Sasha Sidorenko: W Polsce poczułam się załamana i bezsilna

Zaczęła od karate, ale gdy po jej ciosie rywalka wylądowała na stole sędziowskim, przeszła do kickboxingu, by ostatecznie wylądować w boksie. Pochodzi z Ukrainy, ale osiedliła się w Polsce. Sasha Sidorenko marzy o mistrzostwie świata.

Marian Savchyshyn
Marian Savchyshyn
Na zdjęciu Sasha Sidorenko Materiały prasowe / Jacek Piątka / Na zdjęciu Sasha Sidorenko
Sidorenko jest notowana na 7. miejscu w dywizji superlekkiej popularnego rankingu BoxRec. Popularna Sasha ma na koncie 10 zwycięstw i tylko jedną porażkę. W rozmowie z nami mówi nie tylko o sportowych celach, ale także życiu w Polsce.

Marian Savchyshun, Wirtualna Polska: W jaki sposób trafiłaś do sportu, i to jeszcze wyczynowego?

Sasha Sidorenko, zawodowa pięściarka: Wychowałam się w sportowej rodzinie, rodzice są spadochroniarzami. Uczyli mnie, że każdy sport powinien być dla każdego, bez podziału na płeć. Zaczęłam od karate, gdy miałam 12 lat. Przestałam, bo kiedyś na zawodach, gdy sędzia powiedział, że liczba punktów będzie zależeć od siły ciosów, tak uderzyłam rywalkę, że ta wylądowała pod stołem sędziowskim. Natychmiast zostałam zdyskwalifikowana. To był pierwszy sygnał, że karate nie jest sportem, który powinnam uprawiać. Dlatego poszłam do kickboxingu.

Aż w końcu trafiłaś do boksu?

Gdy miałam szesnaście lat, zdobyłam Puchar Świata w kickboxingu i wkrótce nadarzyła się okazja, by wystąpić w mistrzostwach kraju w boksie. Rywalką była 34-letnia Wika Rudenko. Byłam przekonana, że wygram, bo przecież miałam puchar z kickboxingu. Ale przegrałam i zdałam sobie sprawę, że boks jest dokładnie tym sportem, który chcę uprawiać.

Pamiętasz pierwszą kickbokserską walkę?

To była walka w kijowskim kasynie. Wtedy ja, szesnastoletnia i niedoświadczona, byłam w stanie pokonać dość silną zawodniczkę. To zwycięstwo przyniosło mi pierwsze poważne pieniądze. Byłam wtedy z siebie szczęśliwa i dumna.

I na co wydałaś te pierwsze zarobione pieniądze?

Kupiłam lodówkę dla mojej babci, bo ta, którą miała, się zepsuła.

ZOBACZ TAKŻE: Borek o walce Adamka

Które miejsce w bokserskim rankingu obecnie zajmujesz?

W tej chwili jestem na siódmym miejscu w rankingu BoxRec i mam nadzieję, że wkrótce będę walczyć o tytuł mistrzyni świata.

Zanim trafiłaś do Polski, najpierw byłaś w Kazachstanie.

Przeprowadzka do Astany i próba budowania tam kariery wynikała przede wszystkim z chęci większych zarobków. Zaproponowano mi wtedy całkiem spore pieniądze i wyjątkowe możliwości rozwoju. Pomyślałam, że mogłabym pojechać popracować tam kilka lat, zarobić i wrócić do Ukrainy. Marzyłam o własnym mieszkaniu, samochodzie i innych rzeczach, o których marzył chyba każdy z nas swego czasu. W Astanie dostałam wszystko, czego potrzebowałam do pracy i rozwoju: mieszkanie, jedzenie, klub do treningów. Tylko z trenerami były problemy kadrowe.

Jak rodzice zareagowali na przeprowadzkę do Kazachstanu?

