Analiza Ringu - Zwycięski Huck, nokaut roku (?) i wyjazdowe porażki Polaków

Kolejny weekend obfitował w wielkie pięściarskie emocje. Marco Huck zakończył porachunki z Olą Afolabim, Polacy przegrywają na wyjazdach, a Adonis Stevenson w 70. sekund nokautuje Chada Dawsona.

Zawodnik weekendu: Marco Huck (36-2-1, 25 KO)

To miano przypisuję Marco Huckowi. Niemiecki mistrz świata WBO w wadze junior ciężkiej w sobotni wieczór po raz trzeci konfrontował się z Olą Afolabi. Wydawało się, że pięściarz grupy Sauerlanda znajduje się na równi pochyłej i zobaczymy jego mocny zjazd w dół. Nic z tych rzeczy. 28-latek odpowiednio zmobilizował się do walki z Brytyjczykiem, zapominając o ostatnim beznadziejnym występie z Firatem Arslanem.

Huck na samym początku uzyskał przewagę, bo zaczął w swoim starym stylu, który przepełniony jest agresją. "Kapitan" był naprawdę dynamiczny i w pełni zasłużenie zwyciężył na punkty (117:111, 115:113, 114:114). Afolabi jest sam sobie winien, zapowiadał wielką formę i rozbicie czempiona, lecz zupełnie nic nie wyszło z tych obietnic. Klasyczna paplanina, nie mająca przełożenia w ringu. "Kryptonite" za późno wziął się za odrabianie strat. Zauważyć należy, że trzecia potyczka tych zawodników wyglądała nieco inaczej, więcej było pomyślunku, a mniej ringowej bijatyki. Ostatnie minuty przypomniały nam jednak, że Huck i Afolabi są wojownikami.

Nokaut weekendu: Adonis Stevenson (21-1, 18 KO) vs Chad Dawson (31-3, 17 KO)

Panie i panowie, z przyjemnością prezentuję Wam nowego mistrza świata wagi półciężkiej. Nie najmłodszy, bo 35-letni Stevenson odebrał Dawsonowi pas WBC w sposób absolutnie bezpardonowy, brutalny. "Superman" potrzebował zaledwie siedemdziesięciu sekund, by roztrzaskać nadzieje pierwszego pogromcy Tomasza Adamka. Największym atutem Kanadyjczyka jest zwierzęca siła i błyskawicznie mogliśmy ją zaobserwować.

Stevenson nie bawił się w skrupulatnego lekarza i wstępne badanie Dawsona nie trwało długo. Po minucie pretendent wystrzelił wspaniałym lewym i trafił "Złego" w okolice ucha. Amerykanin leżący na deskach wyglądał, jakby przez jego głowę przeszła właśnie burza z silnymi piorunami. Sędzia Michael Griffin słusznie nie pozwolił na kontynuowanie egzekucji. Kibice pewnie na długo zapamiętają szał radości Stevensona.

Adonis od dłuższego czasu ma papiery na bycie znaczącym graczem w wadze półciężkiej. W ubiegłym roku na jego temat rozmawiałem z trenerem Piotrem Pożyczką (współtwórca sukcesów legendarnego Marka Piotrowskiego). Szkoleniowiec ten od lat związany jest z Ameryką i tam właśnie poznał urodzonego na Haiti bombardiera. Z ust Pożyczki usłyszałem wiele dobrego na temat potencjału i możliwości Stevensona. Słowa okazały się prorocze, bo dziś mówimy o nowym mistrzu.

- Rozumiecie już dlaczego inni bokserzy nie chcą ze mną walczyć? Złapałem go ciosem z lewej ręki, to było coś pięknego - skomentował na gorąco bohater sobotniej nocy.

[dailymotion=x10pvkx]

Wojna weekendu: Josesito Lopez (30-6, 18 KO) vs Marcos Rene Maidana (34-3, 31 KO)

W tej walce miały być grzmoty i fajerwerki. I były. Wraz z pierwszym gongiem król nokautu zaczął wielkie polowanie. Lopez to jeden z największych twardzieli, między linami niemal zawsze pokazuje "cojones". Początek konfrontacji, której stawką był pas WBA Inter-Conti w wadze półśredniej należał do Maidany. Wydawało się wręcz, że Argentyńczyk lada chwila przełamie Amerykanina wspieranego przez miejscowych fanów. Mocne ciosy padały wprawdzie z obu stron, ale amunicja Maidany była ostrzejsza.

W trzeciej rundzie nastąpiła zmiany warty, Josesito postanowił błyskawicznie wziąć się za odrabianie strat i przez kilka minut miał wspaniałe momenty. W szóstej rundzie Lopez zapomniał, że ma do czynienia z jednym z największych puncherów zawodowego boksu i wdał się w niepotrzebną wymianę. Pierwszy nokdaun nastąpił po niespełna minucie. Maidana nie zwykł marnować takich okazji, rzucił się na naruszonego oponenta i zmusił sędziego do przerwania. Tylko pacyfiści mogli być rozczarowani.

[dailymotion=x10q2ke]

Niepowodzenia weekendu: Wyjazdowe porażki Dariusza Sęka (19-1-1, 7 KO) i Roberta Świerzbińskiego (11-2, 3 KO)

To miał być weekend wyzwań dla dwóch naszych reprezentantów. Niestety bilans jest niekorzystny, bo obaj zanotowali porażki, ale po kolei.

