się natomiast co do jednego - forma komunikacji i argumentowania swoich racji powinna wyglądać zupełnie inaczej - stwierdza dziennikarz.
Właściciel marki MB Boxing uważa, że niewłaściwe zachowanie Grabowskiego przyćmiło kardynalny błąd sędziego, od którego całe zamieszanie się rozpoczęło. Po gali mówi się jednak nie tylko o błędzie podczas ogłoszenia werdyktu i siłowym odebraniu pasa. Pojawiają się również teorie spiskowe.
- Nie dość, że ten pan pomylił narożniki, wskazując na zwycięstwo Ramlavsa, to dodatkowo nie potrafił poprawnie zliczyć małych kart punktowych, które po każdej rundzie otrzymywał od sędziów. Najgorsze, że w wyniku jego błędu to my dostajemy po głowie. W sieci zaczynają powstawać teorie, że tego biednego Łotysza oszukaliśmy. Ludzie, przecież sędziowie punktowi oddają małe karty po każdej rundzie. Czy uważacie, że ktoś w dwie minuty wypełnił 30 nowych kart?! - pyta retorycznie Borek.
Borek podkreśla również, że ta sytuacja musiała zostać rozwiązana w ringu. Jego zdaniem kontrowersje byłyby o wiele większe, gdyby do wyjaśnienia błędu doszło poza anteną TVP Sport.
- Przecież sędzia Leszek Jankowiak nie mógłby pobiec do szatni, żeby odebrać pas Ramlavsowi. Gdyby tak się stało, napięcie byłoby jeszcze większe. Pojawiłyby się też oskarżenia o zmianę werdyktu przy zielonym stoliku bez obecności zawodnika z Łotwy. Na to nie mogliśmy sobie pozwolić. Może mnie ktoś nie lubić, może krytykować moje gale i matchmaking, ale pierwsza rzecz, o którą zawsze starałem się dbać, będąc w boksie, jest uczciwość - tłumaczy Borek.
Telefon od szefa stacji
Okazuje się, że sytuacja może mieć wpływ na relacje z podmiotami współpracującymi z MB Boxing. Między innymi partnerem telewizyjnym. Borek nie ukrywa, że otrzymał nawet telefon od szefa stacji TVP Sport, który był zaniepokojony tym, co stało się w Świeradowie.
- Poinformuję szefa federacji o tym, co się stało. Podziękuję za możliwość walki o pas, za dobrą pracę sędziego ringowego i arbitrów punktowych, ale też przekażę uwagi. Nie pozwolę, żeby w wyniku błędu pracownika IBO ktoś nazywał mnie oszustem - wyjaśnia Borek.
Tuż po gali szef MB Boxing zapowiedział, że będzie dążył do zorganizowania natychmiastowego rewanżu. Rozmowy ze stroną łotewską odbyły się już w hotelu po zakończonej gali. Kwestia rewanżu nie jest jednak przesądzona.
Komentator i promotor przekazał, że sama walka wieczoru kosztowała około 180 tysięcy złotych.
Artur Mazur, WP SportoweFakty