Ta walka Andrzeja Gołoty emocjonuje do dziś. "To była wojna na śmierć i życie"

To była jedna z najbardziej ekscytujących walk w historii boksu. 14 grudnia 1996 roku Andrzej Gołota stoczył niezapomniany pojedynek, który wciąż budzi wielkie emocje. I choć zdeklasował Riddicka Bowe, nie zszedł z ringu jako zwycięzca.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
Getty Images

"Skomentowałem tysiące walk, jednak żadna z nich nie wywarła na mnie takiego wrażenia. To była wojna, podczas której śmierć unosiła się nad ringiem" - mówi Andrzej Kostyra, ekspert i komentator bokserski, a także szef redakcji sportowej "Super Expressu".

14 grudnia mija 20. rocznica walki, która zapisała się w historii nie tylko polskiego, ale i światowego boksu. Właśnie tego dnia, w 1996 roku w Atlantic City doszło do drugiego pojedynku Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe. I choć od tego wydarzenia minęło wiele lat, wciąż trudno mówić o nim i opisywać je bez emocji. Tego dnia Polak był jeszcze bliżej zwycięstwa i pokonania byłego mistrza świata, niż kilka miesięcy wcześniej w Nowym Jorku.

Wszystko, co się wtedy wydarzyło, miało bowiem swoje preludium właśnie w Madison Square Garden. 11 lipca Gołota wyszedł do ringu z Riddickiem Bowe i miał być tylko przystawką dla Amerykanina, który myślał o odzyskaniu tytułu mistrza świata (był wcześniej posiadaczem trzech pasów mistrzowskich - WBC, WBA i IBF). Zlekceważył 28-letniego rywala z Polski, który w ringu dawał popis umiejętności bokserskich zszokowanym Amerykanom. Gołota zaskakiwał fantastyczną techniką, szybkością, różnorodnością akcji i z każdą rundą jego przewaga rosła. Jego umiejętnościami byli zachwyceni także komentarzy stacji HBO, w tym słynny Larry Merchant, a także były mistrz świata George Foreman.

Mimo dwóch uderzeń poniżej pasa i odebranych punktów, wciąż prowadził u wszystkich sędziów. Niestety, w siódmym starciu uderzył za nisko trzeci raz i został zdyskwalifikowany. Doszło wtedy do gigantycznej awantury na ringu i na trybunach z udziałem członków ekipy Bowe'a, a także polskich i amerykańskich kibiców. W Stanach Zjednoczonych było o tym głośno przez wiele tygodni i wiadomo było, że musi odbyć się rewanż.

ZOBACZ WIDEO Stoch i Kot po Lillehammer: w naszej drużynie jest moc (źródło: TVP SA)

Pierwsza walka, w której Gołota tak zdominował faworyzowanego Amerykanina, wywarła ogromne wrażenie na wszystkich i przed rewanżem to on był określany mianem faworyta. Dziennikarze ze Stanów Zjednoczonych porównywali naszego rodaka nawet do legendarnego Jacka Dempseya, widząc w nim przyszłego mistrza świata. Jego trener, słynny Lou Douva także nie miał wątpliwości, że jego zawodnik jest w stanie stanąć do walki o tytuł. Musiał tylko trzymać się taktyki, czyli punktować lewym prostym i nie uderzać niebezpiecznie blisko pasa.

Tym razem poważniej do starcia podszedł Bowe. Zrzucił kilkanaście kilogramów i przekonywał, że jest w najlepszej formie w swoim życiu. - W pierwszym starciu zrobił to, co ja miałem zrobić z nim. Zamierzałem się odegrać - wspominał Amerykanin. Nie wiedział wtedy, że będzie to ostatnia poważna walka w jego karierze.

14 grudnia nie było ważniejszego wydarzenia w USA i w Polsce, niż pojedynek Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe. Tym razem kibice nad Wisłą mieli możliwość śledzenia bezpośredniej relacji z pojedynku, który komentowali Janusz Pindera oraz Przemysław Saleta.

Na kolejnej stronie przeczytasz o niesamowitym przebiegu drugiej walki Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe

Czy Andrzej Gołota miał możliwości by zostać mistrzem świata wagi ciężkiej w boksie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×