Byli bardzo zaskoczeni, ale też świadomi, że sportowcy często podróżują i zmieniają miejsce zamieszkania. Najbardziej martwiła się mama. Prosiła, żebym tego nie robiła. Tęskniła i martwiła się, że może mi się coś stać... Postawiłam na swoim, byłam przekonana, że jeśli nie spróbuję, będę tego żałować do końca życia.

Ale po pół roku wróciłaś.

Kompletnie tam nie odnalazł się mój mąż. Pomyślałam, że kariera nie może stworzyć życia nie do zniesienia dla bliskiej osoby. Dlatego wróciliśmy. A potem pojechaliśmy odwiedzić rodziców męża w Polsce. Na miejscu przekonał mnie, abym została dłużej i spróbowała się realizować w Warszawie.
Sasha Sidorenko w drodze do ringu Sasha Sidorenko w drodze do ringu
Jak poznałaś męża? Czy on był bokserem?

W 2013 roku przyjechałam do Warszawy na turniej bokserski im. Feliksa Stamma, w którym zwyciężyłam. Poszliśmy ze znajomymi na spacer po stolicy. Oni zaprosili kolegę. Szybko znaleźliśmy wiele wspólnych tematów do rozmów i między nami rozwinęła się przyjaźń, która przerodziła się w romantyczny związek. A potem był ten Kazachstan. Rzucił wszystko i pojechał ze mną. W końcu się pobraliśmy i zaczęłam myśleć, że tytuły, nagrody, boks i wszystko, co z nim związane, nie powinny być najważniejszą rzeczą w moim życiu. Chciałam mieć rodzinę, dzieci i realizować się także w tym sensie. Byłam gotowa poświęcić karierę dla rodziny.

Wylądowałaś w Polsce. Jakie były początki?

To było trudne. Trochę przygniotła mnie pogoda, wiele ponurych dni bez słońca. Na dodatek nasze relacje z mężem się pogorszyły. Po raz pierwszy w życiu poczułam się załamana i bezsilna. Jedyne, co pozwoliło mi przetrwać, to treningi i odwiedziny klubu w Łomiankach, w którym pracowałam. Wsparcie kolegów i boks przywróciły mi pewność siebie. To był rodzaj terapii, która wyciągnęła mnie z depresji i dała siłę do dalszego działania. Rozwiodłam się, postawiłam na sport. Zebrałam wszystkie siły w pięść i postanowiłam zostać w Polsce i tutaj odnosić sukcesy. Moim celem stał się wówczas pas mistrzyni Europy. I w końcu się udało.

Czy bokserce z Ukrainy trudno było znaleźć pracę w Polsce?

Byłam wtedy już odnoszącą sukcesy zawodniczką. Znaną, a nawet, jak się okazało, popularną na Instagramie w Polsce. Gdy przychodziłam do różnych klubów z moim CV w poszukiwaniu pracy jako trener, zawsze dostawałem propozycję współpracy. Tak więc pracowałam, żeby się utrzymać, i trenowałam, bo chciałam wygrywać. Zdobywałam tytuły, ale szczerze mówiąc, finansowo, nie zarobiłam na tym żadnych pieniędzy. Kobiety są bardzo dyskryminowane pod względem zarobków w boksie. Jest to niesprawiedliwe. Warto o tym krzyczeć. Popatrzcie: Floyd Mayweather zarobił największą kwotę w historii boksu mężczyzn - 60 mln dolarów, a najlepsza bokserka, Irlandka Katie Taylor - milion. To przepaść!

Musiałaś więc wziąć sprawy w swoje ręce. Założyłaś szkołę Sidorenkoboxing.

Tak, boks stał się modny i popularny. Dziewczyny przestały uważać ten sport za chuligaństwo. Opanowują go artyści, lekarze, nauczyciele, prawnicy. Takie osoby często do nas przychodzą.

Trenują u ciebie jakieś znane w Polsce osoby?