Sęk zdecydował się walczyć w Niemczech z Robertem Woge (12-0, 10 KO) o pas IBF Inter-Conti w wadze półciężkiej. Tarnowianin miał zaledwie nieco ponad tydzień na przygotowania, więc nie było nawet mowy o pełnym obozie. Darek wyszedł pewny siebie do ringu, ale brak respektu do mocy Woge zemścił się pod koniec pierwszej rundy, gdy podopieczny Andrzeja Gmitruka wylądował na deskach. W kolejnych rundach Sęk miał swoje chwile, ale jego ataki były z reguły zbyt anemiczne. Zabrakło dynamicznego prawego prostego (Sęk jest mańkutem) i przede wszystkim większej ringowej mobilności. Gospodarz najczęściej zbierał punkty, gdy Polak zostawał w miejscu i pozwalał na wymiany. Minimalna porażka punktowa wstydu Sękowi nie przynosi, a powinna być motywatorem do dalszej pracy. Punktacja 118-110 i 117-110 dla Woge jest zawyżona i zupełnie nie oddaje rzeczywistości, więc radzę się tym nie sugerować. Wydaje się, że gdyby 26-latek przepracował pełny obóz treningowy, wówczas pokonałby surowego technicznie osiłka z Bernburga. Chętnie zobaczyłbym rewanż.

Zdecydowanie gorzej wypadł Robert Świerzbiński, któremu też przyszło rywalizować z artystą nokautu. David Lemieux (29-2, 28 KO) w sześcioletniej karierze znokautował 28 przeciwników, co daje mu niesamowity procent skuteczności. Niestety Świerzbiński okazał się kolejną zdobyczą 24-latka. Wykonanie wyroku trwało nieco ponad dwie minuty. Dysproporcja w sile oraz determinacji ofensywnej była zbyt wielka. Trenowany przez Dariusza Snarskiego zawodnik zaczął odważnie, ale szybko przekonał się o niegościnności Lemieux. "Shy" trzykrotnie lądował na deskach w hali Bell Centre w Montrealu. Trzecie liczenie zmusiło ringowego do zakończenia nierównej potyczki.

[dailymotion=x10pvmb]

Metamorfoza weekendu: Andrzej Fonfara (23-2, 13 KO)

Po ciężkich uderzeniach czas na lekkie rozluźnienie. 16 sierpnia na stadionie White Sox w Chicago Andrzej Fonfara stanie naprzeciw niewygodnego Gabriela Campillo (21-5-1, 8 KO). 25-latek w przerwach między ciężkimi treningami zaprezentował fanom (i fankom pewnie) swoje nowe oblicze. Mistrz IBO schowany tym razem nie za gardą, a szelmowskim uśmieszkiem i wąsem a’la Adam Małysz. Mieszkający w Chicago bokser uspokaja, że nowy image zachowa tylko na jeden dzień, ot taka niedzielna zmiana.

"Nowy" Andrzej Fonfara [Facebook]
"Nowy" Andrzej Fonfara [Facebook]

Prospekt weekendu: Hughie Fury (5-0, 4 KO)

Waga ciężka wśród kibiców boksu zawsze zwraca szczególną uwagę. Pora więc bliżej przyjrzeć się 18-letniemu Hughiemu. Zbieżność nazwisk nieprzypadkowa. Mamy do czynienia z kuzynem olbrzymiego Tysona Fury'ego. Młokos jest wprawdzie nieco niższy (198 cm przy 206 cm Tysona), ale talentu mu odmówić nie można. Karierę zawodową zaczął w marcu, a w sobotę zaliczył piąty test. Matura to nie była, bowiem Ladislav Kovarik (10-15, 5 KO) do orłów nie należy, ale Czech nie zwykł do tej pory przegrywać aż tak szybko. Młodzieżowy mistrz świata amatorów z ubiegłego roku rozmontował obronę 38-letniego weterana w pierwszej odsłonie.

Gołym okiem widać, że młody Fury ma smykałkę do szermierki na pięści, w dodatku przy tych gabarytach porusza się całkiem płynnie. Szybkości też mu odmówić nie można. Zwolennicy prospektów powinni być uważni. Fury junior po raz kolejny wejdzie do ringu w najbliższą sobotę (rywalem kolejny Czech, Tomas Mrazek (7-40-6, 5 KO). Pod koniec roku "Pięść Furii" ma stoczyć poważną batalię.

[dailymotion=x10pqbo]

Na zakończenie warto przypomnieć ważną informację, która w nocy wypłynęła ze Stanów Zjednoczonych. Były dwukrotny pretendent do tytułu mistrza świata Fres Oquendo będzie najprawdopodobniej rywalem Tomasza Adamka na gali w Unvasville 3 sierpnia.

Najlepszy momenty w karierze "Szybkiego".

Analizował Piotr Jagiełło

Komentarze (1)
avatar
qasta
18.06.2013
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
Świetny tekst, znakomity wybór, zajmująca uwagę narracja.
Szkoda tylko, że edytorsko większość filmików (4) to białe plamy