Wśród moich klientów są popularna prezenterka Martyna Wojciechowska i utalentowana aktorka Magdalena Boczarska. Szkoliliśmy także "Popka Monstera". Wielu jednak przychodzi nie po to, by potem walczyć, tylko jak gdyby w celach terapeutycznych. Boks daje poczucie pewności, wewnętrzną siłę i równowagę między ciałem a psychiką.

W końcu ponownie wyszłaś za mąż, jesteś mamą.

Tak, obecnego męża poznałam podczas treningów. To zawodowy fotograf i operator kamery. Któregoś dnia, kiedy przyszedł ćwiczyć do klubu, poprosiłam go, żeby zrobił mi zdjęcie. Odmówił, bo nie miał czasu. Ale kilka dni potem znalazł czas. I tak to się potoczyło. Teraz tutaj jest moja rodzina. A na dziecko zdecydowałam się po mistrzostwie Europy. Nie chciałam tej decyzji odkładać. Ale szybko wróciłam do sportu. 10 miesięcy od narodzin stoczyłam i wygrałam pierwszą walkę.

Jak wygląda twój dzień?

Pracuję sześć dni w tygodniu, od poniedziałku do piątku trenuję, w sobotę skupiam się na odpoczynku i rodzinie, w niedzielę prowadzę treningi personalne. Przed ważnymi zawodami trenujemy intensywnie dwa-trzy miesiące. Wtedy mam nawet trzy treningi dziennie, sześć dni w tygodniu.

Czy stosujesz jakieś specjalne diety?

Mam pewne wytyczne od specjalistów, ale muszę przyznać... nie jestem osobą zdyscyplinowaną w tym aspekcie.

Jak wojna wpłynęła na twoje życie?

Byłam bardzo zdenerwowana. Prawdopodobnie, jak większość, siedziałam przy telefonie i czytałam w mediach, co się dzieje. Rodzice byli u mnie, w Polsce, ale natychmiast wrócili do domu, bo poczuli, że tam jest ich miejsce.

Nie próbowałaś ich zatrzymać?

Szczerze mówiąc, nie próbowałam nawet ich przekonywać. Widziałam i zrozumiałam, że wtedy tego potrzebowali. Chcieli wrócić do domu, chcieli być tam. Ja zawsze szanuję ich decyzje i ich opinie. Zresztą, dwóch naszych trenerów, gdy dowiedziało się, że wybuchła wojna, natychmiast wrócili do Ukrainy, stanęli w obronie państwa. A my organizowaliśmy zbiórki i pomagaliśmy uchodźcom. Zaczęło się do mnie zwracać wiele dziewczyn z dziećmi, które znałam wcześniej, albo z polecenia moich znajomych. Szukaliśmy dla nich mieszkań i opieki. Na pomoc ruszyła rodzina mojego męża i wszyscy nasi znajomi. Zaczęli do mnie przychodzić, dzwonić i pytać, jak mogą pomóc.

O czym marzy Sasha Sidorenko?

Chcę zdobyć pas mistrzyni świata. Przygotowuję się do tego starannie, wspierają mnie mąż i ojciec, bardzo mi pomagają na co dzień, by to się mogło spełnić.

Kim będzie Sasha Sidorenko za rok, trzy, pięć?

Pas mistrzyni chcę zdobyć dla siebie. A dla ludzi mogę robić o wiele ciekawsze rzeczy. Ostatnio zostaliśmy zaproszeni na spotkanie z Martyną Wojciechowską, które było poświęcone kobietom potrzebującym pomocy w tak trudnych czasach. Zrozumiałam, że chcę pomagać ludziom. Pas mistrzyni świata może mi otworzyć drzwi do takich właśnie działań. No i wierzę, że lepsze czasy są przed nami.

rozmawiał Marian Savchyshyn

Zobacz także:
Zdjęcia z ostatniej walki Sashy Sidorenko
Wpis robi furorę. Ngannou zaczepia Fury'ego

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×